JustPaste.it

Wokół fundamentu fundamentów. Starzy i młodzi w budowlanym dyskursie

Ucieczka starszych pokoleń od odpowiedzialności za młodsze; o ekonomicznym mechanizmie zniechęcania do myślenia; most Jagiełły - budująca inspiracja myślenia innowacyjnego.

© Edward M. Szymański

Wokół fundamentu fundamentów. Starzy i młodzi w budowlanym dyskursie

 Ucieczka starszych pokoleń od odpowiedzialności za młodsze; o ekonomicznym mechanizmie zniechęcania do myślenia; most Jagiełły - budująca inspiracja myślenia innowacyjnego.

 

UWAGA o ekonomii lektury!

Czytelnikowi będzie chyba najdogodniej zapoznać się z treścią tego niesamowicie długiego artykułu czytając najpierw część pierwszą (I – około 3,5 stron znormalizowanego maszynopisu) i ostatnią czwartą (IV- około 5 stron). Zwłaszcza młodym czytelnikom pozwoli to na w miarę szybkie zapoznanie się z głównym nurtem rozważań.

 Opcjonalnie mogą się też zapoznać ze względnie krótką Częścią II (niecałe 3 strony).

 Dla bardziej dociekliwych Czytelników jest jeszcze niezmiernie długa Część III (18 stron!). Ułatwieniu lektury całości ma też służyć  sygnalizowanie w nawiasach kwadratowych […] treści poszczególnych partii tekstu.  

 Część I

[W tej pierwszej części zasygnalizowany jest główny problem artykułu czyli pewne wstępne opłaty (za trywialne usługi geodezyjne) niezbędne dla uzyskania pozwolenia na budowę. Niesłuszne w przypadku młodych ludzi – to główna teza czy postulat artykułu.                                                                                                   

W pierwszym rozdziale zasygnalizowani są  główni bohaterowie całego opowiadania: przykładowy Kazik, Narrator oraz Starsze Pokolenie.

W drugim rozdziale przedstawione są wstępne założenia dotyczące Kazika i jego sytuacji życiowej. Nie ma on stabilnej pracy, ale chce się budować, bo szczęśliwym trafem ma działkę budowlaną.]

 Przedmiot rozważań

Dom buduje się od fundamentów. O tym wie każdy, choćby już nic innego o budownictwie mieszkaniowym nie wiedział. I właściwie taki poziom wiedzy Czytelników o budowaniu się jest zakładany w tym artykule i w następnych.

A na czym lub w czym buduje się fundamenty domu? Na gruncie lub w gruncie. To też oczywiste. W praktyce jednak za tą oczywistością kryje się ogromny problem. Część tego problemu (niewielką) stwarza sama przyroda, ale poważniejszą  część stwarzają ludzie. Ma ona postać określonych usług geodezyjnych, za którą młodzi ludzie muszą płacić. A nie powinni. Głównie o tej kwestii będzie w niniejszym artykule.

Nie ma takiej obfitości, by rozum był przy młodości – elegancko i zwięźle napisał Jan Kochanowski. Naturalnym przywilejem młodych ludzi jest zadawanie pytań starszym, a z kolei  naturalną powinnością tychże jest udzielanie odpowiedzi. Odpowiedzi rzetelnych i nie obliczonych na naiwność, na zupełnie naturalny, wręcz oczywisty brak życiowego doświadczenia młodych. Czy starsze pokolenia nie odczuwają tu dyskomfortu?

Jeśli najbardziej reprezentatywny przedstawiciel starszego pokolenia w osobie urzędującego jeszcze prezydenta w trakcie ubiegłorocznej kampanii wyborczej (tu nie ma znaczenia, że przegranej) odpowiada na pytanie młodego człowieka o drogę do pozyskania godziwego lokum wskazówką, że trzeba zmienić pracę i podjąć kredyt, to jest w takiej odpowiedzi, pomijając już najróżniejsze inne aspekty,  przejaw intelektualnej bezradności. Bezradności i może  nieświadomej próby ucieczki starszego pokolenia od odpowiedzialności za los młodszych pokoleń.

Bo jak z takiej wskazówki może skorzystać bardzo duża część młodych ludzi? Czy można ją bezwarunkowo uznać za słuszną? Na ofertę ze strony starszego pokolenia duża część młodych ludzi myśli o emigracji.

O wspomnianej ucieczce będzie także niniejszy artykuł, bo czy starsze pokolenia potrafią się zmienić z dania na dzień? Wprawdzie punktem centralnym i niejako wyjściowym w całej narracji jest problem niezwykle szczegółowy, ale diabeł śpi właśnie w szczegółach. W tym wypadku wyjątkowo złośliwy diabeł. Stąd m.in. obszerność całego opowiadania, gdyż sprawy detaliczne często trudno wydzielić z ogólnego i historycznego kontekstu, jaki tworzy się w ludzkich umysłach. 

Rozdział 1                              

     Bohaterowie reportażu                           

 Poszukiwanie rozwiązania kwestii mieszkaniowej dla młodych ludzi nazwać tutaj można wędrówką po różnych zakamarkach ludzkiej wiedzy o świecie, po różnych wytworach ludzkiej świadomości, po sferze szeroko rozumianej kultury. Uzasadnione jest więc, by relacje z takiej wędrówki nazwać reportażem.

 Sfera kultury nie bytuje jakoś samoistnie, jest związana z ludźmi czy przejawia się poprzez ludzi i stąd też mowa o różnych osobowych czy zbiorowych bohaterach. 

 1.Kazik

 Bohaterem i przedstawicielem młodego pokolenia będzie w niniejszej narracji osoba imieniem Kazik, żyjący gdzieś w Polsce, który ma ambicję życiowego usamodzielnienia się także pod względem mieszkaniowym i szukający odpowiedzi na pytanie, jak się samemu wybudować?

Ledwie Kazik zacząłby bardziej systematycznie myśleć o jakichś praktycznych krokach a już natrafi na przeszkodę w postaci określonych opłat, która odbierze mu ochotę na  dalsze myślenie. Czy nie dałoby się tej przeszkody uniknąć, aby Kazikowi nie odechciało się myśleć o praktycznych doświadczeniach na własny rachunek i na własne ryzyko?

 Jeśli Kazik  dojdzie do przekonania, że nie może uczynić pierwszego kroku, to zupełnie dla niego bezsensowne byłoby zastanawianie się nad dalszymi krokami.  No więc, co ma konkretnie robić? Zastanawiać się nad emigracją?

 I to jest pytanie (a właściwie jedno z wielu pytań), na które odpowiedzieć powinno Starsze Pokolenie, ale które się gotowej odpowiedzi jeszcze nie dopracowało. Może  przez niedopatrzenie. Zapewne nie najlepiej to o nim świadczy, ale przynajmniej na próbę poprawy może nie jest za późno.

 Zaszłościami historycznymi wiele, bardzo wiele można tłumaczyć, jednak nie da się tłumaczyć wszystkiego. Zwłaszcza młodym osobom.

 2. Narrator

Narrator niniejszego reportażu  nie jest narratorem wszechwiedzącym. Jest jednak na tyle od Kazika starszy, by bez kompleksów zadawać swoim nobliwym rówieśnikom pytania o to, dlaczego dziesiątki czy setki tysięcy Kazików podejmuje się roli tułaczy po obcych krajach w poszukiwaniu lepszego życia, a w tym i lepszego mieszkania?

 Oprócz tego, że Narrator nie jest wszechwiedzący, ma jeszcze inną ułomność czy  przywarę. Jest wyjątkowo uczulony na pytania dlaczego? lub po co?; na brak tych pytań lub odpowiedzi zwłaszcza w kontekście spraw, czy coś jest możliwe lub niemożliwe.

 Jeśli coś jest możliwe, to wypada pokazać lub znaleźć tego poważne przesłanki. A jeśli coś jest niemożliwe? To wypada tę niemożliwość udowodnić lub przynajmniej wykazać szkodliwość zrealizowania określonej możliwości.

 3.Starsze Pokolenie

Dla Kazika najbardziej naturalnym pokoleniem starszych to rodzice i jeszcze starsi dziadkowie. Miał z nimi do czynienia od zawsze. Wiele jest osób dorosłych i starszych od Kazika, ale młodszych od jego rodziców - to dla Kazika  pokolenie średnie. Dla uproszczenia rozważań wyróżnione Starsze Pokolenie to po prostu pokolenie osób w przybliżeniu   rówieśnych jego rodzicom i  starszych.

 Może trochę  dziwny jest taki zbiorowy bohater, ale w reportażowej konwencji jest bardzo pomocny. Dla Narratora może on przybrać postać konkretnej osoby, ale też np. postać państwa, które przecież nie istnieje inaczej niż jako ogromna instytucja  mająca pod swą władzą wszystkich obywateli na określonym terytorium i będąca poniekąd ich wytworem. To Starsze Pokolenia konstytuują swymi działaniami państwo, w których Kazikowi przyszło żyć i przemawia do Kazika np. systemem edukacji czy różnymi przepisami prawnymi, które ten musi respektować.

 Z indywidualnych osób w szczególny sposób  wyróżniona została osoba dra Rafała Brzeskiego za bardzo nietypową wypowiedź. Jeśli w jej odbiorze, czego absolutnej pewności mieć nie można, popełnione zostało jakieś nadużycie, nadinterpretacja, to z góry wypada za to przeprosić.

 Rozdział 2

Podstawowe założenia poszukiwań

 Narrator nie poszukuje rozwiązania dla siebie, poszukuje go dla Kazika i jemu podobnych. Stąd zasadnie jest określenie  pewnych założeń dotyczących jego potrzeb i sytuacji w jakiej się znajduje.

 1.Kazik ma działkę

 Fundamenty buduje się na gruncie czy w gruncie, będącym skrawkiem terytorium jakiejś osady,  gminy, miasteczka, miasta itp. Innymi słowy na jakiejś działce budowlanej. W tym artykule zakłada się, że  chętny do budowania się Kazik dysponuje działką budowlaną. Skąd, na jakich zasadach? To w ogóle nie ma w tych rozważaniach najmniejszego znaczenia.

 Działka po prostu jest i tyle. Pozyskanie działki i wybudowanie się to bowiem dwa różne zagadnienia. Fizycznie dotyczą tego samego miejsca na mapie świata, ale czym innym jest pozyskanie działki, a czym innym jest jej mieszkaniowe zabudowanie.

 Pierwsze zagadnienie wiąże się z pytaniem o to, czy młoda osoba w ogóle będzie miała swoje bezpieczne, stabilne  miejsce na ziemi, miejsce, w którym będzie mogła czuć się gospodarzem na swej działce i współgospodarzem w danej miejscowości i w całym państwie. Drugie zagadnienie wiąże się z pytaniem, czy będzie w stanie to miejsce mieszkaniowo  zagospodarować.

 Mowa będzie tylko o drugim zagadnieniu. Nie sposób mówić o wszystkim naraz, więc stąd taki zabieg ogromnie uproszczający problem. Duże problemy dzielić na mniejsze! – to skądinąd zasadna i dość powszechnie respektowana i wskazówka heurystyczna.

 Jaką działkę ma Kazik? Taką, z jaką zwykle się to pojęcie kojarzy – kilkaset metrów kwadratowych, nie w centrum wielkiego miasta, ale co najwyżej gdzieś na jego peryferiach lub po prostu na szeroko rozumianej geograficznie prowincji: na wsi czy w mniejszym lub większym miasteczku.    

 2.Kazik biedny jako inwestor

 Jeśli Kazik chce się samodzielnie wybudować, to musi się podjąć roli inwestora. Wyjątkowo tutaj skromnego inwestora. Środków finansowych ma tyle co kot napłakał. Nie ma stałej pracy, ani żadnych innych stabilnych dochodów. Ma tylko ręce gotowe do pracy, głowę do kalkulowania oraz własny czas. A czas to pieniądz, jeśli się go odpowiednio wykorzystuje i Kazik to wyczuwa.

 Mizerię Kazika jako inwestora pogłębia jeszcze fakt, że nie posiada on żadnej wiedzy o budowaniu się nie mówiąc już o jakimś budowlanym doświadczeniu. Mieszka  w bloku, więc nawet nie wie czy potrafi sprawnie posługiwać się łopatą, kilofem czy innymi najprostszymi narzędziami. Na zajęciach praktycznych w szkole uczył się, głownie teoretycznie, o jakichś praktycznych problemach, bardzo odległych od spraw budowlanych.

 Kazik może studiuje organizację i zarządzanie, ale właściwie to nie bardzo ma co organizować i czym zarządzać. A nawet jeśli studiuje cokolwiek innego, to przeczuwa, że jakaś praktyka w organizacji i zarządzaniu bardzo by mu się przydała. A jeśli efektem takiej praktyki byłby własny domek, no to już byłby innym człowiekiem. Nie tylko we własnych oczach, ale i w oczach otoczenia.

 A może Kazik nie studiuje. Może coś pomaga w domu chwytając się różnych okazjonalnych prac? Jest już pełnoletni, może myśli o założeniu rodziny, ale gdzie? W przyciasnym mieszkaniu rodziców? Z konieczności oddaje się różnym zajęciom towarzyskim, zapewne nie zawsze najbardziej konstruktywnym, ale coś musi robić, jest przecież młody. Dobrze już, gdy uprawia jakiś sport.

 Część II

 [W tej dość krótkiej części  jest trochę uwag o relacjach między pokoleniami.                                                              

W pierwszym rozdziale poruszona jest kwestia tego, czy ktoś ma prawo wypowiadać się w imieniu całego pokolenia. Wykorzystana tu została wypowiedź dra Rafała Brzeskiego.

W drugim rozdziale mowa jest o specyficznej roli Narratora zwracającego się do Starszego pokolenia i pokolenia Kazika.

W trzecim rozdziale jest o uzasadnieniu, dlaczego autor posługuje się postacią Narratora.]

 O dyskursie międzypokoleniowym

 Czy w ogóle taki istnieje, czy ktoś go moderuje? Głos pokolenia – co ma oznaczać? Kto wypowiada się w jego imieniu? Czasem takiego określenia używa się w odniesieniu do dawniejszych literatów czy artystów estrady. Czy można go rozumieć dosłownie? Kto ma prawo mówić w imieniu aktualnego pokolenia? Kto za takim głosem się kryje?

 Czy Narrator nie jest tu śmiesznym kabotynem, megalomanem czy hipokrytą wytykając swojemu pokoleniu jakieś niedopatrzenia w powinnościach wobec młodszych pokoleń?

 Tłumaczenie na niewiele się zda. Winni się tłumaczą – mówi potoczna mądrość. Zawsze znajdzie się  dziesięć tysięcy sposobów, aby nie słyszeć  niewygodnych  pytań i tyle samo wymówek, aby osobiście nie odpowiadać, jeśli nie mogą nie być usłyszane.

 Bo jak się przyznać, że czegoś się nie wie, nie potrafi? Jednostka może nie wiedzieć, nie potrafić, ale całe pokolenie? Kto odważy się tak powiedzieć?

 Rozdział 1

Odwaga publiczna

 Jednak odważni czasem się znajdują i wypowiadają bez unikania surowych i samokrytycznych ocen, nie licząc na szeroki poklask. Jako przykład warto tu przytoczyć wypowiedź dra Rafała Brzeskiego w formie nieco rozwiniętej uwagi poczynionej w dyskusji po wykładzie  o statusie państwa niemieckiego na geopolitycznej scenie. Wykład dostępny jest w Internecie i wystarczy  w Google wystukać jego frapujący tytuł:  Czyją marionetką jest kanclerz Niemiec? (Z bardzo wielu względów warto tego wykładu wysłuchać!)

 Na pytanie o skuteczność polskiej obrony w wojnie informacyjnej wytoczonej ze strony  UE i Niemiec Prelegent odpowiada:

 Jestem zaskoczony, ale zaskoczony że tak powiem, instrumentami, których zaczęto używać. Zaskoczony mile. Ale to jest różnica pokoleń.

 Korzystając z pretekstu wyrażenia o różnicy pokoleń, dalej czyni wyraźnie  uogólniającą, wykraczającą poza temat dygresję:

 Moje pokolenie, moi Państwo, nic nie zrobi. Proszę, jeżeli jesteście młodzi, jeżeli mnie oglądacie, to pamiętajcie o jednym: moje pokolenie nie potrafi nic zdziałać.  Dlatego, że nic nie umie, nigdy nie było uczone, nigdy nie było samodzielne. Musiało lawirować, kombinować, potrafiło podcinać gałąź komunizmu i przetrwać. I to jest wszystko. My nie potrafimy budować, ani walczyć nowoczesnymi narzędziami.

