JustPaste.it

Wahadła emocji - między łaską a lucyferyczną żądzą (cz. XI)

Znalezione obrazy dla zapytania światKażdy człowiek podąża swoją drogą życia. I jednocześnie wszyscy ludzie żyją w jednym wspólnym świecie. Świat materialny jest dla wszystkich ten sam, lecz konkretne urzeczywistnienie jest dla każdego człowieka inne. Przypuśćmy, że jesteś turystą spacerującym po przepięknej miejscowości. Zwiedzasz urokliwe zakątki, zachwycasz się pięknem architektury, widzisz klomby z kwiatami, fontanny, alejki w parku, uśmiechnięte twarze zadowolonych mieszkańców. Idąc, widzisz, że obok kosza na odpadki zatrzymał się bezdomny. Nie znajduje się on w innym wymiarze. Tak samo jak Ty, żyje na tym świecie. A jednak widzi coś zgoła innego niż Ty. Widzi pustą butelkę w koszu na odpadki, brudny mur, konkurenta, który nie zdołał podejść do pustej butelki przed nim. Ty znajdujesz się na jednej linii życia, a on na drugiej. Wasze linie życia przecinają się w punkcie przestrzeni wariantów, i dlatego ten świat, jako materialne urzeczywistnienie, jest ten sam dla Was obu -
pisze Vadim Zeland.

Zawsze miałem wątpliwości, jeśli ktoś w mojej obecności wypowiadał stwierdzenia typu: "Twoje myśli tworzą twoją rzeczywistość". Zawsze pachniało mi to solipsyzmem. Kiedy byłem pięcioletnim dzieckiem, też tak myślałem - wydawało mi się, że świat, w którym żyję ja, jest zupełnie innym od tego, w którym żyje choćby moja nielubiana wtedy ciotka. Potem z tego dziecięcego soplipsyzmu wyrosłem i teraz wracam do tej koncepcji z zupełnie innej strony.

Jak rozumieć tezę Zelanda, że materialny świat jest jeden dla wszystkich, lecz konkretne urzeczywistnienie jest dla każdego z nas inne? Najprościej byłoby odpowiedzieć w sposób następujący: myśli tworzą pewien specyficzny koloryt, rodzaj okularów, przez które postrzegamy istniejącą rzeczywistość. Zarówno człowiek szczęśliwy, radosny, jak i człowiek w stanie silnej depresji będą widzieć to samo lipcowe słońce, ale dla pierwszego będzie ono obiektem nieustającego zachwytu, podmiotem śpiewanego wdzięcznością hymnu istnienia, a dla drugiego nieznośną kulą rozpalonego ognia - nie będzie wychodził z domu, a w oknach nie zostawi nawet jednej szparki przez którą mogłoby się wśliznąć światło nienawistnej gwiazdy. Materialne wypełnienie otoczenia jest jednakowe, ale faktycznie żyją oni w dwu różnych światach. Może decyduje o sposobie postrzegania świata liczba i jakość biofotonów? Od pewnego czasu dojrzewa we mnie hipoteza, że depresja jest niczym innym jak zaciemnieniem wnętrza. Biofotony są organicznymi odpowiednikami fizycznych fotonów i musi istnieć pomiędzy nimi relacja warunkująca sprzężenie zwrotne pomiędzy organizmem a jego otoczeniem. Jeżeli ktoś ma zaciemnione wnętrze, to relacja owa musi być zaburzona - to jest źródło depresji czy jej XIX-wiecznego odpowiednika, tj. melancholii. Nieprzypadkowo symbolem melancholii stało się czarne słońce.

Co powiedziawszy, należałoby zadać w tej chwili fundamentalne pytanie: co trzeba zrobić, by znaleźć się po jasnej stronie mocy? Odpowiedź nie jest trudna! Należy generować wielkie myśli i radosne emocje. Tylko tyle i aż tyle! Spróbujcie dać jednak taką radę komuś, kto pogrążony jest w granicznej depresji. Nie zrozumie, o czym wy do niego mówicie. Tak mocno zainstalowany jest w tunelowym myśleniu, że ów komunikat będzie dla niego czymś absolutnie obcym. Zamiast wielkich myśli - myśli o samobójstwie; zamiast radosnych emocji - rozpacz i poczucie absurdu. Żeby dotrzeć do progu tajemnicy szczęśliwego i twórczego życia, trzeba pierwej przejść terapię farmakologiczną. To nie teoria, to są moje własne doświadczenia. Potem jednak, dzień po dniu, ktoś taki staje się coraz bardziej świetlistą istotą proporcjonalnie do tego, jaka była wcześniej głębia jego otchłani. Proces zdrowienia, czyli powrotu do źródła światła, jest dla wszystkich otwarty.

