JustPaste.it

Czy ludzie są sobie równi ? Sprawiedliwy rozdział dóbr.

     Zastanówmy się nad tym, co oznacza powiedzenie - kiedyś rewolucyjnie brzmiące, potem banalne - iż "wszyscy ludzie są równi". Nie oznacza ono przykazania, wedle którego wszyscy powinni być jednakowo traktowani przez prawo, bo ktoś mógłby mi odrzec, że takie przykazanie samo w sobie jest arbitralne: a dlaczego właściwie prawo powinno wszystkich na równi traktować ? Nie, takie przykazanie wypowiada się właśnie w oparciu o twierdzenie, że ludzie są równi i z tej racji prawo ma być takie samo dla wszystkich. Podstawą tej normy jest więc pewien stan faktyczny. Ale cóż to jest za fakt i jak moglibyśmy ustalić, że naprawdę zachodzi ?
     Krytycy powiadający, że przecież ludzie nie są sobie równi, bo różnią się pod wieloma względami - co do sprawności, umiejętności, wiedzy, charakteru - niemądrze mówią. Jest bowiem oczywiste i wiadome każdemu, że ludzie się różnią pod tymi i innymi względami, że nie są identyczni i wiadome to jest również tym, co głoszą równość jako pewien fakt, niezależny od tych różnic. Powoływanie się więc na różnice, by twierdzić, że ludzie równi nie są, nie ma sensu, bo nie trafia w ideę równości, jaką mają na uwadze ci, co ją głoszą.
      Ale nie chodzi też o oczywiste spostrzeżenie, że ludzie należą do jednego gatunku, że więc mają podobne wyposażenie biologiczne, podobne cechy morfologiczne i fizjologię. Gdyby o to chodziło, moglibyśmy równie dobrze powiedzieć "wszystkie gęsi są równe" albo "wszystkie muchy są równe". Tak jednak nie mówimy i nie wiadomo zgoła, co by miały znaczyć takie powiedzenia. Ludzie są równi, a nie muchy.
     Kiedyś wierzyli myśliciele oświecenia, że ludzie rodzą się tacy sami, jako nie zapisane tablice, a wszystkie między nimi różnice pochodzą z wychowania i wpływów otoczenia. Dzisiaj niepodobna w to wierzyć, wiemy bowiem, że ludzie rodzą się z różnym bagażem genetycznym i chociaż wiele jeszcze jest do zbadania w ludzkiej genetyce, chociaż nikt nie wątpi w to, że każdy z nas jest wytworem zarówno dziedzicznych cech, jak wychowania, to nie wątpi też nikt w to, że różnimy się od siebie przez dziedziczone własności. Nikt nie może twierdzić, że w genach Hitlera była bezbłędnie zapisana cała kariera Hitlera, a znowu w genach Matki Teresy - wszystkie uczynki i myśli Matki Teresy, ale wolno przypuszczać, że są pewne dziedziczne osobliwości, które czynią możliwym - choć nie koniecznym - by ktoś stał się raczej Hitlerem albo raczej Matką Teresą. Ale i tak zarówno Hitler, jak i Matka Teresa nie tylko należeli do jednego gatunku biologicznego, lecz w pewnym znaczeniu, o którego wyjaśnienie właśnie mi chodzi, są tacy sami, jak wszyscy, są równi, choć w najwyższym stopniu niepodobni.
     Z pewnością można głosić równość ludzi w oparciu o chrześcijańską - ale nie tylko chrześcijańską - tradycję religijną. W tym sensie powiadamy, że wszyscy ludzie są dziećmi jednego Ojca i że będą osądzani przez Boga wedle tych samych miar - czy byli uczeni czy nieuczeni, biedni czy bogaci, tu albo tam urodzeni, do tej albo innej klasy społecznej należący. Są więc równi jako moralne podmioty, którym Bóg objawił pewne nakazy prawa naturalnego i uzdolnił do tego, by z własnej woli tych nakazów słuchali albo je gwałcili.