 Natomiast młodzi, wykształceni ludzie, których czasem obserwuję w Internecie, bo telewizora nie mam, więc jak w Internecie obserwuję, to aż mi serce rośnie, jak ci ludzie potrafią sobie dawać radę. Nie mają żadnych obciążeń, to najważniejsze. [około 48 minuta wykładu; zapis: E. Sz.]

 Trudno o bardziej dosadne ostrzeżenie młodych ludzi. Przed kim? Przed własnym pokoleniem! To chyba zupełny ewenement a przynajmniej nieczęsto się zdarza. Czy to oznacza swoistą zdradę swego pokolenia? Biologia już nie pozwala, aby je opuścić. Narrator takich intencji w przytoczonych słowach nie  odczuwa, solidaryzuje się natomiast z taką postawą  i ma nadzieję, że jednak w  Starszym Pokoleniu znajdują się jeszcze inne osoby podobnie tę samokrytyczną wypowiedź odbierające.

 Dr Brzeski zapewne z nikim swojej oceny nie uzgadniał, skorzystał ze swojego prawa głosu. Jednak nie musi się obawiać  głosów irytacji czy nadąsania ze strony swych autorytatywnych rówieśników z jakiegokolwiek kąta politycznego naszej sceny. Chociaż ostrzeżenie nie zawiera wprost argumentacji, to jednak sprzeciw solidnej argumentacji by wymagał. Byłoby o nią trudno.

 Autor ostrzeżenia bowiem  jest zaś autorem wielu książek, specjalizuje się w problemach służb specjalnych w dawnym i obecnym świecie, czy w bardzo aktualnych problemach terroryzmu. Jest też uznanym  specjalistą w dziedzinie wojny informacyjnej  (ostatnia książka: Wojna informacyjna - wojna nowej generacji).  Miał okazję przyglądania się bardzo z bliska  angielskiej klasie politycznej a zwłaszcza jej myśleniu o polityce, w którym akurat samodzielności nie brakuje.

 Wypada nadmienić, że wykład opublikowany został w styczniu 2016 roku, a więc jeszcze przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi. Czy można się jednak spodziewać jakiejś nagłej zmiany w całym pokoleniu Prelegenta i Narratora?

 Rozdział 2

Dwojaki adresat

 Starsi nie wybudują młodym mieszkań w pokoleniowym, generacyjnym wymiarze tego problemu. Bardziej zainteresowani są tym, aby młodzi wydajnie pracowali na ich emerytury, pamiętali o ich zasługach w podcinaniu gałęzi komunizmu, w walce o przetrwanie państwa,  aniżeli budowaniem bardziej trwałych ekonomicznych podstaw jego bezpieczeństwa i stabilności na miarę wyzwań czasu.

 Nie wybudują, bo nie potrafią budować, w przenośnym i bardziej dosłownym sensie. W tym drugim jednak  mogą próbować stworzyć, a przynajmniej ułatwić warunki, aby młodzi wybudowali się sami.

 Podstawowym zaś  z takich warunków jest tworzenie sytuacji, aby młodym w ogóle chciało się myśleć o tym, by samemu się budować. A tu już nie wystarczą żadne werbalne deklaracje, uroczyste czy protekcjonalne głaskanie młodych po głowach. Trzeba się wyzbyć złudzeń, że wystarczą wygodne stereotypy myślenia.

 Stąd adresatem rozważań jest  Starsze Pokolenie dotknięte przywiązaniem do swych stereotypów  i jednocześnie w dużej części rozgoryczone obrotem polskich spraw. Próbuje wprawdzie to zmienić, ale bez pomocy młodych nie da rady.

 Adresatem są też młodzi ludzie. Nie wiadomo, czy zechcą aktywnie wykorzystać swój przeogromny walor, jakim jest okoliczność, że nie mają żadnych obciążeń. Jeśli nie pokaże im się możliwości jakiejś innej drogi niż naśladowanie starszych, to z największą pewnością bardzo długo nadal nie będzie wiadomo. Warto ten stan niepewności skracać, gdyż nikt nie jest w stanie przewidzieć, ile historia podaruje nam czasu na samodzielne poszukiwanie rozwiązań.

 Rozdział 3

Dlaczego Narrator a nie autor?

W naszym życiu publicznym bardzo często (aż za często!) bywa, że o wiele ważniejsze jest to,  k t o mówi, aniżeli to,  c o  mówi. Wielorako może być taka sytuacja wytłumaczalna, choć chyba tylko wyjątkowo zasadna.

 Tej zasadności nie ma w przypadku, gdy trzeba wznieść się na jakieś nowatorstwo. Zdolność do innowacyjnego myślenia nie jest w żaden sposób przywiązana do osób publicznie znanych czy pełniących ważne role czy funkcje, choć nierzadko lubiących się do takiej zdolności przyznawać. Poczucie bycia publicznym autorytetem bardziej obciąża zaś myśl, niż dodaje jej skrzydeł.

 Co wymyślił autor niniejszych rozważań? Ideę, że zamiast budować od razu cały dom, lepiej budować go kawałkami, choć od razu mającymi walor użytkowalności? A czy rzeczywiście tę ideę wymyślił? Różnych precedensów zastosowania tej idei w praktyce  można byłoby znaleźć sporo i to nawet w odniesieniu do domków jednorodzinnych.

 Ta idea jest już od kilku lat publicznie dostępna, o czym można się przekonać na niniejszym serwerze zaglądając do wcześniejszych artykułów autora. [Bezpieczeństwo narodowe – mieszkania i glokalizacja. Od domeczku do rezydencji; Wariacje mieszkaniowe ze światowym kryzysem w tle. Gdzie szanse młodych? – oba artykuły opublikowane zostały w 2011r. ]

 Postać Narratora uwolniona jest od problemów związanych z autorstwem idei. Nie jest istotne, czy on ją wymyślił i kiedy ani to,  kto za nim stoi. Ważne jest, co mówi. Postać Narratora jest tak samo fikcyjna jak postać Kazika. Obaj mają na myśli, a przynajmniej poczuciowo odnoszą się do tego, czego niema w realu, a co mogłoby być.

 Co zaś nowego pojawia się już w niniejszym artykule, a czego niema w poprzednich? Pojawia się problem pierwszego kroku Kazika na placu budowy, a ściślej mówiąc – problem bariery uniemożliwiającej wykonanie tego pierwszego kroku. Pojawia się konkret, a konkrety mają swój różnorako rozumiany ciężar w publicznych dyskusjach. Konkret wynikający z próby odpowiedzi na pytanie nie co robić?, ale już na pytanie jak robić?

 Narrator do starszych mówi o określonych  powinnościach w tworzeniu godziwych warunków życia dla młodego pokolenia,  a do młodych mówi o szansach, jakie dla nich mogą wynikać z wdrożenia nowej koncepcji budowania się.  Pod warunkiem wszakoż, że  starsi zechcą tych powinności się podjąć, a młodzi, że zechcą swą kreatywność zaangażować.  Jednak jedni bez drugich nic nie zrobią.

 Czy wszyscy starsi i wszyscy młodzi mogą się jednakowo zaangażować? Tu nie można mieć złudzeń, że wszyscy są w jednakowym stopniu predestynowania do innowacyjnego myślenia. Jednak procentowo młodych może być daleko więcej niż starszych, gdyż młodzi nie mają tak wielkiej ilości obciążeń, z którymi już „zrośli się” starsi.

 Czy myślenie kategoriami całego pokolenie jest jakąś specjalną formą myślenia czy po prostu jedną z wyższych form racjonalności politycznej? - o tym tutaj nie ma, ale takie pytanie może się nasuwać.

 Część III

[Ta część nie jest dla normalnego internauty do przełknięcia w jednej sesji czytelniczej ze względu na swą długość.

Dlaczego Kazik ma płacić i za co oraz dlaczego Kazik nie powinie płacić? – te kwestie są dość trudne do  bardziej wyrazistego „uporcjowania”  wywodu i stąd zamiast rozdziałów po prostu śródtytuły.

Na początek po ogólnej uwadze o perspektywie badawczej i praktycznej w myśleniu  wyartykułowanie problemu zniechęcania do myślenia.]   

 Wokół pytania dlaczego?

Pytanie dlaczego coś jest takie lub jakieś? oraz pytanie dlaczego robić to lub tak? Dotyczą bardzo różnych spraw. Pierwsze postawione jest w perspektywie czysto badawczej, drugie zaś w perspektywie praktycznej.

W obydwu przypadkach pytający oczekuje określonych uzasadnień. Te oczekiwania zaś zwykle są bardzo różne. Co satysfakcjonuje jednych, może być niewystarczające dla drugich. 

W tym artykule obydwie perspektywy niejako nakładają się na siebie. Łączy je jedno pytanie dlaczego?  choć w różnych znaczeniach. Jest to ważne pytanie i stąd znalazło się w tytule tej części.

Zakazanie a zniechęcenie do myślenia

Kazik nie jest filozofem ani politologiem od poczęcia (co chyba niektórym się zdarza!). Wie tyle o świecie, ile dowiedział się od starszego pokolenia i trochę też samodzielnie; potrafi tyle, ile  starsze pokolenie starało się go nauczyć i sam się trochę nauczył. Dotyczy to także kwestii budownictwa mieszkaniowego.  A tu samodzielnie nie nauczył się wiele. Po prostu mieszkał.

Niemożliwe jest zakazanie komuś myślenia o czymś. Taki zakaz byłby właściwie zachęceniem, zwłaszcza w przypadku młodych osób. Jednak  możliwe jest pozbawienie kogoś chęci   do myślenia o tym. Zakaz myślenia wymagałby słów, a jego wyegzekwowanie nie byłoby możliwe. Zniechęcenie do myślenia nie wymaga słów i nie ma kłopotów z egzekwowaniem.

 Kazik przestanie być młody, zanim zorientuje się, że Starsze Pokolenie stworzyło, może i mimowolnie, swoistą zaporę przed tym, aby nie chciało mu się myśleć  o samodzielnym budowaniu się.

 Narrator jest jednak dużo starszy, więc zajął się identyfikacją tej zapory. 

 [W tych partiach tekstu Narrator przygląda się składowym kosztom budowy fundamentów na podstawie dostępnych Kazikowi w Internecie danych. Rekonstruując kroki rozumowania Kazika zastanawiającego się nad  możliwością  obniżenia kosztów szybko dochodzi do kresu  jego kalkulacji.]

 Koszty fundamentów

 Znaleźć można w Internecie porównanie kosztów budowy fundamentów metodą tradycyjną oraz metodą z płytą fundamentową dla domku piętrowego o powierzchni zabudowy 150 m2. Okazuje się, że pierwszy fundament kosztuje 55 498 zł (przy czasie budowy 3-4 tygodnie)  a drugi – 44 155 zł (przy czasie budowy – 5 dni).1

[http://muratordom.pl/budowa/fundamenty/koszty-budowy-fundamentow-tansze-sa-fundamenty-tradycyjne-czy-plyta-fundamentowa,14_13640.html]

 Różnica kosztów finansowych niemała – 11 343 zł, a różnica w czasie budowy - przeszło 2 tygodnie. Z tego porównania nie tylko dla Kazika płynie  bardzo prosty, ale niezwykle istotny wniosek:  budować się można taniej lub drożej, wolniej lub szybciej i na dodatek bez żadnego uchybienia wymogom jakości, o czym solennie zapewnia specjalista.

 Zredukować koszty do zera?

 Czy zatem  nie można  byłoby powyższych  kosztów finansowych i czasowych  jeszcze bardziej obniżyć?  

 A o ile byłoby trzeba?  Najlepiej do zera! Najlepiej, aby nic te fundamenty Kazika nie kosztowały finansowo oraz by pojawiły się one natychmiast po pomyśleniu sobie takiego życzenia. No, o taki baśniowy sposób budowania się byłoby raczej trudno. Jeśli jednak idealnego stanu osiągnąć się nie da, to nie oznacza, że nie warto się starać o choćby częściowy efekt.

 Nie ma jednak sensu z góry ustalać jakieś minimum. Bo skąd  wiadomo, jak bardzo dałoby się przybliżyć koszty budowania się do możliwości kondycji finansowych Kazika oraz do kondycji gospodarczej państwa odwołując się do różnych rezerw innowacyjnego myślenia w społeczeństwie.  

 Gdyby zmniejszyć fundament? – Kazik kalkuluje

 Kącik ciasny, ale własny! Takie powiedzenie wyrażało niegdyś uczucie tęsknoty za stabilną sytuacją mieszkaniową lub uczucie ulgi po jej uzyskaniu. Wprawdzie wyrażało ono minimalistyczne aspiracje metrażowe, ale dobrze oddawało wagę pewności  mieszkania,  niezależności od przypadkowych i wręcz ulotnych kaprysów losu, ale mogących ciężko ważyć na życiu rodziny.

 Najpierw wybudować niewielki dom, a potem go stopniowo rozbudowywać. Ważne, by uzyskać pewność mieszkania w sytuacji, gdy przychody finansowe są bardzo niepewne. To zaś nie musi oznaczać rezygnacji z powiększania metrażu w przyszłości. Taka wizja wydaje się być dla szukającego rozwiązania swoich życiowych problemów Kazika satysfakcjonująca i rozsądna.  Ale to tylko wizja, a jak wyglądają realia?

 Ile kosztowałyby fundamenty dla wolnostojącego  domku piętrowego o powierzchni, nawiązując do przykładu,  pięć razy mniejszej czyli 30 m2? Podzielmy te przykładowe koszty przez pięć. Kosztowałyby odpowiednio 11 100 zł albo 8 831. Takie mechaniczne przeliczenie jest zupełnie metodologicznie nieuprawnione, daje ewidentnie zaniżony wynik.  Ale nie jest to tutaj ważne. Ważne jest to, że mimo zaniżenia obydwie liczby  są za wysokie.

 Dla naszego Kazika odpowiedni byłby taki projekt, aby koszty budowy fundamentu nie przekroczyły np. 3 000 złotych. A lepiej, by były jeszcze niższe. Dałoby się to osiągnąć? Realia nie napawają optymizmem, choć Kazik nie musi jeszcze o tym wiedzieć.

 Rozczarowanie Kazika

 Kazik działkę już ma, ale jako potencjalny inwestor zielonego pojęcia nie ma od czego zacząć nobilitującą go  budowę własnego domu.

 Nawet nie wie, co należałoby wiedzieć, aby rozpocząć. Jako ewentualny inwestor szczególnie zainteresowany jest możliwymi kosztami.  Jako dziecko Internetu bez trudu znajduje wstępne informacje. Czy trafi na artykuł, jak niżej cytowany, czy inny, to kwestia przypadku. Różnice w kalkulacjach są w istocie sprawy niewielkie. No więc co o fundamentach pisze doświadczony specjalista?

 Aby rzetelnie oszacować koszty ich wykonania, trzeba wziąć pod uwagę nie tylko ilość i rodzaj materiałów, ale także wiedzieć, jakie prace trzeba uwzględnić w ostatecznym zestawieniu wydatków. Ostateczny rachunek zależy również od rodzaju gruntu na działce i poziomu wód gruntowych. Aby ustalić te warunki, najlepiej zlecić wykonanie badania geotechnicznego (koszt to 600-1400 zł). Nie jest ono wprawdzie obowiązkowe, ale pozwoli uniknąć dodatkowych kosztów oraz wydłużenia czasu budowy.2

[http://ladnydom.pl/budowa/56,106571,17367463,Ile_kosztuja_fundamenty__Kompleksowe_podsumowanie.html]

 Powyżej mowa jest o budowie domku także  o powierzchni zabudowy około 150 m2. A dla domku o kilkakrotnie mniejszej powierzchni? Tu już intuicja podpowiada, że ta wiedza będzie kosztowała praktycznie tyle samo. Jaka to różnica w kosztach terenowych badań, czy chodzi o nieco większy lub mniejszy placyk?  Ponadto nie ma sensu zdobywanie wiedzy tylko dla domku o powierzchni zabudowy np. 35 m2 skoro wiadomo, że domek ten musi być przygotowany do dalszej rozbudowy. 

 To jeszcze nie koniec tego, co wylicza fachowiec:

Przed rozpoczęciem prac fundamentowych trzeba nie tylko wyznaczyć zarys domu. Wcześniej usuwa się warstwę humusu (najczęściej ma ona grubość około 30 cm) i wstępnie wyrównuje grunt (wyrównanie gruntu kosztuje około 2 zł/m2). Te prace możemy wykonać samodzielnie.