Próbuję w tej części eseju opowiedzieć o czymś szalenie ważnym, ale nie wszystko można wyrazić słowami. Pewne fenomeny są poza możliwością werbalizacji. Trzeba zdać się na symboliczne obrazy względnie przypowieści. Najtrafniej, moim zdaniem, oddaje tę niewyrażalną treść opowieść o przywróceniu wzroku ślepcom przez Jezusa. Byli ślepi, a zaczęli widzieć. To tak jakby zrobić komuś zastrzyk z biofotonów. Porównajmy! Życie w całkowitym mroku i życie w źródle, z którego rozchodzą się we wszystkie strony kolory - jasne, czyste i zachwycające. Kwantowy przeskok z jednego świata do drugiego, którego parametry są diametralnie odmienne. Posługując się językiem Zelanda - milowy przeskok w przestrzeni wariantów, nagłe i zupełnie nieoczekiwane urzeczywistnienie lini życia, która znajduje się bardzo daleko. Takie rzeczy czasami się zdarzają i nazywamy je cudami.

Znalezione obrazy dla zapytania łaska boża

Inna sprawa, kiedy nie mamy do czynienia z aktem, ale procesem. Przyzwyczajamy się do zmian, które zachodzą w naszym życiu i dlatego traktujemy je zwyczajnie. Jednak czyż to też nie jest cud? Akt czy proces, ale efekt jest jednakowy. Byliśmy na jednym biegunie istnienia a teraz znajdujemy się na drugim. Byliśmy w otchłani ciemności, a teraz jesteśmy częścią źródła najczystszego światła. Taki wektor zmiany jest łaską. Łaska wymaga ingerencji wyższego czynnika, pozostającego na zewnątrz człowieka, i jest ona ingerencją radykalną, bo wprowadza do pojedynczego istnienia radykalną zmianę. Dlatego ewangeliczni ślepcy potrzebowali Jezusa! Łaska jest zmianą rewolucyjną, nagłym przeskokiem świadomości na zupełnie inny poziom, a manifestuję się ona równie radykalnym zdziwieniem - dlaczego ja tego wcześniej nie widziałem, przecież to takie oczywiste. Przeskok świadomości (w tym przypadku do góry) poszerza horyzont. Stąd to, co wcześniej było niewidzialne, staje się widzialne i oczywiste.

Działanie łaski manifestuje się również i w ten sposób, że wydaje się czlowiekowi, iż gra w innej sztuce, że i scenariusz, i dekoracje są inne. Odwołam się, w tym kontekście, do przykładu wręcz archetypicznego.

Makbet jest średniowiecznym rycerzem. Czytelnik spotyka go po raz pierwszy po zwycięskiej bitwie. Jest pierwszym wodzem; to jemu przypadła główna zasługa w pokonaniu przeciwnika. Co musiał odczuwać? Dumę, radość, poczucie nieograniczonej mocy, satysfakcję. Zwycięska bitwa była dla niego niewątpliwie wzmocnieniem pozytywnym – mówiąc językiem psychologii.

      Kiedy zatem, razem z Bankiem, spotykają na drodze trzy czarownice, które przepowiadają Makbetowi, że zostanie królem Szkocji, ten wewnętrznie jest na to przygotowany.

A jednak spotkanie z wiedźmami było dla Makbeta spotkaniem z własnym losem. Świat objawił mu jego własne przeznaczenie. Co ciekawe, trzy siostry losu objawiają mu jedynie nagi fakt – zostaniesz królem. Nie ma natomiast ani słowa na temat późniejszych konsekwencji, ani też tego, jaką podąży drogą, aby cel zrealizować. Wyobraźmy sobie na moment, że czarownice mówią mu o wszystkim, co potem nastąpi; że zabije Dunkana, Banka, że będzie widział duchy swych ofiar. Czy wówczas zdecydowałby się, aby do celu dążyć? Iść drogą na skróty?

