JustPaste.it

Osiedle

Bardzo wielu /wiele z nas mieszka w mieszkaniach spółdzielczych. Wam spółdzielcy dedykuję ten tekst.

Bardzo wielu /wiele z nas mieszka w mieszkaniach spółdzielczych. Wam spółdzielcy dedykuję ten tekst.

 

Wam, którzy nie interesujecie się losem swojego majątku, nie chodzicie na zabrania i nie głosujecie oraz tym, którzy głosują, ale nie wiedzą za czym, bo nie chce im się przeczytać sprawozdań, a jeśli czegoś nie rozumieją, pouczyć się lub popytać mądrzejszych od siebie. Dedykuję również klakierom i tchórzom, dzięki którym na decyzyjnych stołkach siedzą ludzie zainteresowani tylko własnymi korzyściami.
Wdzięczna moim rozmówcom zapraszam do lektury. Opisane historie są prawdziwe. Dzisiaj pierwsza.

 

A: Cała ta sprawa była zaskakująca, trudna i męcząca dla nas. Zdarzyła się w związku z planowaną na sąsiedniej działce budową domu. Członkowie naszej spółdzielni dali zgodę na sprzedaż malutkiego placyku w kącie osiedla. Roboczo nazwę go Małą Działką. Zarząd uznał, że można dogadać się z deweloperem (albo deweloper uznał, że można dogadać się z Zarządem) i na tym malutkim kawałeczku miał stanąć kilkupiętrowy dom. Ponieważ Mała Działka jest naprawdę mała, wymyślili więc, że postawią go troszkę na naszej działce (naszej, to znaczy mieszkańców naszego budynku). Wtedy jeszcze nic o tym nie wiedzieliśmy.

S: Jak to nie wiedzieliście? Dom miał stać na waszej działce, a wy nie wiedzieliście?

A: No nie. Wszyscy się dziwili, a my najbardziej.

S: A jak się dowiedzieliście?

A: Dostaliśmy pisma z urzędu z informacją, że we wniosku są uchybienia formalne. Z głupia frant zadzwoniliśmy dopytać się o szczegóły i w trakcie rozmowy usłyszeliśmy od lekko zszokowanej urzędniczki zapytanie „to państwo nic o tym nie wiecie?”. No nie wiedzieliśmy i się okazało, że wyraziliśmy zgodę na zajęcie pod budowę części naszej działki, o czym też nie wiedzieliśmy. Efekt miał być taki, że mieliśmy podarować im swój kawałek działki, a w prezencie mieliśmy otrzymać tuż przed oknami na szczytowej ścianie mur nowego budynku.

S: Ale wyście się nie zgodzili?

A: Nigdy w życiu i nikt nas o to nie pytał. Kiedy urzędniczka w urzędzie usłyszała, że nie wyraziliśmy zgody, pokazała nam listę (pojechaliśmy tam oczywiście od razu obejrzeć wszystko). Zasłoniła dwoma kartkami inne nazwiska i pokazała mi moje imię i nazwisko na liście osób, które wyraziły na budowę zgodę.

S: Był tam twój podpis?

A: Nie było żadnych podpisów! To był dokument z listą mieszkańców, którzy wyrazili zgodę na to wszystko.

Ja: Rozumiem, że lista była fikcyjna. Czy działka w końcu została sprzedana?

A: Nie, nic nie zostało sprzedane. Działka cały czas należy do spółdzielni. Kosztowało nas to sporo nerwów, ale coś trzeba było robić. Ciekawostka: w naszym budynku od strony działki, na której chcieli budować, są małe okienka, a w projekcie było napisane, że tam jest ślepa ściana, bo ten dom miał stanąć tuż przy naszym. Straszne bzdury. Kiedy w wydziale architektury zobaczyliśmy plany – urzędniczki nam pokazały – nie wierzyliśmy własnym oczom.