Jednak wytyczenie obrysu budynku musimy zlecić uprawnionemu geodecie. Można go znaleźć przez starostwo powiatowe. Wyznacza on punkty charakterystyczne - zwykle 4 narożniki oraz reper (odpowiadający poziomowi "zero").

Cena usługi geodezyjnej zależy od liczby wytyczonych punktów - przeważnie jest to 500-900 zł. Oprócz tego geodeta sporządza mapę sytuacyjno-wysokościową w skali 1:500. Trzeba za nią zapłacić kolejne 600-1000 zł3                                                                  [https://www.youtube.com/watch?v=5KNaAJ-SQmg]; opublikowano: 25.01.2016

Ile zatem wypadałoby Kazikowi wydać pieniędzy zanim własnoręcznie chwyci za łopatę? Dodając odpowiednio najniższe szacunki (600+500+600) i najwyższe (1400+900+1000) wynika, że musiałby wydać 1700-3300 zł.

Ale Kazik myśli  przecież o znacznie mniejszych fundamentach. Czy więc koszty nie byłyby odpowiednio mniejsze? Kazik ma jednak trochę zdrowego rozsądku. Zapłacić ma za to, co powstanie na papierze. Czy odpowiednie linie będą parę centymetrów dłuższe,  czy krótsze, to nie będzie miało znaczenia. Przecież nie będzie płacił od centymetra kwadratowego papierowego wydruku. 

Ten wstępny rekonesans kosztowy musi być dla Kazika przygnębiający. Co z tego, że ma działkę? Kwota 1700 czy 3300 zł. nie byłaby dla niego zaporowa, gdyby obejmowała koszty budowy całych fundamentów, a nie jakieś badania diagnostyczne i bardzo wstępne wytyczenie praktycznych działań.

Rozsądek i ryzyko

Jeśli Kazik zamierza studiować albo już studiuje to musiałby całe wakacje poświęcić na pracę przy przysłowiowym zmywaku, aby w ogóle rozpocząć budowę. Każda inwestycja jest ryzykiem. Ale ryzyko powinno być rozsądne. Jeśli przed pierwszym ruchem łopaty na swej działce musiałby przepracować całe wakacje, to ile tych wakacji musiałby poświęcić, aby zbudować cały fundament. A gdzie reszta? Bieżących wydatków „na życie”  też nie można uniknąć, niezależnie od tego, czy Kazik studiuje czy nie.

Czy zdążyłby wybudować się do emerytury? To Narratorowi nasuwa się takie pytanie, bo kto z młodych ludzi myśli o emeryturze?

[Kazik tylko odczuwa problem a Starsze Pokolenie nawet go nie zauważa. Nie zauważa, że zabija w młodych chęć do samodzielnego rozwiązywania swoich spraw na własne ryzyko i na własny rachunek.

Narrator formułuje dość ogólne uwagi o sytuacji Kazika i  zadaje bardzo krytyczne pytania pod adresem swoich rówieśników]  

W wirówce bezsensu czyli kto jest niepoważny?

Ktoś podejmujący się budowy swego lokum bez przyzwoitych dochodów finansowych naraża się na śmieszność i politowanie nawet w swoim najbliższym środowisku. Całe otoczenie Kazika:  rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, bliżsi i dalsi znajomi, lokalni urzędnicy i wcale nie lokalne autorytety  orzekliby dosadnie, że jest głupi lub bardziej oględnie, że jest niepoważny, kiedy tylko głośno powiedziałby  komukolwiek o swoim zamiarze.

Nawet o okazjonalną pracę w okolicy mogłoby mu być trudniej, gdyż potencjalni pracodawcy mogliby mieć obawy, czy przypadkiem Kazik nie zechce ukraść im łopaty na swoją budowę. Tak niewielki jest indywidualny kapitał społeczny Kazika.

I właściwie otoczenie Kazika miałoby rację. 

 A kiedy Kazik byłby w oczach swego środowiska poważną osobą? Gdyby jakimś powszechnie oczywistym, „normalnym cudem” znalazł w miarę płatną, stałą pracę i wziął kredyt. Najlepiej we frankach szwajcarskich – o poradę nie byłoby trudno. Tak brzmią niemal aktualne recepty Starszego Pokolenia kierowane do młodych.

Jeśli jednak Kazik w cuda nie wierzy, a o „frankowiczach” trochę już słyszał, to jak w jego oczach wygląda jego najbliższe i dalsze otoczenie? Kto w tym otoczeniu jest poważny? Kto może być dla niego autorytetem?

Wprawdzie do wspomnianych recept już mało kto zechciałby się jawnie przyznać, ale też mało kto zechciałby przyznać się do tego, że zna jakieś poważniejsze recepty.

Co bardziej prominentnym przedstawicielom Starszego Pokolenia nie wypada wręcz przyznać się do tego, że nie potrafią Kazikowi nic sensownego doradzić, więc w zanadrzu trzymają raczej domyślną  poradę – czekać! Czekać, bo może będzie lepiej! Właściwie to na pewno będzie lepiej, bo przecież się staramy!

Kazik ma zdrowe ręce, może nawet trochę uprawia jakiś sport. Czy mógłby wziąć siekierę, pójść do lasu i tam wybudować sobie jakąś skromną na początku chatkę? Starsze Pokolenie natychmiast przemówi swoimi przepisami prawnymi oraz wyspecjalizowanymi służbami i skutecznie doprowadzi go do porządku.    

Kazik znajduje się w trzęsawisku poczucia totalnej bezradności swojego najbliższego oraz dalszego  środowiska. I ta bezradność przekłada się na poczucie bezsensu kalkulowania czy myślenia, by jakoś sobie samodzielnie zacząć radzić. Stłamszona czy wręcz zabita została w nim sama chęć do myślenia o tym, by uchwycić we własne ręce istotne dla jego życia sprawy.

 I to jest ogromna bariera, którą Kazikowi trudno pokonać przed zdecydowaniem się na jakikolwiek praktyczny i sensowny krok.  Bariera niewidzialna dla potocznego oglądu, ale niezwykle silnie odczuwalna dla Kazika. Bariera odbierająca mu poczucie sensu praktycznych zabiegów o własne mieszkanie we własnym kraju na bardzo wczesnym etapie dorosłego życia. Kazik ma najpierw szukać pracy!

Kto stworzył tę barierę i nadal ją podtrzymuje? Dawni Kazikowie in gremio, którzy jakoś się dopracowali własnego lokum, często po wielu latach starań i wyrzeczeń, teraz uważają już, że tak jest normalnie, że taka jest naturalna przypadłość polskiego losu, że nie ma niczego niestosownego w tym,  że swoją receptę na biedę znacznej części społeczeństwa przekazują swoim następcom w sztafecie pokoleń.

 [Kazik już dalej nie kalkuluje, ale Narrator rozdziela włos na czworo powodowany pytaniem za co właściwie Kazik musi płacić?, dlaczego musi płacić i dlaczego powinien być z tej opłaty zwolniony?]

 Bariera kosztowa biletu wstępu na plac budowy

 Co musiałoby się stać, aby dla  Kazika możliwe było uczynienie pierwszego,  a właściwie dopiero wejściowego kroku na drogę samodzielnego budowania się? Przede wszystkim musiałaby być usunięta kosztowa bariera wejścia na tę drogę. Kazika nie stać bowiem na bilet wstępu na posiadaną działkę jako intencjonalnemu inwestorowi budowlanemu.

 Kazik może sobie co najwyżej poleżeć na swej działce, pokombinować komu by ją sprzedać, a nie rozmyślać nad jakimiś budowlanymi planami.

 Warto się przyjrzeć temu, za co właściwie Kazik miałby zapłacić zanim rozpocznie budowę, co kryje się pod wspomnianym kosztem biletu wstępu?

 Do kogo należy wiedza o przyrodzie?

 Działka jako obiekt fizyczny jest przede wszystkim dziełem natury. Im głębiej, tym bardziej. Głównie jej powierzchnia, warstwa glebowa  jest przetworzona przez tysiące lat ludzkiej aktywności. Podłoże geologiczne zaś, stanowiące naturalny fundament dla sztucznego fundamentu budynku jest tworem przyrody.

 Do kogo należy wiedza o dokładnych momentach wschodów i zachodów słońca? To dorobek obserwacji, jakie ludzkość dokonywała przez tysiące lat, a które wybitniejsi jej przedstawiciele uogólniali i przetwarzali w   rozmaite teorie i algorytmy obliczeń dla każdej miejscowości. Ta wiedza należy do wszystkich i nikt tutaj nikomu za nic nie płaci,  mimo że chyba dla wielu ludzi jest ona niezwykle ważna, choć zwykle z precyzją ograniczoną do stref czasowych.

 Darmowa dostępność do wiedzy o przyrodzie jest poniekąd warunkiem koniecznym cywilizacyjnego rozwoju. Dostarczanie takiej wiedzy znajduje się w programach szkolnych chyba we wszystkich w miarę rozwiniętych cywilizacyjnie krajach.   

 Do kogo należy wiedza o lokalnej geografii okolicy, w której Kazik zamierza się budować? Do wszystkich. Najbardziej zainteresowana taką wiedzą może być lokalna społeczność. Dla niej  szczególne znaczenie praktyczne ma nie tylko wiedza o topografii terenu, o glebach uprawnych, ale też i wiedza o geologicznym podłożu gruntów jakie zajmuje. Po prostu dobrze jest wiedzieć na czym się stoi czy leży, mniejsza już o precyzyjną terminologię (budynki stoją na…, działka położona jest …).

 Czym zaś jest wiedza o podłożu geologicznym działki budowlanej? Jest wiedzą o przyrodzie.

 [Kazik nawet nie wie, o czym powinien wiedzieć, choćby w najogólniejszych zarysach, rozważając ewentualność samodzielnego budowania się. Jeśli tak zupełnie nic nie wie, to nawet nie potrafi stawiać stosownych pytań Starszemu Pokoleniu. Jego przedstawiciele zaś najczęściej sami też nie potrafią odpowiedzieć na poważniejsze pytania kontentując się bardzo powierzchowną i krótkowzroczną orientacją w „załatwianiu” różnych problemów.

O pewnych zaś problemach młodzi ludzie powinni się dowiadywać już w szkole.]  

 O czym Kazik może nie wiedzieć?

 Wstępna badanie geotechniczne, jak to z relacji doświadczonego fachowca wynika, ma Kazika kosztować przynajmniej 600 złotych. Oto na koszt Kazika  określona firma ma zorganizować wyprawę badawczą, by pozyskać dodatkową wiedzę o maleńkim fragmenciku terytorium na kuli ziemskiej.

 Wprawdzie w cytowanej wypowiedzi fachowca podkreślono, że takie wstępne badanie nie jest obowiązkowe,  ale zwyczajny rozsądek podpowiada, że jest ono  potrzebne.   

Co i na jakim podłożu  można budować nie jest już dla ludzkości tajemnicą. Wiadomo co i jak można budować na wodzie, na bagnach, na piaskach czy skałach. Wiadomo, że na większości obszaru Polski warunki gruntowe pozwalają na stawianie domów jednorodzinnych bez większych problemów.

 No, ale jak to może wyglądać na terenie konkretnej gminy? Gdzie można się budować, a gdzie nie można lub nie warto ze względu na warunki gruntowe? To nie powinno być dla władz gminnych tajemnicą. Nie powinno być też tajemnicą dla osób chcących się budować.

A czego w przypadki działki Kazika może nie być wiadomo nawet urzędom  gminnym? Nie wiadomo, czy akurat dokładnie w tym miejscu przyroda nie spłatała figla i nie urządziła sobie podziemnego oczka wodnego, nie wiadomo, czy niegdyś nie było akurat w tym miejscu jakiegoś stawu, o  czym już nikt nie pamięta, nie wiadomo,  jaki dokładnie jest poziom wód gruntowych w tym konkretnym miejscu, czy właściwości  mechaniczne podłoża aby na pewno są zgodne z przewidywanymi itd.

Do kogo należy troska o zdobywanie i gromadzenie wiedzy o lokalnej geografii na lokalny użytek? To leży w interesie całej gminy. Oczywistą jest sprawą, że nie mogą się tym zajmować wszyscy jej obywatele, ale pilnowanie stałego  uzupełniania i udostępniania tej wiedzy potrzebującym powinno być zadaniem  władz gminy i jej urzędu.

Jest zrozumiałe, że te gminne zabiegi w dotyczyć mogą tylko najbardziej pod względem teoretycznym elementarnego poziomu wiedzy, ale też tylko taki jest Kazikowi potrzebny. Na jego potrzeby ważna jest wiedza o gruncie do głębokości powiedzmy 2-3 m pod powierzchnią ziemi (to już z pewnym naddatkiem), aby postawienie budynku w określonym ściśle miejscu było bezpieczne.

O trzech warstwach uwarunkowań niezależnych od Kazika

Problem złożoności tej wiedzy raczej umyka potocznej świadomości. Jako mieszkaniec bloku  Kazik nie musiał się zastanawiać nad tym, jaka wiedza była potrzebna aby jego blok mógł być postawiony, podobnie jak nie musiał rozmyślać nad wiedzą niezbędną do zbudowania choćby komputerowego monitora, z którego korzysta.  

 Budynek mieszkalny nie bez powodu nazywany bywa nieruchomością. Musi on być osadzony na trwałym podłożu geologicznym, o czym już była mowa. I stąd konieczna jest wiedza o tym przyrodniczym podłożu.

 1.Uwarunkowania przyrodnicze

 Sam przyroda niejako stawia swoje  warunki budowy. I jest to – można by tak określić -  przyrodnicza warstwa uwarunkowań, których uwzględnianie jest konieczne przy projektowaniu domu i jego podstawy czyli fundamentów. To są bardzo twarde materialne uwarunkowania.

 Do wiedzy o takich przyrodniczych uwarunkowaniach należy też wiedza o historii  niektórych przyrodniczych wydarzeń. Nawet niewielka rzeczka może raz na kilka czy nawet kilkadziesiąt lat przypomnieć ludziom o sobie, że przynależy do grona wojowników przyrodniczych żywiołów i należy się z nią liczyć. Okazjonalnie występujące z rzadka podtopienia nie muszą dyskwalifikować działki jako terenu pod zabudowę pod warunkiem, że są one już w fazie projektowania uwzględniane. 

 2.Uwarunkowania infrastrukturalne

 Drugą warstwę materialnych uwarunkowań stawia  istniejąca podziemna i naziemna infrastruktura cywilizacyjno-techniczna w postaci już istniejących budynków, dróg, sieci kanalizacyjnej czy wodociągowej, trakcji elektrycznej, różnych rurociągów, itd. Projekt domku Kazika musi te uwarunkowania uwzględniać z dwóch zasadniczych powodów.

 Po pierwsze, projektowany budynek musi być podłączony do już istniejącej sieci wodnokanalizacyjnej, elektrycznej czy gazowej, musi mieć dojazd do sieci dróg publicznych.  Po drugie, jego realizacja nie może zagrażać w jakiś sposób dysfunkcjonalnością tej już istniejącej infrastruktury. Projektowany budynek po realizacji sam stanie się dodatkowym elementem tej infrastruktury.

 3.Uwarunkowania planistyczne

 Jest jeszcze i trzecia warstwa uwarunkowań materialnych bardzo specyficzna (co trudno tu szerzej rozwijać), bo nie istniejąca realnie, ale istniejąca potencjalnie w postaci rożnych planów zagospodarowania przestrzennego gminy, powiatu czy nawet kraju. I wiedza o tych potencjalnych czynnikach także musi być uwzględniana w projekcie Kazika.

 [Kazik ani nie stworzył ziemskiego globu, nie tworzył infrastruktury technicznej w Polsce, nie uczestniczył w żadnych przedsięwzięciach planistycznych, ale musi zapłacić Starszemu Pokoleniu za wiedzę o czymś, czego ono czuje się szafarzem. Warto bliżej się przyjrzeć temu, za co konkretniej każe sobie płacić?]

 Co kryje się pod wymagalnymi opłatami?

 Za wstępne rozpoznanie podłoża geologicznego, o czym była już mowa,  Kazik może zapłacić, ale nie musi. Może po prostu z nich zrezygnować. A za co musi zapłacić? W przytoczonej przez praktyka budowlanego wypowiedzi znaleźć może jeszcze dwie pozycje, pozycje opłat obowiązkowych.

 * Musiałby, po pierwsze, zapłacić za wytyczenie na działce przez uprawnionego geodetę obrysu budynku oraz wyznaczenie tzw. repera (punktu „zero”).