Ciekawe możliwości interpretacyjne otwiera także próba zrozumienia sytuacji bohatera w kontekście toposu teatru. Spróbujmy zatem poukładać te klocki. Aktorami są osoby dramatu – Makbet, Lady Makbet, Dunkan, Banko, Malcolm, Donalbein, Makduf. Sceną jest świat, w którym postacie te funkcjonują. Kto pisze scenariusz, kto reżyseruje sztukę, kto buduje scenografię?

        Scenografię tworzy historia z jej wewnętrznymi mechanizmami. Scenariusz piszą ludzkie emocje, reżyserem jest albo przeznaczenie, albo przypadek. Każdy ma w tej sztuce określoną rolę do zagrania. Są one precyzyjnie rozpisane. Makbetowi przypada rola rycerza. Bycie nim nie znaczyło wyłącznie wypełnianie konkretnych obowiązków i kultywowanie takich , a nie innych wartości. Znaczyło to także styl życia! Dunkanowi przypadła rola władcy, Lady Makbet rola żony,

       Bankowi rola przyjaciela i doradcy. Jeżeli każda z osób gra swoją rolę, sztuka jest sensowna. Akcja zmierza logicznie do przewidzianego rozwiązania. Jeśli jednak choćby jeden z aktorów wychodzi poza granice własnej roli, wtedy sztuka staje się powieścią idioty – dziką, wrzaskliwą i nic nie znaczącą.

      Makbet nie tylko chce przekroczyć granice roli, on chce sztukę reżyserować! Reżyser rządzi na scenie, interpretuje tekst i „ustawia” grę aktorów. Makbet sam siebie „ustawia” w roli króla. Arbitralnie! Jest reżyserem, główną postacią sztuki. Autor przestaje być ważny, scenarzysta i reżyser nie są już potrzebni. Akcję bierze w swoje ręce aktor. Jakie mogą być konsekwencje tej zamiany, można się domyślić. Sens przeradza się w absurd, a na scenie zaczyna rządzić przypadek. 

       Bohater tragedii Szekspira wychodzi z przestrzeni ładu i harmonii i pogrąża się w przestrzeni absurdu. Jakie są jego konkretne przejawy? Pogłębiająca się obojętność wobec żony, konieczność dokonania morderstwa na swoim przyjacielu – Banku, rosnący wciąż lęk i niepokój, zatracenie trzeźwego oglądu rzeczywistości, szukanie nadziei we wróżbach czarownic, omamy wzrokowe, zawężenie horyzontu wartości do zaledwie jednej – władzy. Niech świat się wali, a je tron utrzymać muszę.

       Arbitralna zmiana scenariusza sprawia, że Makbet coraz bardziej „odkleja się od rzeczywistości”. „Scena” nie chce przyjąć jego scenariusza, co staje się źródłem coraz większej frustracji. Błędem bohatera jest uwierzenie, że będąc królem, ma decydujący wpływ na rzeczywistość. Naprawdę jednak ma coraz mniejszy, a pod koniec swego życia nie posiada go wcale. „Scena” steruje bohaterem, a ten daje się łatwo manipulować. Jest to sytuacja, która przypomina los nieszczęśliwego Edypa. W obu przypadkach mamy do czynienia z ironią tragiczną, czyli różnicą pomiędzy samoświadomością a rzeczywistą sytuacją w świecie.

Widzimy zatem, że tu wektor zmiany jest skierowany w odwrotnym kierunku. Nie łaska, ale zamiar wewnętrzny o charakterze wręcz demonicznym. I jeśli miałbym znaleźć odpowiednik Zelandowskiej różnicy pomiędzy zamiarem zewnętrznym a zamiarem wewnętrznym, to byłaby to różnica pomiędzy łaską, czyli Boską wolą zmiany, a lucyferycznym pragnieniem władzy, by dokonywać zmian w świecie zgodnych z żądzami władającego.

Koniec cz. XI

Licencja: Creative Commons - użycie niekomercyjne