Ludzie na ogół o tym nie wiedzą, ale każdy mieszkaniec, który ma prawo do lokalu na danej nieruchomości, ma prawo sobie w gminie sprawdzić całą dokumentację. Dzięki tej możliwości przeczytaliśmy w dokumentach, że my wyraziliśmy zgodę na budowę na naszej działce domu! Poza tym uchybieniem było ulokowanie miejsc postojowych dla nowych mieszkańców zupełnie w innym miejscu w środku osiedla, na zielonym ciągu rekreacyjnym.

S: Sfałszowana lista to jest przestępstwo.

A: Urzędniczka nam powiedziała, że to się nadaje do prokuratory.

S: Zgłosiliście to?

A: Nie zgłosiliśmy, ale nam się udało i to najważniejsze.

S: Szkoda. Zatem dokumenty były w urzędzie i co dalej?

A: W kwestii prokuratory temat nie jest zamknięty. Wtedy zaczęliśmy mocno koło tego chodzić. Jednocześnie oni (zarząd spółdzielni) byli niesamowicie zdeterminowani, żeby te sprawę przeprowadzić do końca. Mieli straszne parcie na realizację inwestycji, jakby ich życie od tego zależało. Podobno jednego dnia przyjeżdżała wice i robiła awanturę urzędniczce, a drugiego dnia pojawiał się prezes i robił awanturę jej kierownikowi.

S: Awanturę?

A: Tak. Awanturę o to, że jak oni mogą zwlekać z wydaniem tej decyzji, skoro to jest taka prosta sprawa tratatata tratatata. Za to nam z uśmiechem na ustach mówili - „Nic się nie dzieje, wszystko jest w porządku”. Przecież mieliśmy dwa spotkania z zarządem na ten temat. Dodam, że wszystkie informacje otrzymywaliśmy drogą pocztową z urzędów, nie od Zarządu Spółdzielni.

W urzędzie powiedziano nam - byliśmy w kontakcie telefonicznym - że jeśli będzie zgoda na budowę tego domu, mamy siedem dni na to, żeby się od niej odwołać i żeby to zrobić jak najszybciej. Dotarło do nas też, że była niesłychana presja, ale urzędnicy się nie ugięli. Gmina nie wydała pozwolenia na budowę.

S: Świetnie, udało się?

A: Nie, sprawa została przekierowana do prezydenta, który podtrzymał tą decyzję i wtedy dokumenty poszły do wojewody. Bardzo się denerwowaliśmy, bo zarząd zaczął się chwalić tu na osiedlu, że mają już wydeptaną ścieżkę w Urzędzie Wojewódzkim i że na pewno to pozwolenie dostaną. Do wojewody poszliśmy nieźle roztrzęsieni, bo to była nasza ostatnia szansa. Wzięliśmy urlopy i pojechaliśmy tam rano. Przyjęto nas i wysłuchano wszystkiego, co mieliśmy do powiedzenia. Odpowiedź była taka: „Wiecie Państwo co, prezes i wiceprezes przyjeżdżają dzisiaj na rozmowę o dwunastej. Dzisiaj ma zapaść decyzja. Sam miałem pewne wątpliwości, ale skoro Państwo mi takie rzeczy opowiedzieliście, to prawdopodobnie decyzja będzie odmowna”. Cudowne zrządzenie losu, że zdążyliśmy.

Za dwa dni ktoś od nas zadzwonił i dowiedział się, że właśnie jest wysyłane pismo i że decyzja prezydenta jest podtrzymana.

S: Jesteście wielcy!! Pamiętasz, co nam powiedzieli na jednym zebraniu, dlaczego go nie sprzedali? Że jakieś hydrofory tam są czy jakieś inne urządzenia.

A: Są strasznie i przerażająco pewni siebie. Pozostaje się tylko domyślać, co kombinują w sprawach, do których nie mamy dostępu. Poza tym naszła mnie słuszna myśl: kto sfinansował produkcję projektów, wniosków i kto utrzymuje ten zarząd?

I pozostaje pytanie – DLACZEGO LUDZIE NA TO POZWALAJĄ?