* Po drugie, musiałby zapłacić za wykonanie mapy sytuacyjno-wysokościowej w odpowiedniej skali.

 Jeśli ma być wykonany obrys budynku, to znaczy, że Kazik musiałby już posiadać jego projekt. Projekt też coś kosztuje, a o tym jeszcze nie było nawet mowy. Zostawmy na razie tę kwestię na boku.

 Dokonanie na ziemi obrysu budynku i zaznaczenie repera jest już specjalistyczną czynnością praktyczną i zrozumiałe być może, że wypada za nią zapłacić. Ale ile? I właściwie za co? Warto się temu przyjrzeć. Kluczowe może być tutaj pojęcie repera.

 Opłata za pokazanie palcem

Reper «punkt o znanej wysokości nad poziomem morza, stanowiący podstawę pomiarów niwelacyjnych» - podaje SJP pod redakcją W. Doroszewskiego. Pojęcie chyba zrozumiałe. Pomiary niwelacyjne dotyczą bowiem różnicy wysokości różnych punktów terenowych i od jakiegoś jednego punktu trzeba różnice wymierzać.  Jednak  wyznaczenie repera na działce budowlanej ma bardzo szczególne znaczenie.

 Budynek mieszkalny, łącznie z jego fundamentem, jest określoną bryłą przestrzenną czyli posiadającą trzy wymiary (długość, szerokość, wysokość). Ta bryła musi być jakoś usytuowana zarówno na powierzchni działki jak i na określonej wysokości (czy raczej głębokości mając na względzie  ulokowanie jej fundamentów w gruncie). Wiążą się więc z tym dwa zagadnienia praktyczne.

 Działka budowlana liczy paręset metrów kwadratowych zaś obrys zaprojektowanego budynku (praktycznie jego fundamentu)  zajmuje wielokrotnie mniejszą powierzchnię. Wytyczenie tej mniejszej powierzchni na większej wymaga uwzględnienia odpowiednich odległości od różnych już istniejących obiektów naziemnych (innych budynków, dróg, wałów, pomników przyrody itp.),  podziemnych (przewodów kanalizacyjnych, gazowych, zbiorników itd.) oraz nadziemnych (linii energetycznych, itd.). Zwykle wymaga też uwzględnienia obiektów jeszcze nie istniejących, ale już planowanych.

 Najwygodniej jest rozpoczęcie tego obrysu od wyznaczenia jednego narożnikowego punktu i do niego dopasować resztę. To pod względem teoretycznym jest prostym zagadnieniem z geometrii i kartografii.

 Ten sam punkt na powierzchni działki wystarczy też usytuować na odpowiedniej wysokości wyznaczającej wysokość fundamentów na jaką mają one wystawać z ziemi (by np. starannie zabezpieczyć ten fragment budynku przed działaniem wody). W ten sposób wyznaczony zostaje reper na danej działce, na potrzeby konkretnego budynku czy nawet konstrukcji mu towarzyszących.

Cały ten obrys wraz z reperem musi być naniesiony wprost na fizyczną powierzchnię działki, czemu służy najprostsza konstrukcja z kołków i desek oraz musi być zgodny z odpowiednio dokładną mapą sporządzoną na potrzeby tej konkretnej budowy.

A jak głęboko fundamenty mają być osadzone? Cały budynek, łącznie z fundamentami,  jako pewna bryła będzie miał określony ciężar. Aby ta bryła nie zechciała z biegiem lat  pod wpływem własnego ciężaru oraz nierównych właściwości mechanicznych gruntu (woda z czasem też może robić swoje) przechylać się czy pękać, fundamenty muszą być odpowiednio głębokie. Ta głębokość powinna też uwzględniać poziom zamarzanie gruntu nawet w skrajnie zimnych miesiącach czy dniach na przestrzeni wielu dziesiątków  lat. Tę głębokość powinien już uwzględniać projekt budynku.

Wbicie paru kołków w ziemię oraz przybicie do nich kilku desek nie jest zadaniem nazbyt pracochłonnym i technicznie skomplikowanym. Nie może być jednak dziełem samorodnego  geodety-majsterklepki i zasadne jest, by posiadał on odpowiednie kwalifikacje i uprawnienia. Ważna jest bowiem i precyzja, i swoista wiarygodność tych pozornie prostych czynności. A z tym wiąże się również odpowiedzialność za ich wykonanie.

Czym, tak najogólniej mówiąc,  jest dla Kazika omawiana usługa geodety? Oto przychodzi poważny fachowiec z państwowymi uprawnieniami i dosłownie pokazuje mu palcem, w którym dokładnie  miejscu na działce ma kopać ziemię pod fundamenty. Kazik pozyskuje więc  odpowiednią wiedzę do swego przedsięwzięcia.

Ze strony geodety jest to  niewątpliwie jakaś fatyga, za którą  należy mu się zapłata. Wszyscy wokół uznają to za oczywiste, więc i Kazik też uważa to za oczywiste. Nawet do głowy mu nie przyjdzie -  w przeciwieństwie do Narratora -  że miałby się o coś targować, a tym bardziej że miałby w tych targach jakieś racje.

Nawet gdyby miał rację, to nie miałby żadnych szans, aby były one przez kogokolwiek uwzględnione. Nie miałby szans nawet, gdyby geodeta się z nim zgodził. Starsze Pokolenie jest nieczułe na takie racje.

Dalej już będzie o tych racjach. 

Zanim  geodeta przyjdzie na działkę potrzebna jest odpowiednia mapa. Co za mapa i skąd się ona bierze?

 Mapa potrzebna geodecie i projektantowi

Geodeta musi też sporządzić mapkę sytuacyjno-wysokościową, czy ten sam geodeta, czy inny, to już inna sprawa.

Tutaj ważne zastrzeżenie. Pod pojęciem geodety będą dalej rozumiane wszystkie osoby, urzędy, firmy czy instytucje od których zależy dostarczenie odpowiedniej usługi geodezyjnej  Kazikowi. Okoliczność, że te usługi rozpisane są niejako na różne głosy, jest sprawą drugorzędną. Ważne jest to, o czym te głosy mówią, czego dotyczą.

 W Internecie na stronie lubelskiego starostwa powiatowego znaleźć można  dość proste określenie omawianej tu mapy, wystarczające na potrzeby niniejszych rozważań:

 MAPA SYTUACYJNO-WYSOKOŚCIOWA - jest to wielkoskalowe opracowanie kartograficzne zawierające aktualne informacje o przestrzennym rozmieszczeniu obiektów ogólnogeograficznych oraz elementach ewidencji gruntów i budynków, a także sieci uzbrojenia terenu: nadziemnych, naziemnych i podziemnych.4

[http://www.powiat.lublin.pl/urzad/poradnik-klienta/najczesciej-zadawane/co-to-jest-mapa-do-celow-projektowych-a-mapa-sytuacyjno-wysokosciowa.html]

 Taka mapka z nieba nie spada i ma ona dość złożony, by tak rzec, żywot społeczny. Trochę można o tym dowiedzieć się z tej samej lubelskiej strony:

 Mapa do celów projektowych powstaje przez aktualizację mapy sytuacyjno-wysokościowej w obszarze planowanej inwestycji oraz, w razie konieczności, mapa taka uzupełniana jest o dodatkową treść,  zgodnie z wymogami aktualnych przepisów prawa. Odbywa się to na drodze pomiaru terenowego wykonywanego przez jednostki wykonawstwa geodezyjnego posiadające odpowiednie uprawnienia. Aktualność takiej mapy jest potwierdzana przez właściwy ośrodek dokumentacji geodezyjnej i kartograficznej poprzez poświadczenie zaktualizowania i opatrzenie klauzulą o treści: „Niniejsza mapa może służyć do celów projektowych”.

 Aby projektant mógł coś sensownie zaprojektować najpierw powinien uzyskać mapę mogącą służyć  dla celów projektowych.

 Aby taka mapa powstała należy najpierw pobrać z  ośrodka dokumentacji geodezyjnej i kartograficznej już istniejącą mapę działki. Taką, jaka w zasobach archiwum jest dostępna, a może być bardzo stara, może pochodzić z ewidencji gruntów.  Musi być zatem uaktualniona dzięki stosownym badaniom terenowym. Dopiero mając już aktualną mapę oraz projekt budynku geodeta może dokonać obrysu budynku  bezpośrednio na fizycznej powierzchni działki i wyznaczyć reper.

 Cała ta mapa mogąca służyć do celów projektowych jest – najogólniej mówiąc – zapisem określonej  wiedzy o drobnym fragmenciku świata. Czy ta wiedza jest dorobkiem uprawnionych przez starostwo geodetów? Odpowiedź twierdząca byłaby ogromnym nadużyciem. Ta wiedza powstawała dzięki wysiłkowi badawczemu i starannemu kumulowaniu odpowiednich doświadczeń wielu poprzednich pokoleń geodetów i kartografów. Czyją własnością jest ta wiedza i umiejętności?

 Jak wiedza zawarta w książkach biblioteki nie jest własnością bibliotekarza, tak i wiedza zawarta w ośrodku dokumentacji geodezyjnej i kartograficznej nie jest własnością aktualnych  gospodarzy tej dokumentacji. Lokalni geodeci nie tworzą  nowej wiedzy poza dodawaniem szczegółowych informacji do już istniejącego zasobu wiedzy o świecie przyrody oraz infrastrukturze cywilizacyjno-technicznej dotyczącej działki Kazika.

 Nie wymyślają nowych metod badawczych, nie wymyślają nowych instrumentów, nie tworzą nowych interpretacji pozyskiwanych przez siebie danych. Jakie informację mają gromadzić, skąd i w jaki sposób, co z pozyskanymi danymi mają robić – wszystko to jest już dla nich z góry określone.

 Z góry, to znaczy skąd? Z jednej strony przez historyczny rozwój kartografii i geodezji, a z drugiej strony, aktualnie - przez państwowe służby kartograficzne i geodezyjne, co znajduje swój wyraz w rozlicznych przepisach prawnych.

 Przepisach obowiązujących właściwych w sprawie pracowników urzędów gminnych, powiatowych, regionalnych czy centralnych. Te wszystkie przepisy niejako organizują ich myślenie i tak zorganizowanemu myśleniu Kazik musi się podporządkować.

 Wśród rozlicznych wskazówek co Kazik musiałby załatwić, w jakiej kolejności, komu i ile zapłacić, w jakich terminach itd. znika z pola uwagi problem za co generalnie Kazik musiałby płacić?  

 Opłata za ściągawkę dla geodety

 Geodeta ma przyjść na działkę Kazika i pokazać mu palcem, gdzie ma kopać fundamenty. A skąd geodeta o tym wie? Z głowy? Nie! O tym wie z mapki sytuacyjno-wysokościowej, za którą Kazik ma zapłacić oraz z projektu domku.

 Geodeta powinien więc przyjść do pracy merytorycznie przygotowany. Co w skład tego przygotowania powinno wchodzić?

  1. pozyskanie stosownej mapy z właściwego archiwum;
  2. uaktualnienie jej, jeśli trzeba to także przez odpowiednie badania terenowe;
  3. udostępnienie tej mapy projektantowi, aby mógł wykonać projekt budynku.

Dopiero mając w ręku tak przygotowaną mapę, może na jej podstawie przystąpić do wytyczania obrysu i wyznaczania repera wprost na działce.

 Kazik działkę już ma, projekt to inna sprawa, więc właściwie to za co miałby płacić? Miałby płacić po prostu za wiedzę o uwarunkowaniach przyrodniczych, za wiedzę o lokalnej infrastrukturze cywilizacyjno-technicznej, za wiedzę o różnych planach zagospodarowania przestrzennego.

 Ni mniej,  ni więcej, Kazik musiałby zapłacić za to, że uprawniony przez państwo geodeta przyjdzie merytorycznie przygotowany na jego działkę, by pokazać, w którym miejscu może kopać grunt pod fundamenty.

 Jak to wygląda z punktu widzenia Kazika? 

 Oto państwowi urzędnicy chcą zarobić na sprzedaży Kazikowi cząstki wiedzy, która jest mu życiowo potrzebna. Rodzi się pytanie o to, dla kogo jest państwo? Kazik jeszcze dobrze nie zarabia, wcale nie wyciąga ręki po jałmużnę, ale już musi państwu płacić za to, że chce uczynić pierwszy krok, aby wypracować sobie warunki godnego życia w  Polsce. 

 Wydawałoby się, że jest oczywiste, że obowiązkiem państwa jako racjonalnego gospodarza na określonym terytorium jest gromadzenie wiedzy o tymże terytorium. Gromadzenie wiedzy o tym, czym to terytorium obdarzyła natura i gromadzenie wiedzy o tym, co już na tym terytorium zostało dokonane, co na naturalnym podłożu zostało zmienione; co poprawione, a co zepsute.

 [Narrator nie tyle rekonstruuje sposób myślenia Kazika, ile raczej sposób jego odczuwania swej sytuacji.]

 Naturalne prawa Kazika?

 Kazik nie decydował o czasie i miejscu swego pojawienia się w świecie. Przyszło mu żyć w takim fragmencie świata, jaki zdołali wywalczyć, utrzymać i urządzić nie tylko jego biologiczni rodzice, ale całe ich pokolenie i pokolenia poprzednie. Pokolenie rodziców nie będzie żyło wiecznie, pokolenie Kazika przejmie to dziedzictwo, by przekazać je kolejnym. Taka jest naturalna kolej spraw ludzkiego świata.

 Skoro rodzice i ich pokolenie nie będzie żyło wiecznie, więc Kazik i jemu podobni muszą się od rodziców usamodzielnić zanim oni w sposób naturalny odejdą. A to oznacza miedzy innymi, że muszą gdzieś samodzielnie zamieszkać, jeśli trudno się zmieścić pod jednym dachem.

 Kazik nie może skrzyknąć paru przyjaciół i pójść do lasu czy gdzieś w niezaludniony jeszcze teren i tam zacząć się budować, jak to czasami można było obejrzeć na amerykańskich filmach czy poczytać we wspomnieniach dawnych osiedleńców. Nie może, bo szybko pojawiłyby się służby leśne, policja, prokurator i całe towarzystwo znalazłoby się w areszcie i później na sali sądowej.

 Kazik nie jest anarchistą, ale skoro nawet na swej działce nie może dowolnie usytuować swego domku, to dlaczego ma Starszemu Pokoleniu płacić za to, że dokładnie pokaże mu państwowym palcem gdzie może się budować. Tej maleńkiej cząstki wiedzy nie przekazano mu w szkole. Jego rodzice całe dorosłe  życie płacili podatki by szkoły dostarczały mu wiedzy potrzebnej do życia. Teraz okazuje się, że za najbardziej mu potrzebną porcyjkę wiedzy musi dodatkowo komuś zapłacić.

 Przypomina to absurdalną sytuację, gdy Kazik dowiaduje się że oto może być studentem (płatnej czy bezpłatnej – wszystko jedno)  uczelni, ale za wiedzę o tym, w której ławce i na którym miejscu może wysłuchiwać wykładów musiałby coś dodatkowo zapłacić. A jak nie zapłaci, bo już na to go nie stać? To nie może wysłuchiwać wykładów. To po co Kazikowi zaszczyt bycia studentem takiej uczelni?

 [Narrator powątpiewa, czy Starsze Pokolenie poczuwa się do odpowiedzialności za młodsze pokolenia? Przesłanką  wątpliwości, które będą się w  dalszych  w wywodach przewijać, jest pytanie oto, czy  młodzi ludzie otrzymują od starszych potrzebną do życia wiedzę]

 O poczuciu odpowiedzialności Starszego Pokolenia za młode pokolenia

 Kazikowi należy się wiedza od Starszego Pokolenia o tym, gdzie może się na swej działce budować pod warunkiem przyjęcia założenia, że Starsze Pokolenie czyje się odpowiedzialne za los młodszych pokoleń.

 A jeśli się do tej odpowiedzialności nie poczuwa? Wtedy zrozumiałe jest, że los Kazika może mu być obojętny. Czy Kazik będzie zepchnięty gdzieś na społeczny margines, czy wyjedzie sobie z Polski i tam znajdzie choćby lepszą pracę,  to już wszystko jedno. Ale jeśli już chce się budować, to niech zapłaci za  pokazanie palcem gdzie może to robić. 

 A czy ta porcyjka wiedzy o szczegółowej lokalizacji domku  to dorobek misji badawczych czy ośrodków naukowych lokalnych  geodetów czy urzędów? Warto o tym choć kilka zdań.