     Czy można jednak głosić równość - jako stan faktyczny, nie tylko jako nakaz - niezależnie od wiary w jedność ludzkość w obliczu Boga ? Myślę, że można, ale wymaga to pewnych założeń natury moralnej, a także odnoszących się do samej konstytucji człowieczeństwa. Mówiąc, że ludzie są równi, mamy na myśli, że są równi w ludzkiej godności, która każdemu przysługuje i której nikt nie ma prawa gwałcić. Czymże jest jednak godność ludzka, która, jak powiadali niektórzy filozofowie, jest nieodłączna od naszej zdolności posługiwania się rozumem oraz czynienia swobodnych wyborów między dobrem a złem ? Godność ludzka z pewnością nie jest czymś, co możemy zobaczyć i łatwiej powiedzieć, kiedy jest ona łamana, niż czym jest w swojej naturze. Jeśli jednak ograniczymy się do jednej sprawy, mianowicie właśnie do naszego pojęcia człowieka jako istoty, która potrafi własną mocą, nie przymuszona bezwzględnie zewnętrznymi okolicznościami, wybierać między dobrem i złem, dochodzimy do pewnej jasności. Pomińmy szczególną sprawę nieszczęśliwych ludzi głęboko upośledzonych, niezdolnych do żadnego uczestnictwa w kulturze i całkowicie zdanych na innych. Nie jest niczym ekstrawaganckim przekonanie, że ludzie są zdolni do wyboru, że są odpowiedzialni za to, co czynią - zło czy dobro - i że sama ta zdolność, nie zaś sposób, w jaki jej używają, czyni ich równymi w godności i że człowieczeństwo tak właśnie określone jest czymś godnym szacunku, a tym samym, że każdemu człowiekowi z osobna należny jest szacunek. Czy wynika stąd coś określonego co do tego, jak mamy się odnosić do tych, co sami używają swojej wolności po to, by innych mordować, gwałcić, znęcać się nad nimi, upokarzać, pomiatać ich godnością ? Tyle chyba, że nawet z najgorszymi, których trzeba niewątpliwie surowo karać i więzić za zbrodnie, nie wolno się obchodzić w sposób urągający ludzkiej godności. Ta godność jest niezależna od wszystkiego, co ludzi różni, a więc od płci, rasy, narodu, wykształcenia, zajęcia, charakteru.
     Gdybyśmy wierzyli, że jesteśmy mechanizmami, których czyny i myśli są niechybnie napędzane przez siły okoliczności zewnętrznych, przez wszechświat fizyczny, to w rzeczy samej pojęcie godności byłoby próżne, a tym samym pojęcie równości nie miałoby sensu.
     Stąd, że jesteśmy równi w tym znaczeniu, wynika zapewne, że nierówność wobec prawa jest urządzeniem przeciwnym godności ludzkiej. Nie wynika stąd natomiast, że powinniśmy także żądać równości w sensie równego rozdziału wszystkich dóbr. Równość tak pojęta, równość w rozdziale dóbr, była oczywiście wielokroć głoszona - przez niektóre sekty średniowieczne, potem przez lewicę jakobińską we Francji rewolucyjnej, a w XIX w. i później przez niektóre odłamy ruchu socjalistycznego. Rozumowanie w tych sprawach było proste (choć błędne): skoro ludzie są równi, to także każdemu należy się to samo z dóbr ziemskich. Nie jest to jednak dobre rozumowanie. W niektórych odmianach egalitaryzmu zakładało się w rzeczy samej, że równość jest wartością najwyższą, a więc trzeba do niej dążyć również wtedy, gdy w wyniku zaprowadzenia równości wszystkim będzie gorzej, włączając najuboższych. Nieważne, niech nawet najubożsi będą jeszcze ubożsi, byleby nikt nie był zamożniejszy niż inny.