 [Dość ulubionym zabiegiem elit starszego pokolenia jest ucieczka w publicznych dyskursach w tajemnicze dla „zjadaczy chleba” rewiry teoretycznych abstrakcji dostarczanych przez różne nauki. Po co są one rozwijane?

Bardzo długa dygresja o geologii i kartografii jest tutaj tylko przypadkowym  pretekstem do postawienia powyższego pytania.

Niezwykle skrótowe zasygnalizowanie garści ogromnie uproszczonych wiadomości o tych naukach dokonane zostało w perspektywie pytania o to, dlaczego Kazik ma płacić za jakieś banalne w istocie badania? Ile może kosztować zmierzenia komuś ciśnienia tętniczego czy poziomu cukru we krwi? Państwo też może się czuć usprawiedliwione, aby kazać sobie  za takowe  płacić?] 

Dygresja o kumulowaniu wiedzy potrzebnej na użytek Kazika

 Sporządzenie omawiane tu mapy sytuacyjno-wysokościowej jest fragmentem szeroko rozumianej obsługi geodezyjnej inwestycji, jaką jest w omawianym tu przypadku budowa domku. Współczesne formy tej obsługi to m.in. efekt kontaminacji wielowiekowego rozwoju dwu dziedzin wiedzy i umiejętności: kartografii i geologii.

 Kartografia to - mówiąc w największym skrócie i uproszczeniu - sztuka wizualnego i zmatematyzowanego odzwierciedlania tego, co jest na powierzchni Ziemi i jej fragmentach. Przedmiotem zainteresowań geologii - znowu w największym skrócie i uproszczeniu - jest to, co znajduje się pod powierzchnią Ziemi i z czego jest zbudowane.

 1. O kartografii

 Niegdyś wyobrażano sobie że ziemia jest płaska i pływa po bezkresnym oceanie, lub że ma postać dysku wspartego na grzbietach ogromnych słoni. Świadomość przesłanek, że może mieć kształt kulisty jest bardzo dawna, choć na przekonujące dowody czekano bardzo długo. Niemniej już przeszło 500 lat p.n. e. za sprawą Pitagorasa i jego szkoły zaczęło się szerzyć przekonanie o kulistości Ziemi.

 Ptolemeusz (ur. ok. 100 roku - zmarły w 168 roku naszej ery), który geografię traktował jako naukę o przedstawianiu ziemi za pomocą rysunku, starał się swe mapy szkicować tak, jakby ziemia była kulą.

 Geometria, To jest Miernicka Nauka, po Polsku krótko napisana z Greckich i z Łacińskich ksiąg – to tytuł pierwszego napisanego po polsku podręcznika z zakresu kartografii i geodezji. Wydany został w 1566 roku a jego autorem jest Stanisław Grzepski (1524-1570), - profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, matematyk, polihistor, filolog klasyczny, numizmatyk. Później  Król Stanisław August Poniatowski jako pierwszy wydał zlecenie niwelacji całego kraju odpowiednim komórkom wojskowego Korpusu Inżynierów.

 Na potrzeby  wojskowe powołano po 1815 roku w armii Królestwa Kongresowego  komórkę w ramach Kwatermistrzostwa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego  z zadaniem przygotowania map na jego użytek. Sztab został zlikwidowany po Powstaniu Listopadowym, a obsadę zespołu wcielono do Korpusu Topografów sztabu rosyjskiej armii. Jego polska część kadry dalej kontynuowała rozpoczęte dzieło, które zostało wydane  w 1843 roku po tytułem Topograficzna Karta Królestwa Polskiego uznawane dziś za jedno za szczytowych osiągnięć precyzyjnej kartografii polskiej w XIX wieku.

 Jako ciekawostkę nadmienić warto, że reper wyjściowy (czyli punkt „zero” wyznaczony od poziomu morza) dla opracowań kartograficznych w zaborze pruskim zlokalizowany był w Gdańsku, w zaborze rosyjskim w Kronsztadzie a w zaborze austriackim na molo Sartorio w Trieście nad Adriatykiem.

 Po odzyskaniu niepodległości powołano Wojskowy Instytut Geograficzny w 1919 roku. Mapy przezeń opracowane należały do najlepszych w świecie.

 Służby kartograficzne rychło przestały służyć tylko celom wojskowym. Po II wojnie światowej miały w Polsce swą dramatyczną historię, gdy przetrzebione losami wojny i stalinowskimi czystkami pozostałe „siły miernicze” pod groźbą sankcji wprzęgnięte zostały w mechanizm parcelacji różnych majątków.

 Niezależnie od tych wydarzeń polskie ziemie były coraz dokładniej opisywane. Zmieniały się techniki pomiarowe. Gdzieniegdzie pozostały np. resztki dawnych wież triangulacyjnych będących niegdyś charakterystycznym akcentem krajobrazu na różnych obszarach Polski. Dzisiaj te techniki są daleko bardziej technicznie zaawansowane choćby dzięki sztucznym satelitom czy komputerom.

 Obecnie służby geodezyjne stanowią ogromnie rozbudowaną część administracji państwowej różnych szczebli. Główny Geodeta Kraju będący centralnym organem administracji rządowej ma do pomocy Główny Urząd Geodezji i Kartografii. Swoje zadania mają też służby marszałkowskie poszczególnych województw.

 Obsługa geodezyjna takich inwestycji jak autostrady, lotniska, zakłady przemysłowe, wysokie budynki mieszkalne lub administracyjne czy nowe centra urbanistyczne, sztuczne akweny wodne, zakłady wydobywcze różnego rodzaju kopalin, składowiska odpadów, oczyszczalnie ścieków itd. wymaga niezwykle skomplikowanych procedur, będących same w sobie bardzo złożonymi przedsięwzięciami. Na tym tle obsługa geotechniczna budowy najwyżej jednopiętrowych domków mieszkalnych jest wyjątkowo prostym zadaniem i realizowanym na szczeblu gminnym i powiatowym.

 2.O geologii

 Co powoduje wybuchy wulkanów? Dlaczego ziemie się trzęsie? Co znajduje się w głębi ziemi? Z jakich składników jest ona zbudowana? Dlaczego wysoko w górach znaleźć można skamieliny morskich muszli? Czy biblijny potop naprawdę miał miejsce? Czy historia o Atlantydzie ma jakieś ziarno prawdy? Skąd wynikają różnice między skałami i jakie są ich rodzaje?

 Takie i podobne pytania od wieków intrygowały ludzi. Zachowało się np. dzieło Teofrasta z Ersos (380-287 p.n.e.)  O kamieniach

 Dzieło Stanisława Staszica O ziemiorództwie Karpatow i innych gor i rownin Polski, wydane w 1815 r  było pierwszym w języku polskim obszernym opisem geologicznym ziem polskich i ościennych. Od połowy XIX wieku następuje w Europie gwałtowny wztost zainteresowanie geologią jako jedną z podstawowych nauk o ziemi.

 Dziś geologia jest nauką ogromnie rozgałęzioną. Wystarczy wymienić różne jej działy wymienione w Wikipedii jako podstawowe – geologia:  dynamiczna, historyczna, regionalna, strukturalna, sedymentologia, stratygrafia, geochemia, mineralogia i petrografia. Z geologii stosowanej wymienione są znowu główne działy – geologia: złóż, inżynierska, środowiskowa, hydrogeologia, geologia gospodarcza.

 Powstały w 1919 roku Państwowy Instytut Geologiczny jest najstarszą polska placówką naukową o zasięgu ogólnokrajowym w zakresie wszystkich podstawowych kierunków geologii a nadto pełni zadania państwowej służby geologicznej i państwowej służby hydrogeologicznej. Nadzór nad Instytutem  sprawuje Minister Środowiska.

 Geologiczny wymiar problemu działki Kazika

 Dotyczy on nawet nie naskórka powierzchni Ziemi na bardzo wycinkowym jej obszarze ale wręcz cienkiej błony na tym naskórku. Najgłębsze odwierty poczynione w Polsce sięgały ponad 6 tysięcy metrów. Przy budowie autostrad co kilkadziesiąt metrów pobiera się próbki nawet z głębokości do 20 metrów.

 Cała ta dygresja o rozwoju kartografii i geologii służy za tło argumentacji, by Kazik nie musiał płacić za to, że państwowy palec wskaże mu, gdzie dokładnie ma się budować.

 [Czy to w ogóle jest  wychowawcze, aby państwo robiło coś za darmo? Państwo za darmo nic nie robi. Jeśli pozornie tak coś robi, to przecież w interesie Starszego Pokolenia.]

 O rejestracji narodzin nieco inaczej

 Gdy Kazik przyszedł na świat musiał zostać zarejestrowany we właściwym urzędzie. Wraz z aktem rejestracji uzyskał też zameldowanie w miejscu zamieszkania rodziców.

Ten akt rejestracji nie był aktem dobrowolnym, ale był aktem całkowicie darmowym dla Kazika, co przecież musi być oczywiste, ale też darmowym dla jego rodziców, co już oczywiste być nie musi.

Rodzice dopełniając obowiązku rejestracji nie ponieśli żadnych opłat związanych z przygotowaniem właściwego urzędnika do wykonania procedury rejestracji. A przecież można byłoby o takich opłatach pomyśleć. Można byłoby np. wprowadzić opłatę za sprawdzenie, czy urzędnik nie zapomniał umiejętności czytania i pisania, osobną opłatę za to, aby urzędnik zaopatrzył się w odpowiednie druki itp. Nie wymyślono takich opłat.

 Nad całą tą procedurą unosi się domyślne dla rodziców założenie, że występujący w imieniu państwa lokalny urzędnik dobrze wie, co i jak ma robić, że jest do swych czynności merytorycznie i formalnie przyzwoicie przygotowany, że znajdzie czas, aby tych czynności dokonać, że państwowy pracodawca  za takie właśnie czynności go wynagradza.

 Tego domyślnego założenia nikt nawet nie musi jasno artykułować. Jest ono oczywistością dla rodziców, dla Kazika stanie się oczywistością, gdy zacznie coś ze świata rozumieć, jest oczywistością dla urzędników, urzędów, dla wszystkich obywateli, dla  całej instytucji państwa. Jest oczywistością dla Starszego Pokolenia.

 Tym darmowym aktem rejestracji Starsze Pokolenie przyjmuje Kazika pod swą opiekę i już o nim nie zapomni. Jest to najtańsza z możliwych inwestycji.  Kazik będzie musiał już w niedługiej przyszłości spełniać obowiązek szkolny, a więc będzie poddany drugiemu etapowi inwestycji. Jeśli jednak tylko zacznie coś zarabiać, będzie musiał płacić podatki, dzięki którym państwo, a więc Starsze Pokolenie, będzie mogło niejako w nieskończoność przedłużać swoje istnienie. Między innymi poprzez rejestrację nowych noworodków, gdy Kazik i jego rówieśnicy pozakładają swoje rodziny.

 Starsze Pokolenie się ciągle odradza. Poszczególne osoby z tego grona sukcesywnie w sposób naturalny odchodzą, ale ciągle przybywają nowi.   

 Ten akt rejestracji dziecka jest jednocześnie jest uznaniem ochrony nad jego rodziną, ale już powiększoną o jego osobę. Różnie wprawdzie z tą ochroną później bywa, ale przynajmniej  powszechnie zrozumiałe jest, że urzędnik w akcie rejestracji urodzin wie, że reprezentuje państwo i wie co ma robić. Powszechną oczywistością jest, że obywatele po to płacą podatki, aby państwowy urzędnik dobrze wiedział, co ma robić.

 [ Państwo żeruje na Kaziku tylko dlatego,  że jest młody i brak mu doświadczenia. Co gorzej, całe społeczeństwo się na to godzi.]

 Obywatelska naiwność i państwowy spryt

 W Starszym Pokoleniu są równi i równiejsi, stanowiący jego elity.

 Założenie, że urzędnik państwowy dobrze wie, co ma robić zostaje uchylone w sytuacji, gdy ten ma Kazikowi pokazać palcem, w którym dokładnie miejscu powinien kopać fundamenty. A gdyby Kazik wybudował się w miejscu nie wskazanym dokładnie przez państwowy palec? Stałby się przestępcą, dokonałby samowoli budowlanej.

 Nie wystarczy, że Kazik wskaże miejsce, gdzie położona jest jego działka. Musi jeszcze spowodować, aby właściwy urzędnik merytorycznie przygotował się do swojej czynności użycia państwowego palca. I za to przygotowanie się odpowiedniego urzędnika Kazik musi zapłacić.

 Nie wystarczy, że wszyscy obywatele, także rodzice Kazika, płacą podatki na to, aby odpowiednie służby całymi latami gromadziły i poszerzały wiedzę o  podłożu geologicznym gruntu, żeby skrupulatnie odnotowywały, co i gdzie już zostało zbudowane, co się buduje i co zamierza się budować.

 Dla Kazika i jemu podobnych najdramatyczniejsze jest to, że właściwie nikt nie dostrzega niczego niewłaściwego w tym, że oto Starsze Pokolenie żeruje na jego niewiedzy, że żąda od niego zapłaty za wiedzę, którą samo powinno mu dostarczyć. We własnym interesie. Kazik jest za młody, by dojść do takiego wniosku.

 Jeszcze bardziej z perspektywy Narratora -  żałosne jest to, że taki stan rzeczy jest powszechnie akceptowany. Nie buntują się przeciw temu rodzice Kazika, nie buntuje się przeciw temu całe pokolenie rodziców, cała klasa polityczna, nie buntują się przeciw temu szeroko rozumiane środowiska opiniotwórcze.

 Dlaczego? Powodów jest wiele i nie ma jednej odpowiedzi. Tutaj jednak, warto zwrócić uwagę na jeden powód: ekonomiczna wielkość problemu.

 [Dlaczego problem Kazika jest właściwie przez społeczeństwo niedostrzegalny? Co jest małe dla jednych może być wielkie dla innych. Czy coś musi być duże, aby było szkodliwe?]

 Bakteria nie musi mieć wielkości szczura

 Wystarczy z kimkolwiek, kto zajmuje się sprawami budowlanymi, lub z kimkolwiek, kto sam się budował, poruszyć problem wysokości opłaty za obsługę geodezyjną budowy domku jednorodzinnego, by rychło usłyszeć uwagę o znikomości tego problemu. Bo faktycznie, jeśli budowa domku kosztowała 200 czy 500 tysięcy złotych, to parę tysięcy za projekt i różne niezbędne „kwity” jest problemem niewielkim, o którym nawet nie warto zaprzątać sobie głowy, a tym bardziej o nim rozmawiać i głośno się nad nim zastanawiać.

 I chyba trudno się temu dziwić. Takie rozmowy stają się sensowne z osobami, które poruszają się lub były obecna na rynku mieszkaniowym, które mają lub  miały bilet wstępu na ten rynek.

 Dla ogromnej części osób z kolei, które  tego biletu nie mają, problem jakichś wstępnych opłat w ogóle nie istnieje, gdyż jest dla nich problemem po prostu abstrakcyjnym, nie mieszczącym się w polu ich oglądu świata. Kogo interesują ceny napojów w kasynie w Monako, skoro nie zamierza tam grać, bo nie  stać go na ubranie wizytowe wymagane przy wejściu?

 Kiedy jednak ktoś taki jak Kazik zechciałby o cenie  biletu wstępu porozmawiać, to okaże się, że nie ma z kim. O czym się publicznie nie mówi, to publicznie nie istnieje. A bakteria nie musi mieć wielkości szczura, by uporczywie podgryzać społeczną tkankę.

 [Czy fizyczna wielkość przedmiotu problemu jest  najważniejszym kryterium jego społecznej postrzegalności?]

 Mały przedmiot, duży problem

 Ile  komórek powstałych z elementarnej zygoty potrzeba, aby tak maleńki organizm mógł podlegać szeroko rozumianej ochronie ze strony społeczeństwa? Nie jest tu istotne rozstrzygnięcie tego problemu, ale okoliczność, że jego fizyczna wielkość jest tak mała, iż do jego oglądu potrzeba mikroskopu.

 Mimo tego znikomego fizycznie rozmiaru, wielkość społeczna problemu jest ogromna. Rozważania nad nim angażuję ogromną liczbę najwyższych autorytetów moralnych, intelektualnych, politycznych, ogromne rzesze publicystów, czytelników, wyborców.

 O wielkości społecznej problemu niekoniecznie więc decyduje fizyczny rozmiar jego przedmiotu. Podobnie jest w przypadku opłaty za mapę sytuacyjno-wysokościową. Jej ekonomiczny wymiar jest znikomy z punktu widzenia tych, którzy mogą być uczestnikami gry na rynku mieszkaniowym. Jednak biorąc pod uwagę liczbę tych, co takimi uczestnikami być aktualnie nie mogą, znaczenie społeczne problemu może być ogromne.

To dlaczego się o nim powszechnie nie mówi? Bo ten problem jest powszechnie niemal niedostrzegalny nie tylko dlatego, że jest fizycznie i finansowo niewielki. I znowu, dlaczego? Jakie są dalsze tego powody?

Bo problem uznania takiej czy innej liczby komórek za  początek życia ludzkiego jest łatwo wyodrębnialny z kontekstu innych problemów, łatwo zrozumiały nawet dla mało wykształconej wyobraźni. Jest kiełek, a jeśli się go zniszczy, to nie będzie dużej rośliny.  Podobnej czytelności brakuje w przypadku problemu zasadności omawianych tu opłat.

Przecież nawet gdyby te opłaty zostały zniesione, to Kazik i tysiące jemu podobnych młodych osób nie przystąpią do budowy własnego domku. Nie przystąpią, bo te opłaty są zaledwie jednym z wielu całej wiązki czynników stanowiących dla Kazika barierę, której nie jest w stanie przeskoczyć.

 Skoro jednak omawiana opłata stanowi jedną ze składowych bariery decydującej o nieobecności Kazika na rynku mieszkaniowym, a ta bariera jest wielkim problemem społecznym, to i każda ze składowych jest także wielkim problemem społecznym, nawet jeśli się jej nie dostrzega i o niej powszechnie nie mówi.

                                        Znieść opłaty za trywialne diagnozy i wskazówki!

 Taki postulat od razu może rodzić podejrzenie, że cały zamysł proponowanego etapowego sposobu budowania się polegać będzie na przerzuceniu kosztów budowy domku dla Kazika na budżet państwa.

Podejrzenie pozornie słuszne: jeśli państwo zwolni Kazika i jemu podobnych od określonych opłat, to przecież pozbawia się części wpływów do budżetu (nie jest tu istotne, czy chodzi o budżet gminy, powiatu, województwa czy centralny). Jeśli to zrobi raz, to dlaczego nie miałoby to zrobić po raz kolejny?

 Przed takim podejrzeniem, może i zasadnym w aktualnie dominującym sposobie myślenia o obowiązkach obywatela i obowiązkach państwa, trudno się bronić inaczej, niż poprzez pokazanie zasadniczej ułomności takiego podejrzenia.

 [Życie społeczne pełne jest myślenia stereotypami. Są one poniekąd konieczne dla sprawnego funkcjonowania państwa i jego rozlicznych  instytucji. Jednak nie wszystkie stereotypy są konstruktywne.]

Starsze Pokolenie w sidłach stereotypów

 Ta zasadnicza ułomność w omawianej  tu sprawie  polega na powszechności przynajmniej dwóch powiązanych z sobą stereotypów, które J. Piłsudski może nazwałby „węzłami myślowymi”.

 Pierwszy polega na powszechnym przekonaniu, że państwo ma prawo żądać od obywateli poprzez swoje urzędy i  służby określonych opłat bez należytego tłumaczenia się o ich zasadności, bez ich przemyślenia, bez tłumaczenia się dlaczego określone opłaty są usprawiedliwione. A przecież określone opłaty mogą być niekorzystne i dla państwa, i dla obywateli; na dłuższą metę mogą być dla wszystkich samobójcze.

 Drugi stereotyp polega na powszechności przekonania, że rozróżnienie interesów doraźnych i długofalowych jest nieistotne zarówno dla państwa jak i dla obywateli. Ten brak rozróżnienia prowadzi do krótkowzroczności polityki państwa, które takiej krótkowzroczności oczekuje też od obywateli i wręcz do niej zmusza. Przyczynia się to do ogromnego obniżenia poziomu myślenia o sprawach publicznych zarówno przedstawicieli klasy politycznej wszystkich szczebli jak i pozostałej części społeczeństwa.

 Pars pro toto

 Czy da się udowodnić związek między skromnymi finansowo opłatami za określone usługi geodezyjne a tak poważnymi skutkami społecznymi? Jest to niezwykle trudne zagadnienie. Tutaj zaś użyty został retoryczny chwyt w postaci klasycznego pars pro toto czyli mówienia o części czegoś zamiast o całości.

 Jeśli omawiane tu opłaty są tylko jednym z wielu w całej wiązce negatywnych społecznie czynników, to ten jeden czynnik został tu potraktowany jak cała ta wiązka. I jest w tym pewien skrót myślowy, ale skrót na potrzeby niniejszego artykułu. Jego rozwinięcie wymagałoby znowu niezwykle długiego wywodu.  

 Trujące oszczędności w edukacji na elementarnym poziomie

 Kto nie słyszał opinii, że inwestycje w oświatę, naukę, podnoszenie powszechnego poziomu wiedzy są najbardziej intratnymi dla kondycji gospodarczej państwa i społeczeństwa inwestycjami? Nie jest to opinia pozbawiona głębokich racji. Pod warunkiem wszakoż, że takie inwestowanie nie wymyka się spod kontroli rozumu tych, którzy mają być inwestorami i beneficjentami.

 Opracowania naukowe, czegokolwiek zresztą, przyniosą korzyści wtedy, gdy trafią do rąk kogoś, kto tego potrzebuje i potrafi z nich skorzystać. Jeśli potrzebują ich młodzi ludzie, aby przestać być problemem dla państwa, a wręcz przeciwnie – aby to państwo wzmocnić,  to powinno ono na głowie stanąć, by poprzez odpowiednie służby młodzi ludzie pożyteczne dla nich opracowania otrzymali.

 Bo jaka to korzyść dla państwa (czyli Starszego Pokolenia) jeśli będzie czekało, aż młodzi ludzie się dorobią się na tyle, że stosowne opłaty przestaną być dla nich znaczącym problemem? Ile lat Starsze Pokolenie  będzie czekać? Ilu młodych nie zechce czekać i wcześniej wyemigruje? Ilu młodych zwyczajnie uwiędnie na ekonomicznym i kulturalnym marginesie życia społecznego? Czego się Starsze Pokolenie  na tych opłatach dorobi, a co może stracić?

 Państwo problem obsługi geodezyjnej inwestycji domku Kazika traktuje tak samo, jak obsługę inwestorów budujących autostrady, ekrany akustyczne, elektrownie wiatrowe, zakłady zbrojeniowe,   wały przeciwpowodziowe czy jakieś kopalnie. W ten sposób państwo wydatnie opóźnia rozwój Kazika i całej klasy jemu podobnych jako samodzielnych uczestników rynku mieszkaniowego.

 Państwo inwestowało w edukację Kazika ogromne pieniądze i nagle ten proces inwestycyjny na niezwykle ważnym odcinku zostaje przerwany w najbardziej obiecującym momencie. W momencie, gdy ten mógłby pomyśleć o tym, aby zrezygnować z roli klienta służb socjalnych państwa w zakresie spraw mieszkaniowych i podjąć próbę bycia samodzielnym inwestorem.

Kazik odtąd musiałby być już w ogromnej mierze samoukiem. Musiałby samodzielnie i praktycznie kształcić się w zakresie wykorzystywania niezwykle skromnego kapitału osobistego, aby ten praktycznie  zaowocował realnym i wymiernym efektem. To byłaby najbardziej wartościowa edukacja. Musiałby się podjąć roli samodzielnego planisty, samodzielnego organizatora pracy, samodzielnego księgowego, zaopatrzeniowca itd.  I to wszystko na własne ryzyko i na własny rachunek.

 Czy nie byłaby to najlepsza dla Kazika szkoła elementarnej i praktycznej przedsiębiorczości? Doświadczenia z takiej szkoły przydatne byłyby mu praktycznie w każdym zawodzie: kierowcy, sprzedawcy, nauczyciela, urzędnika, dyrektora zakładu pracy, menedżera,  ministra itd.  

 Starsze Pokolenie inwestowało i inwestuje ogromne środki w utrzymywanie i rozwój najróżniejszych ośrodków naukowych,  placówek archiwalnych czy badawczych w zakresie obsługi geodezyjnej różnych przedsięwzięć, a w momencie, gdy groszowe owoce tych inwestycji mają szansę trafić pod przysłowiową strzechę, nagle stawia warunek, by te groszowe produkty stały się towarem, by na nich zarabiać.

 Potencjalnych młodych inwestorów nie traktuje jak wędki, przy pomocy której można byłoby złowić ogromne korzyści, ale traktuje jak rybę do zjedzenia. Starsze Pokolenie już poczuwa się do obowiązku zarabiania na młodych i potencjalnych inwestorach, mimo że w żadnej mierze nie można powiedzieć, aby mieli oni jakiekolwiek inwestycyjne doświadczenie, jakiekolwiek doświadczenia w planowaniu i organizowaniu sobie pracy,  aby realnie mogli już systematycznie przyczyniać się do poprawy kondycji gospodarczej państwa.

 Przykład pułapki krótkowzroczności

 Problem frankowiczów to problem pułapki, w jakiej znalazły się osoby będące niegdyś w sytuacji naszego Kazika, a nawet lepszej.  Kredyty we frankach zaciągali bowiem ci, którzy już posiadali w miarę stabilne i wydajne źródło utrzymania, a przynajmniej tak im się wydawało.

 Trudno o nich powiedzieć, że byli inwestorami w jakimś normalnym rozumieniu tego pojęcia. Dla zdobycia mieszkania nie zaangażowali bowiem własnych środków, tych bowiem nie posiadali. Zaangażowali środki z udzielonych im kredytów. Nie za darmo! Kredyt bowiem trzeba w ratach zwrócić i to z nawiązką, będącą zyskiem dla kredytodawcy.

 Zaciągnięcie kredytu spłacalnego przez 25 czy 30 lat to jakby na całe życie, a przynajmniej na tę jego część, w której jednostka jest najbardziej aktywna, prężna, produktywna, kreatywna, witalna - jakby to jeszcze inaczej nie określić. Z punktu widzenia kredytobiorcy nie musi to być krokiem mało rozsądnym pod jednym wszakoż warunkiem: że jego źródło dochodów będzie odpowiednio wydajne i stabilne przez te 25 czy 30 lat. A czy takie założenie można uznać za rozsądne?

 Wymaga ono chyba dość infantylnej  wiary kredytobiorcy, że świat zewnętrzny może być tylko lepszy, że aktualna pogoda trwać będzie zawsze.  A gdzie gwarancje, że przez tak długi czas zawsze będzie się miało odpowiednio dochodową pracę? Czy stałość miejsca pracy zależy tylko od wysiłku pracującego? Czy pracodawcy są immunizowani na różne kryzysy gospodarcze?

 Nie tylko okoliczności zewnętrzne nie zawsze muszą być sprzyjające. Gdzie gwarancje, że przez tak długi czas zdrowie zawsze będzie dopisywało? Gdzie gwarancje, że jakiś nieszczęśliwy wypadek nie wyłączy na dłuższy czas któregoś z małżonków z normalnego funkcjonowania? A kredyt systematycznie trzeba spłacać. Pod groźbą sankcji pozbawienia mieszkania.

„Frankowicze” nie zaryzykowali jakimiś przedmiotami czy środkami, które mieli w rękach, a które mogliby utracić.  Zaryzykowali samym sobą, swoim przyszłym życiem.

Życie w ogóle jest ryzykowne. Zawsze może obniżyć się jego standard, a nawet może ono ulec nagłemu przerwaniu. Ale to żaden powód, by to ryzyko nieroztropnie powiększać mało roztropnymi decyzjami skutkującymi powiększaniem obszaru niepewności na długie lata. Tym bardziej, gdy chodzi także o los rodziny.

 Apogeum popularności frankowych kredytów wypadło tuż przed kryzysem  2008 roku. Niewiele lat minęło, gdy na początku 2015 roku wielu frankowiczów przeżyło prawdziwy szok, gdy jedną decyzją szwajcarskich bankierów kurs franka uległ gwałtownemu wzrostowi i podobnemu wzrostowi uległy ratalne powinności kredytobiorców naliczane w złotówkach. A spłacać przyjdzie jeszcze 20 lat.

 Dziś problem kilkuset tysięcy frankowiczów jest ogromnym problemem społecznym, gospodarczym i politycznym.

 Kredyt wiąże się z ryzykiem i dla kredytobiorcy, i dla kredytodawcy. Kalkulacje ryzyka, to ogromnie skomplikowana sztuka. Banki osiągają w niej wyżyny perfekcji, a przeciętny kredytobiorca jest w niej co najwyżej mało rozgarniętym amatorem. Czy ktokolwiek uczył młodych „frankowiczów” samodzielnego zarządzania ryzykiem?

 A zarządzania ryzykiem uczyć się można nie tylko na strategicznych dla przyszłego życia decyzjach. Można się też uczyć na decyzjach o daleko mniejszych konsekwencjach ewentualnej straty.

Część IV

[Młodych ludzi raczej nie stać na czytanie tak długich artykułów i właściwie dość mało optymistycznych. Stąd zakończenie powinno mieć  trochę budującego pierwiastka.

Tę rolę spełnia dygresja o bardzo spektakularnym osiągnięciu budowlanym naszych przodków sprzed kilkuset lat.

Nadto  Narrator stara się być optymistą i stąd też zachęta młodych osób do niewielkiej fatygi zadawania pytań pod adresem przedstawicieli  Starszego Pokolenia z nadzieją, że trochę ożywi to ich myślenie i trochę pomogą młodym ludziom, jeśli ci spróbują sami koncypować nad przesłankami wyjścia z trudnej dla nich sytuacji.]   

Budujące streszczenie

 Część I Czytelnik powinien znać. Dla redakcyjnego porządku kilka  zdań przypomnienia i komentarza.

 Ad Części I

 Nawet, jeśli ktoś już posiada działkę budowlaną, ale bardzo niskie i niepewne dochody, to trudno mu zdecydować się na budowanie własnego domku. Tym bardziej, jeśli na samym początku, zanim jeszcze chwyci za łopatę, musi wyłożyć pewną sumę.

 Przykładowy młody Kazik musiałby niemal całe wakacje przeznaczyć na taką wstępną opłatę. Ile wakacji musiałby przepracować, aby wybudować chociaż fundament? A przecież Kazik ma też bieżące wydatki.

Cały artykuł poświęcony jest właśnie temu pierwszemu wydatkowi. Powinien zostać zniesiony, aby usunąć  barierę zniechęcającą do myślenia o samodzielnym budowaniu się. Pewnie, że taka ulga nie wystarczy, ale po co dalej  rozwijać temat o względnie tanim dochodzeniu do własnego mieszkania, jeśli nie znajdzie się sposobu na tę pierwszą przeszkodę?

 

Kazik sam tego problemu nie rozwiąże. Musi się odwołać do starszego pokolenia. Ale jak? Konkretnie do kogo? Jak to technicznie mogłoby wyglądać?

Problem pozornie podobny do reklamy nowego produktu, gdy najpierw można zasygnalizować, że w ogóle takowy istnieje a później starać się wzbudzać bliższe zainteresowanie. Zwykle obydwie te zabiegi odbywają się jednocześnie, gdy nowy produkt można po prostu pokazać jako już istniejący. W tym wypadku  takiego luksusu nie ma.

Tu z pewną pomocą przychodzi przypadek pod postacią nietuzinkowej wypowiedzi dra Rafała Brzeskiego, która ułatwiła Narratorowi uporządkowanie pewnych spraw.

Ad Części II

 Dr Rafał Brzeski przez nikogo nie oddelegowany czy upoważniony przestrzega młodych ludzi przed własnym pokoleniem: moje pokolenie nie potrafi nic zdziałać; nic nie umie, nigdy nie było uczone, nigdy nie było samodzielne; potrafiło kombinować, lawirować, podcinać gałąź komunizmu i przetrwać; to wszystko; my nie potrafimy budować, ani walczyć nowoczesnymi środkami.

 Warto zajrzeć do tej bardzo krótkiej części. Nadmieniona wypowiedź ogromnie ułatwiła wyklarowanie roli Narratora w tych rozważaniach. Narrator zamiast pisać o państwie, o partiach politycznych,  ich obietnicach i nie kończących się sporach pisze po prostu o Starszym Pokoleniu, do którego sam się zalicza.