     W takiej ideologii nie chodzi wcale o to, by ludziom lepiej się żyło, ale tylko o to, by nikomu nie żyło się lepiej niż innemu. Nie jest to więc ideologia wyrastająca z poczucia sprawiedliwości, ale tylko z zawiści (jest taka rosyjska anegdota: Pan Bóg mówi do chłopa rosyjskiego: "Dostaniesz wszystko, czego chcesz, ale wiedz, że czegokolwiek zażądasz i dostaniesz, twój sąsiad dostanie dwakroć tyle. Czego więc chcesz?" Chłop mówi: "Panie Boże, wyłup mi jedno oko". Oto prawdziwy egalitaryzm). Równość taka jest jednak ideałem nieziszczalnym. Aby ją wprowadzić, trzeba by poddać całą gospodarkę totalitarnemu przymusowi, wszystko musiałoby być zaplanowane przez państwo, nikt nie miałby prawa podejmować żadnego zajęcia inaczej, niż na rozkaz państwa, nikt nie miałby powodu, aby się wysilać czy pracować więcej, niż jest zmuszony. W rezultacie nie tylko cała gospodarka zeszłaby na psy, ale równości i tak by nie było, bo w ustroju totalitarnym nierówność jest nieuchronna i wiadomo to dobrze z doświadczenia, bo ci, co rządzą bez kontroli społecznej, będą sobie zawsze przydzielać dobra materialne w wielkich rozmiarach, a ponadto dobra niematerialne, ale bardzo ważne, jak dostęp do informacji i uczestnictwo we władzy, były odebrane ogromnej większości ludzi, Będzie więc zarówno bieda, jak i ucisk.
     Można oczywiście zapytać: czy niemożliwa jest równość w rozdziale wszystkich dóbr na zasadzie dobrowolności, jak w klasztorze czy kibucu ? Odpowiedź jest prosta: jest to możliwe w tym sensie, że nie sprzeciwia się żadnym prawom fizyki czy chemii. Sprzeciwia się jednak niestety wszystkiemu, co wiemy o ludzkim zachowaniu (przynajmniej typowym).
     Stąd z kolei nie wynika, że nierówność w rozdziale dóbr nie jest żadnym problemem, zwłaszcza tam, gdzie są wielkie obszary strasznej nędzy. Nierówność może być łagodzona przez podatek progresywny, najskuteczniejsze jak dotąd narzędzie, ale wiadomo również, że podatek progresywny poza pewną granicą staje się ekonomicznie rujnujący i nie tylko bogatym, ale i biednym wychodzi na niekorzyść. Musimy uznać, że są pewne prawa życia ekonomicznego, których unieważnić nie możemy. Oczywiście, jest nadzwyczaj ważne, by wszyscy ludzie mogli korzystać z tego, co się nazywa godziwym życiem, a więc życiem, gdzie się nie głoduje, gdzie ma się w co ubrać, gdzie mieszkać, można kształcić dzieci i korzystać z opieki zdrowotnej. To są zasady przyjęte na ogół w cywilizowanych krajach, choć niedoskonale realizowane. Żądanie pełnej równości w rozdziale dóbr jest natomiast receptą na nieszczęście wszystkich. Rynek nie jest sprawiedliwy, ale zniesienie rynku oznacza opresję i nędzę.
Równość ludzkiej godności i wynikająca stąd równość praw i obowiązków jest natomiast wymogiem, bez którego stoczylibyśmy się w barbarzyństwo. Bez tego wymogu moglibyśmy np. uznać, że inne rasy, albo narody mogą być bezkarnie wyniszczane, że nie ma powody, by kobiety miały te same prawa obywatelskie, co mężczyźni, że wolno zabijać starych i niedołężnych ludzi, z których społeczeństwo nie ma pożytku itp. Wiara w tę równość nie tylko chroni naszą cywilizację, ale czyni nas ludźmi.