 Narrator do swojego pokolenia (i dra Brzeskiego) zwraca się z tym, co powinno zrobić dla młodych ludzi. A do pokolenia Kazika  z kolei zwraca się z tym, co mogą zrobić dla siebie i następnych pokoleń. Taka jest jego katalizująca rola w podjętej inicjatywie.

 Jaki będzie skutek? Może żaden. Ale taka niepewność to żaden powód, aby nic nie robić, aby chociaż nie próbować. Ostrzeżenie dra Brzeskiego też może nic nie dać, jeśli się ktoś nie odezwie. Co konkretnie z takiego ostrzeżenia może wynikać dla Kazika i jemu podobnych, co konkretnie może wynikać dla starszych osób? W każdej sferze ludzkiej aktywności może to oznaczać coś innego.  Narrator zaś konsekwentnie trzyma się spraw mieszkaniowych.

 Ważne, że takie ostrzeżenie zostało sformułowane i głośno wypowiedziane. Ostrzeżenia bowiem mobilizują. I to jest najważniejsze, choć z drugiej strony niewystarczające. Istotne, by do możliwie dużej liczby i  młodych, i starszych dotarło. Bo ono zmusza do myślenia, a na myślenie nikt nie ma monopolu.

 Ważne jest i to wreszcie, by sprzyjało konstruktywnej mobilizacji, a nie przyśpieszało reakcji rozkładania rąk w poczuciu bezradności. Stąd budująca dygresja historyczna.

 [Odwołanie się do odległych wydarzeń z historii może ułatwiać spojrzenie z pewnym teoretycznym dystansem na całkiem aktualne sprawy. Poniższa dygresja ukazuje zaś na bardzo wyrazistym przykładzie z czasów I RP, że Polacy potrafili i budować, i walczyć nowoczesnymi środkami.] 

 Dygresja o potędze innowacyjnej wyobraźni, budowaniu i walce

 O Kazimierzu Wielkim (stąd Kazik  bohaterem artykułu), mówi się,  że „zastał Polskę drewnianą a zostawił murowaną”. Król ten założył (1364) uniwersytet w Krakowie, któremu ogromny impuls rozwojowy przydała królowa Jadwiga, żona Jagieły i stąd nazwa – Uniwersytet Jagielloński. Sam Jagiełło też okazał się budowniczym nie lada.

 Na początku lipca 1410 roku tysiące  rycerstwa polskiego (szacunkowo - 18 tysięcy konnych, 4 tysiące pieszych) ze swymi armatami, całą rzeszą czeladzi,  wozami konnymi (8 tysięcy) przez trzy dni  przeprawiało się suchą nogą po moście pontonowym błyskawicznie zmontowanym uprzednio na Wiśle w okolicach Czerwińska. Miał 500 metrów długości, jego elementy powstawały w innym miejscu (około 150 km w górę rzeki) przez co nie był widoczny dla krzyżackich zwiadowców. Tak wyrafinowane przedsięwzięcie wojskowej logistyki i inżynierii w porównywalnej skali nie było w Europie powtórzone przez około sto lat.

 Wielki Mistrz Ulrich von Jungingen zlekceważył czy wyśmiał wiadomość o tym moście pytając, czy został on zbudowany w powietrzu. Ta wiadomość  przerastała  jego technologiczną wyobraźnię, była niczym wieść o latającym smoku. Za niecałe dwa tygodnie już nie żył.

 Władał zamkami z głębokimi choć  względnie wąskimi fosami i mostami zwodzonymi, których obsługa wymagała jednak potężnych łańcuchów i mechanizmów. To widział i o tym wiedział. Most Karola w Pradze o podobnej długości (516 m.) otwarty w 1402 roku budowano  przeszło 40 lat. Wielki Mistrz nie dał wiary słowom o moście tylko ze zwykłych desek i lin, a na dodatek  błyskawicznie zmontowanym na niekontrolowanej i tak szerokiej rzece.

 A idea przedsięwzięcia zrodziła się na spotkaniu Jagiełły i Witolda na przełomie listopada i grudnia poprzedniego roku (1409) w Brześciu nad Bugiem. Oto co na ten temat przekazuje Jan Długosz nie omieszkując wypunktować zdolności Jagiełły do porzucenia różnych stereotypowych wyobrażeń, co w poniższym cytacie zostało wytłuszczone:

 Nakazuje nadto zbudować most spoczywający na łodziach, nigdy przedtem nie oglądany, a jego budowę powierzył król Władysław staroście radomskiemu Dobrogostowi Czarnemu z Odrzywołu, szlachcicowi herbu Nałęcz. Budował zaś ten most w Kozienicach na koszt króla potajemnie pewien znakomity mistrz Jarosław i cała zima zeszła na jego budowie.

 Przez kogo ówczesne pokolenie Polaków było uczone organizacji i zarządzania czy sztuki inżynieryjnej? Nie było wtedy ani żadnego Wielkiego Brata, ani Mądrzejszego. Przez nikogo. Samo się uczyło, potrafiło samodzielnie i kreatywnie myśleć, nie powierzało swego losu w obce ręce (choć nie zaniedbywało sojuszy). Potrzebny był sposób na szybką i zaskakującą przeprawę. Ten sposób został wyznaczony, w pół roku zrealizowany i to w warunkach konspiracji.

 Dla tego nigdy przedtem nie oglądanego mostu  trzeba było stworzyć całą flotyllę solidnych i odpowiednio dużych łodzi (ponad sto), uruchomić olbrzymią produkcję „tartaczną”, prawdopodobnie też produkcję olbrzymiej ilości gwoździ (wykuwano je wtedy ręcznie), czy bardzo mocnych lin cumowniczych. Trzeba było wyszkolić i przećwiczyć odpowiednio liczebny oddział saperski (nie wystarczyło kilkanaście czy kilkadziesiąt osób).

 To średniowieczne osiągnięcie i dziś może imponować. Jeśli zaś weźmie się pod uwagę współczynnik różnicy poziomów technologicznych, to jagiełłowy most błyszczy najjaśniejszym blaskiem. Nie było wtedy komputerów ani telefonów komórkowych, nie było biur projektowych ani instytutów technologii drewna czy wydziałów budownictwa na uczelniach. Ale były sprawnie funkcjonujące i zdolne do innowacyjnego myślenia szare komórki, nie tylko elit polskiego społeczeństwa.

Wtedy ludność całej Polski liczyła około 2-2,5 miliona. Wykonawcy mostu żyjący na niewielkim obszarze sporego już terytorialnie państwa, potrafili w jego obronie niezwykle sprawnie zbudować konstrukcję daleko wyrastającą ponad standardy epoki. W ówczesnym wyścigu zbrojeń Krzyżacy pierwsi wprowadzili armaty na pole bitwy, z miernym raczej efektem. Strona polska zbudowała konstrukcję  przydającą jej ogromny atut możliwości niebywałego przyśpieszenia przemarszu i koncentracji wojsk, co wydatnie przyśpieszyło przebieg działań wojennych i ich wynik.

 Od ogólnej koncepcji mostu nigdy przedtem nie widzianego do mostu już realnie istniejącego, droga teoretycznie i praktycznie daleka. Wszystko musiało być obmyślone w najmniejszych detalach i równie rzetelnie wykonane, o niczym nie można było zapomnieć. Sprawdzianem najsłuszniejszych nawet koncepcji są realia konkretów.

 Jak mogłaby wyglądać historia Polski, gdyby  królewski orszak, który przecież miał prawo być fizycznie najcięższy, znalazł się w nurtach Wisły, bo akurat komuś zachciało się zamiast nową łodzią dyskretnie posłużyć się starą lub wybrakowaną?

 Elity jagiellońskiego państwa odsunęły radykalnie od następnych pokoleń krzyżackie zagrożenia na długie lata. Opracowanie i opanowanie sposobu łączenia całej masy zwykłych desek i belek na łodziach, by złożyły się w odpowiednio silną konstrukcję miało ogromny wpływ na los potomnych tych elit i całego społeczeństwa. Nie wystarczał śmiały koncept ogólny, niezbędna była pomysłowość,  rzetelność i poświęcenie  całej rzeszy bezimiennych już realizatorów.

 Jagiełło nie musiał być osobiście autorem ogólnego konceptu, ale musiał wykazywać się niezwykłą wyobraźnią organizacyjną i niesamowitą intuicją technologiczną, by takiemu pomysłowi nadać status królewskiego projektu. Odpowiedź na pytanie „co zrobić?” była względnie prosta. Historycznym wyzwaniem była praktyczna odpowiedź na  pytanie „jak to zrobić?”. I właśnie tego nie potrafił sobie wyobrazić Wielki Mistrz Krzyżacki,  czemu dał wyraz pytając się o to, czy most został wybudowany w powietrzu.

 Ad Części III

 Polacy od lat dzielnie i wytrwale konkurują z węgierskimi bratankami o  przedostatnie miejsce wśród krajów UE pod względem wydolności w zaspokajaniu swoich  potrzeb mieszkaniowych.  Dlaczego tak jest, skoro przynajmniej elitom politycznym już dawno o tym wiadomo?

 Nad całym niniejszym artykułem unosi się jeszcze trudniejsze pytanie: dlaczego Starsze Pokolenie nie wygenerowało bardziej wydolnego sposobu zaspokajania potrzeb mieszkaniowych młodych ludzi?

Dlaczego nie dorobiło się odpowiednio tańszych, szybszych, dogodniejszych technologii budowania się, sprawniejszych rozwiązań organizacyjnych?

 Co im w tym przeszkadzało lub przeszkadza? Czy dlatego, że w Polsce brakuje miejsca, surowców, inżynierów,  osób zdolnych do kreatywnej, wynalazczej myśli? Czy potencjał kreatywności, pomysłowości młodych ludzi jest przez elity w ogóle brany pod uwagę?

 My nie potrafimy budować!  – w odniesieniu do spraw mieszkaniowych taka samokrytyczna ocena  dra Brzeskiego jest wyjątkowo słuszna.

 Bo co Starsze Pokolenie zafundowało młodszym pokoleniom  od 1989 roku? Właściwie tylko dwie rzeczy mają wymiar pokoleniowy i godne są uwagi.

Starsze Pokolenie „załatwia problem”

Po pierwsze, zadbało o dobre warunki emigracji, co znacząco zmniejszyło głód mieszkaniowy, ale przecież nie było to żadnym sensownym projektem mieszkaniowym. To nie była próba rozwiązania problemu, ale administracyjna próba doraźnego, administracyjnego  „załatwienia problemu”, jeśli tak można określić zaniechanie.

 Niegdysiejsi Kazikowie skorzystali z tej możliwości i następni młodsi nadal z niej korzystają, skoro z pracy wybudować się nie da. Dziś  szybko przybywa emerytów, a nie przybywa w podobnym tempie młodych, którzy mogliby w Polsce pracować na emerytury. W co wpakowało się Starsze Pokolenie? Może nie całe Starsze Pokolenie akurat tak chciało, ale jakie to ma znaczenie dla dzisiejszego Kazika?

 Po drugie, nieco później podobnie zadbało o „atrakcyjne” kredyty we frankach szwajcarskich, a dziś setki tysięcy frankowiczów stanowią poważny problem polityczny i gospodarczy dla całego społeczeństwa, także dla emerytów i dla dzisiejszego Kazika. Wielu frankowiczów zaufało swego czasu starszym i mądrzejszym, a dziś  czuje się oszukanymi. Ale dokładnie przez kogo i dlaczego dali się oszukać? Dyskusjom nie ma końca.

No więc jakie to rozwiązanie? Mogą się Starsze Pokolenia nim pochwalić? Gdzie tu międzypokoleniowa wyobraźnia i jakie to kalkulacje? To znowu żadne rozwiązanie problemu. Z kim Starze Pokolenie „załatwiało” problem mieszkań dla potrzebujących?  Z bankiem szwajcarskim. Ale nie „załatwiło” z tym bankiem stabilnej pogody gospodarczej i politycznej na kilkadziesiąt lat.

Pogoda dla kreatywności

 Jaki inny sposób elity Starszego Pokolenia mogą jeszcze wygenerować, aby „załatwić” problem mieszkaniowy?  Mogą starać się dalej przesuwać ten problem na następne pokolenia i dalej namawiać Kazika, by czekał, bo może jakoś będzie lepiej. Jednak gospodarcza i polityczna pogoda w Europie i  świecie coraz bardziej się psuje, a prognozy nie są uspokajające. To dobry czas na sięgnięcie po rezerwy technologicznej kreatywności.

 Takiej na miarę jagiełłowego mostu, na miarę technologicznego przełomu.  

 Żadna władza państwowa nie wymyśli jakichś nowych technologicznych rozwiązań. To nie król Jagiełło majstrował przy zjawiskowym moście kojarzonym z jego imieniem. Władze państwowe mogą tylko utrudniać lub ułatwiać myślenie zdatnych do tego osób, utrudniać lub sprzyjać poszukiwaniom nowych rozwiązań.

Odpowiedź na jedno pytanie w bardzo konkretnej sprawie dotyczącej fundamentów wcale nie będzie dla Kazika rozwiązaniem niezwykle złożonego problemu budowy całego domu. Od jakiegoś pytania trzeba jednak zacząć. A nasuwać się będzie cała lawina innych drobiazgowych  pytań i kwestii  do rozwiązania. Jest to technologiczna i ekonomiczna strona próby jakiegoś przełomu w budownictwie mieszkaniowym. Nie  ma jednak  innej drogi jak sukcesywnie rozwiązywać nasuwające się  cząstkowe problemy. Przecież nie od razu Kraków zbudowano, ale krok po kroku. Jednak to „krok po kroku” nie może oznaczać całych wieków. 

 Nikt nie ma monopolu na myślenie

 Kazik żyje w konkretnym środowisku „tu i teraz”, jego potrzeba mieszkania jest potrzebą pilną. Dla członków elit politycznych Starszego Pokolenia oraz w znaczącej części nie tylko dla tych elit, potrzeby Kazika nie są już ich osobistymi potrzebami, sami już mieszkania posiadają podobnie jak ich rodziny. Żyją w innym „tu i teraz” i dla nich potrzeby mieszkaniowe Kazika nie muszą być pilne, mogą poczekać.

 A przecież pomysły rozwiązań nie muszą powstawać na rozkaz władz państwowych, ani  pod naciskiem ich najbardziej zaangażowanych w doraźne spory elit. Mogą one powstawać, przynajmniej  w najbardziej szkicowych zarysach, z woli i wysiłkiem tych, którym osobiście zależy na szybszym rozwiązaniu, oraz tych,  którym nie jest obojętny los przeszłych pokoleń i którzy potrafią dać temu wyraz poprzez różne gesty wsparcia poszukiwań nowych rozwiązań.

 Siła argumentów

 W tych poszukiwaniach pytania dlaczego?  lub po co? mają fundamentalne znaczenie. Cała część trzecia jest jakby zbieraniem argumentacji na rzecz postulatu, by Kazik nie musiał ponosić pozornie niewielkich  kosztów za technicznie proste dzisiaj usługi geodezyjne, potrzebne przy staraniach o zezwolenie na budowanie się. A więc całe  wywody i dygresje w tej części obracają się wokół bardzo szczegółowego, szerzej wręcz niezauważalnego  problemu. Dlaczego?

 Bo, po pierwsze,  dom składa się z licznych wprawdzie, ale niewielkich elementów materialnych, a budowanie domu polega na sukcesywnym rozwiązywaniu bardzo szczegółowych problemów konstrukcyjnych, organizacyjnych i ekonomicznych. Od jakiegoś  szczegółowego problemu wypadało więc zacząć, a akurat ten pierwszy problem ustanawia dla niezamożnego Kazika pewną barierę mentalną w kalkulacjach przed podjęciem decyzji o budowaniu się.

 Po drugie, otwarte pytanie dlaczego? może być niemal dla każdego pytaniem o coś innego. Każdy chyba postulat może być wielorako uzasadniany i nie dla każdego wszystkie uzasadnienia mają jednakową wagę i są jednakowo satysfakcjonujące.   

Po trzecie wreszcie,  w demokracji siła argumentów jest zdecydowanie ważniejsza niż argument siły. Ale tych argumentów trzeba się  dopracować, aby mogła się w nie  uzbroić dostateczna liczba  pozytywnie zainteresowanych osób mających przecież bardzo zróżnicowane wymagania intelektualne. Dbałość zaś o jakąś zborną argumentację nie należy do priorytetów głośnych uczestników publicznych dyskursów.

 Logika i intuicja

 Narrator nie ma poczucia bycia śmiesznym tylko dlatego,  że opowiada o tym, co nigdy przedtem nie było oglądane. Czy byłby mniej śmieszny lub bardziej poważny, gdyby opowiadał i chwalił to, co już jest oglądane? Czy byłby mniej śmieszny konstatując , że nie jest dobrze i przyłączył się do chóru wykrzykującego na ulicach pod adresem władz, że ma natychmiast coś zrobić w zakresie poprawy dostępności mieszkań dla młodych?

 Większość ludzi  do różnych nowych konceptów podchodzi jak Wielki Mistrz Krzyżacki: zbagatelizują lub wyszydzą, dopóki nie zobaczą na własne oczy lub nie odczują na własnej skórze. Jest oczywiste, że koncept stopniowego budowania się nie może od razu zyskać szerszego poklasku, gdyż po prostu trudno o ilustracje gotowych realizacji.

 Okoliczność zaś, że aby się takich realizacji dopracować potrzeba wielu etapów pośrednich na drodze od pomysłu do efektu nie jest powszechnie oczywista. Coś wczoraj zostało powiedziane, to dlaczego dziś tego nie ma? „Widocznie niewiele jest to warte!” – taka jest percepcyjna norma, tak przejawiają się schematy myślowe. Różne ugruntowane schematy myślowe są w praktyce życia społecznego skądinąd konieczne. Niebezpieczna jest jednak sytuacja, gdy rutyna nie pozwala na dostrzeganie zagrożeń i nieschematyczne działania w obliczu wyłaniających się wyzwań.

 Na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Bohaterem dla Narratora jest Kazik. Jego imię ma także swój odpowiednik żeński. Budowanie domu tradycyjnie uważane jest za męskie zajęcie. W myśleniu innowacyjnym zaś nie wystarcza twarda logika kojarzona często z męskim podchodzeniem do różnych zagadnień. Intuicja jest często czynnikiem wręcz decydującym o powodzeniu w poszukiwaniach rozwiązań. Tu zaś przysłowiowa kobieca intuicja może być jak znalazł. Kazik może być pełen dobrych chęci, ale nie zawsze musi mieć rację. Odwrotnie też bywa.

                                                                                                                                             Edward M. Szymański

Przypisy

 

  1. [http://muratordom.pl/budowa/fundamenty/koszty-budowy-fundamentow-tansze-sa-fundamenty-tradycyjne-czy-plyta-fundamentowa,14_13640.html]
  2. [http://ladnydom.pl/budowa/56,106571,17367463,Ile_kosztuja_fundamenty__Kompleksowe_podsumowanie.html]
  3. [https://www.youtube.com/watch?v=5KNaAJ-SQmg]; opublikowano:01.2016
  4. [http://www.powiat.lublin.pl/urzad/poradnik-klienta/najczesciej-zadawane/co-to-jest-mapa-do-celow-projektowych-a-mapa-sytuacyjno-wysokosciowa.html]

 

Aneks do dygresji o moście Jagiełły

 [Trudno było tę dygresję rozwijać  w samym artykule, zaś temat omawianego mostu budzi coraz większe zainteresowanie. W tym miejscu zaś stanowi dobrą okazję do ilustracji pewnych aspektów innowacyjnego myślenia oraz pokazania, że Polacy potrafili walczyć nowoczesnymi środkami.]    

 Jak podają źródła most był montowany pół ówczesnego dnia czyli około 8 godzin, co było wyczynem niesamowitym. Ilu ludzi musiało go montować? Z jakimi problemami musieli się zmagać organizatorzy całego tego  przeprawowego i nowatorskiego przedsięwzięcia?

 Poniższe uwagi nie są sprawozdaniem z opinii czy wniosków różnych naukowców. Są próbą pewnej szkicowej i niepełnej rekonstrukcji  struktury problemowej czy pakietów problemowych, jakie musiały być rozwiązane, aby w całościowym efekcie umożliwić sprawną przeprawę całej armii przez Wisłę.

 Czy łodzi potrzeba było 100, 150 czy blisko 200, czy były one już przed montażem połączone w  katamarany, jaki był rodzaj czy parametry tych łodzi? To kwestie daleko bardziej szczegółowych analiz, których wyniki i tak pozostaną tylko prawdopodobnymi hipotezami. Zaprezentowana niżej struktura ma po prostu zasygnalizować czy zilustrować trudności w nowatorskim rozwiązywaniu bardzo praktycznego, ale i doniosłego problemu. Ma ona także status hipotetyczny, choć może ułatwiać szukanie przesłanek zwiększających prawdopodobieństwo różnych szczegółowych wniosków.    

 Wszystko na miarę konia

Łańcuch jest tak mocny jak najsłabsze ogniwo. Każda łódź musiała udźwignąć podpory podtrzymujące pomost, określony fragment tego pomostu oraz przetaczane przez powstałą jezdnię ciężary. Taborowe  wozy nie były zapewne ciągnione prze kucyki. Przyzwoity koń waży 500-700 kilogramów, a najcięższe nawet 1000-1200 kilogramów. Być może tak ciężkich koni wówczas jeszcze nie używano, ale każdy fragment mostu i każda łódź musiał musiały być przewidziane na największy możliwy ciężar.

 Konie nie były tresowane do chodzenia po jakichś wąskich i chybotliwych kładkach. Most musiał być odpowiednio masywny, szeroki i stabilny. Wszystko było montowane na wodzie z łodzi, którymi nie łatwo manewrować. Na każdej łodzi musiała być więc pewna ilość osób odpowiednio przećwiczonych w montowaniu swego kawałka mostu.

 Cała ta drewniano-linowa konstrukcja poddawana być miała w każdym swym odcinku olbrzymim obciążeniom  dynamicznym mającym swe źródło w ruchu wody, która przecież zawsze coś podmywa, ruchu fal powierzchniowych zależnym w jakiej mierze od kierunku i siły wiatru oraz od przetaczających się po niej ciężarów. Jak silne są takie napięcia czy obciążenia? Żadne podręczniki o tym nie pisały.

 Sznur koni na długiej, wąskiej,  drewnianej jezdni – efekty akustyczne zapewne nigdy dotąd nie słyszane. A jeśli któremuś koniowi z uciechy zechce się nagle stanąć dęba i  deski pod nim pękną? Czy te z tyłu nie zechcą nawrócić, a te z przodu przyśpieszyć? Wszystkie parametry wytrzymałościowe musiały uwzględniać końskie wymiary ciężaru, siły i temperamentu. A raczej pary koni.

 Tysiące centnarów drewna i flisacka precyzja

 Już samo ustawienie tylu ciężkich  łodzi w jednym szeregu w poprzek Wisły oraz odpowiednie ich zakotwiczenie musiało być niemałym zagadnieniem teoretycznym i praktycznym. Niewielki to problem gdy chodzi o kilka łodzi i łatwo o porozumiewanie się na niewielkiej odległości. Co innego w przypadku stu łodzi  lub więcej ustawianych jednocześnie. Na dodatek nurt wody nie jest jednakowy na całej szerokości rzeki i czas nagli.

 Z jaką tolerancją mogły być poszczególne łodzie wysunięte trochę do przodu lub cofnięte w stosunku do linii, której po prostu nie można było nakreślić na wodzie? Metr? To już chyba za dużo. Pół metra? Jak poszczególne załogi mogły zorientować się w którym dokładnie miejscu zakotwiczyć swą łódź?  Most nie mógł mieć kształtu zygzaka, gdyż zbyt łatwo byłoby o  byłoby o błąd w montażu. Już rozwiązanie  tylko takiego zagadnienia wymagało intuicji i pomyślunku tęgiego geometry (może nawet na poziomie uniwersyteckim?) wzbogaconych o intuicję i doświadczenie zdobyte we flisackiej praktyce.

 A z jaką tolerancją odległości można było sytuować łodzie obok siebie? Tu już chyba pół metra mogłoby być zbyt wiele. Tutaj precyzję wymuszały przygotowane belki łączące poszczególne łodzie. Belki, które tworzyć będą równoległe linie dźwigarów biegnące w poprzek całej rzeki i przenoszące cały ciężar przeprawy na łodzie.

 Cały ten most to tysiące, tysiące klocków, które trzeba było uprzednio przygotować i dowieźć łodziami. Wszystkie łodzie ustawić i zacumować w jednym szeregu na całej szerokości rzeki, a  następnie błyskawicznie poskładać, pozbijać, powiązać ogromną ilość tych drewnianych elementów.

 Być może, że organizacja i ustawienie całej flotylli łodzi i jej zacumowanie w jednej linii była kluczowym i najbardziej spektakularnym wyczynem decydującym o powodzeniu całego tego mostowego przedsięwzięcia. Wymagało to flisackiego kunsztu od każdej załogi poszczególnych  łodzi. Ale i ciesielska część problemu wymagała ogromnej sprawności.

 Gigantyczny plac budowy na wodzie

 Scalanie poszczególnych segmentów dźwigarów musiało chyba odbywać się  na łodziach, gdyż tylko tam było miejsce na posługiwania się prymitywnymi  narzędziami, aby belki można było odpowiednio solidnie łączyć. Na kilka godzin pokłady łodzi stały się jednym gigantycznym  placem budowy, placem wznoszącym się na wodzie. Jakie były narzędzia do pomocy? –  bosaki,  wiosła, liny,  siekiery, młotki i może jeszcze jakieś inne równie proste.   

Na środku Wisły nie było czasu na jakieś uzgodnienia, każdy musiał już wiedzieć, co należy robić. Nie było motorówek gotowych pośpieszyć z instrukcją czy dodatkowymi narzędziami, nie było miejsca i czasu na jakieś improwizacje czy jakieś niedoróbki.  Wszystko musiało się odbywać w odpowiednio zaplanowanej  kolejności, w odpowiednim tempie, z odpowiednią dokładnością i starannością.

 Cały czas konieczne było doglądanie, by cały ten plac budowy po prostu się nie rozpłynął. Ten plac to przynajmniej sto łodzi. 

 Doborowy oddział inżynieryjny

 Ile osób mogło być w zaangażowanych w zbiorowym montażu?

 Na każdej łodzi przynajmniej dwie osoby musiały być zorientowane w wymogach związanych z odpowiednim ustawieniem łodzi i jej zacumowaniem czy zakotwiczeniem. Jedna osoba to za mało by jednocześnie kierować jakimkolwiek manewrem ciężkiej łodzi i objaśniać komendy osobom nie wprawionym w arkany flisactwa. Nadto przynajmniej dwie dodatkowe osoby musiały być  wprawione w umiejętnościach ciesielskich. Drewniane elementy konstrukcji nie ważyły mało, a trzeba było nimi kompetentnie manipulować na niewielkim pokładzie łodzi.

 Załoga jednej łodzi zatem,  to przynajmniej cztery osoby. Sto łodzi to już czterysta. To w sumie wcale niemały oddział wysoko kwalifikowanych i wyjątkowo sprawnych  żołnierzy sił inżynieryjnych czy saperskich, jakby to dzisiaj można nazwać. Został on zorganizowany, wyszkolony i wypróbowany w ciągu pół roku. Z niepiśmiennych osób. Dzisiaj rok czasu na wyszkolenie przyzwoitej drużyny piłkarskiej czy siatkarskiej to wcale nie jest za długo.

Most w częściach dwa dni był spławiany z okolic Kozienic do Czerwińska i w ciągu pół dnia zmontowany. Bez możliwości żadnych prób generalnych, wszystko miało charakter pionierski i musiało się udać. Próba generalna była jednocześnie sprawdzianem jego wytrzymałości, w którym egzaminatorem był podstawowy trzon  sił zbrojnych   państwa. Zbudowanie takiego mostu i organizacja przeprawy było  trochę jak  pierwsze lądowanie człowieka na Księżycu. O przybliżonych doświadczeniach czy o powtórkach nie było mowy.

 Armia przechodzi prze ucho igielne

 Oto co o organizacji  przeprawy pisze Jan długosz:

 [...] postawił król Władysław przy moście wybrany zastęp rycerstwa i wyznaczył zbrojnych towarzyszy, którzy by na przeprawie przez most przestrzegali natłoku i nieporządku, a krańce mostowe opatrzył grubymi z drzewa oporami, które kobyleniami zowią, aby się nikt do brzegów nie przybliżał. Wchodziło więc wojsko na most równymi i porządnymi szyki, wraz z pociągami, końmi i czeladzią obozową. A gdy już wszystkie wojska królewskie po owym moście przeprawiły szczęśliwie rzekę Wisłę, z rozkazu króla rozebrano natychmiast most i odwieziono do Płocka, zachowując go do późniejszej z powrotem przeprawy".

 Czy tylko o uniknięcie natłoku i nieporządku chodziło w organizacji tego swoistego placu manewrowego przed mostem? Może niekoniecznie. Wiele koni zapewne przejeżdżało już przez jakieś mostki, które zwykle miały poręcze zwane kobyleniami. Tak długi wąski most musiał zaś robić duże wrażenie nie tylko na ludziach, ale i koniach.  Można przypuszczać, że sam podjazd do mostu już miał postać drewnianej kładki, aby dać koniom szansę na pewne oswojenie się z nowym podłożem i nietypowymi odgłosami jazdy.

 Zrozumiałe też być może, że bardzo niepożądana była obecność ludzi przed samym wjazdem na most. Mogliby swoimi rozmowami czy okrzykami niepotrzebnie wprawiać konie w jakieś podniecenie czy podenerwowanie, a zapewne nie wszystkie były przyzwyczajone do tłumów ludzi. Spokój koni był jednym z warunków sprawnej przeprawy.

 I jeszcze jedno. Każde koło wozu ma prawo kiedyś odpaść. Nie powinno się to jednak zdarzyć na moście. Być może, że wspomniany zastęp rycerstwa i zbrojni towarzysze wyznaczeni byli także do swego rodzaju odprawy technicznej pojazdów i ładunków.

 Nowoczesność walki

 Nie wiadomo, czy więcej zagadek chowa się za konstrukcją mostu czy za sposobem zorganizowania jego budowy. Jedno wydaje się pewne – ten efemeryczny most był dziełem geniuszów. O umiejętnościach  jego twórców świadczy i to, że po przeprawie został zdemontowany, a następnie spławiony w okolice Płocka i tam ponownie we wrześniu zmontowany.  Zapewne było już mniej ryzyka w montażu, bo nie było tylu niewiadomych. Pojawiły się problemy, ale chyba mniejsza już była mobilizacja i na pewno mniejsza była stawka gry z dziką rzeką. Było też dużo więcej czasu.   

 A czas miał znaczenie decydujące. Informacje na dalszą odległość mogły się wówczas rozchodzić z szybkością poruszania się koni. Wielki Mistrz Krzyżacki nie miałby możliwości zweryfikowania (choćby tylko z czystej ciekawości),   nieprawdopodobnej dla niego informacji o moście, która przecież przed bitwą do niego dotarła. Zanim by wiarygodni dla niego zwiadowcy dotarli na miejsce, mostu  już po prostu nie było.

 Może król uznał, że przynajmniej część tak doborowego oddziału okaże się przydatna w dalszej kampanii wojennej, może nie chciał ułatwiać przeprawy jakimś przypadkowym, np. zwiadowczym oddziałkom przeciwnika?

 Może wreszcie, jak w tajemnicy starał się przygotowywać most, tak jak najdłużej starał się ukryć przed państwem krzyżackim swoisty patent na szybkie przekraczanie Wisły? Dlaczego Jagielle odmawiać konsekwencji w walce informacyjnej będącej składową działań orężnych?  Wynik wojny nie był jeszcze przesądzony. Wszystko mogło się wydarzyć.

 W Internecie sporo już jest artykułów na temat mostu Jagiełły. Niżej podano tylko kilka adresów. Może najlepiej w temat wprowadza artykuł z Wikipedii wymieniony na pierwszej pozycji.

 Hasło: Most łyżwowy pod Czerwińskiem

https://pl.wikipedia.org/wiki/Most_%C5%82y%C5%BCwowy_pod_Czerwi%C5%84skiem

           

http://www.gazetakaszubska.pl/55032/most-ktory-zmienil-oblicze-wojny

http://adonai.pl/historia/?id=134

http://wiadomosci.onet.pl/prasa/mosty-lyzwowe/x72pr

http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,373642,w-czerwinsku-stanie-replika-mostu-jagielly.html

http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,373642,w-czerwinsku-stanie-replika-mostu-jagielly.html

http://www.ibdim.edu.pl/index.php/pl/strona-glowna/65-aktualnosci/546-uroczyste-przecicie-wstgi

http://www.polskaniezwykla.pl/web/place/42331,kozienice-wladyslawowi-jagielle-w-podziece.html