JustPaste.it

Nowa nauka islamu

to zwycięstwo terrorystów i radykałów islamskich. W dodatku kosztem prawdy, która odpowiednio podrasowana ma tu zmieniać świadomość tubylców w pożądanym przez lewicę kierunku

to zwycięstwo terrorystów i radykałów islamskich. W dodatku kosztem prawdy, która odpowiednio podrasowana ma tu zmieniać świadomość tubylców w pożądanym przez lewicę kierunku

 

Nowa nauka islamu

 

Wejście islamu na terytoria historycznie kojarzone od wieków z cywilizacją chrześcijańską wywołało zupełnie nowe problemy. Pojawienie się tej religii w państwach, które bądź to odrzuciły swoje cywilizacyjne korzenie i weszły na śliską ścieżkę zideologizowanego laicyzmu, bądź jeszcze trwają przy mocno okrojonej i „zwietrzałej” formie chrześcijaństwa, pokazują negatywny skutek takiego starcia.

 

W roku 2010 niemiecki Instytut Georga Eckerta zajął się wizerunkiem islamu w podręcznikach szkolnych kilku krajów Unii Europejskiej (Austrii, Anglii, Francji, Hiszpanii i Niemiec). Raport z badania jednoznacznie stwierdził, iż treść przeanalizowanych dwudziestu siedmiu podręczników do nauki historii w tych krajachniesie stereotypy na temat islamu i przyczynia się do powstawania rasizmu kulturowego. Religię Mahometa kojarzy się bowiem z autorytaryzmem, patriarchatem, brakiem ewolucji i modernizacji swoich zasad, wreszcie ma ona być wyznaniem prymitywnych chłopów i pasterzy. Tworzy to klimat islamofobicznego populizmu, który z kolei przekłada się na negatywne postrzeganie muzułmańskich imigrantów. Raport zalecał poprawienie podręczników.

 

Zasady te zastosowała w roku 2016 w nowym programie szkolnym rządząca we Francji lewica. Przyznające się do radykalnej wersji laicyzmu państwo okazało się w ostatnich latach dość bezradne wobec coraz prężniej manifestującego się islamu. Można przypomnieć, że laicka Francja była krajem, który najmocniej sprzeciwiał się jakimkolwiek zapisom o chrześcijańskich korzeniach Europy w preambule tak zwanej konstytucji unijnej. Pozbawiona historycznej tożsamości republika odpowiedzi na nowe wyzwania szuka w próbie ucywilizowania islamu.

 

Całkiem niedawno premier tego kraju Manuel Valls stwierdził, że islam to… korzenie Francji. Działo się to podczas jego wizyty w podparyskim Evry, gdzie powołano lokalną radę do spraw laicyzmu. Przemówienie premiera wywołało dużą konsternację. Valls stwierdził między innymi, że islam jest nieodłączną częścią naszej kultury i korzeni. Z kolei laickość – zdaniem Vallsa – stanowi specyfikę Francji, dodatek do duszy tego kraju. Laickość nie jest jednak ukierunkowana na walkę z islamem, lecz na jego ochronę. Laicyzm opiekuje się islamem w obliczu oskarżeń populistów, którzy chcą z niego uczynić kozła ofiarnego wszystkich problemów. Premier dodał, że nie można obarczać za sytuację muzułmanów, którzy praktykują swoją wiarę w poszanowaniu wartości republikańskich. Francuski islam bez twarzy radykalnego salafizmu, podobnie jak wszystkie religie ma tu swoje miejsce. Valls powiedział również, że islam jest częścią historii naszej emigracji, która pozostaje wielką szansą dla kraju.

 

Zupełnie nowa narracja

Egzemplifikacją słów premiera jest obowiązujący od tego roku program nauczania historii we francuskich szkołach. Postanowiono w nim za wszelką cenę zmienić stereotypy nauczania o islamie, co ma dowartościować jego wyznawców z jednej strony, a z drugiej otworzyć drogę do stworzenia francuskiej, cywilizowanej wersji tej religii.

 

Profesor Barbara Lefebvre w analizie nowego programu nie pozostawiła na nim suchej nitki. Chociaż zmiany w stosunku do lat poprzednich nie są radykalne, to jednak wyraźnie widać, że chodzi tu o dostosowanie nauczania historii do bieżących problemów społecznych i politycznych. Znać w tym zwłaszcza zamiar oswojenia uczniów z islamem i narzucenia nowej wizji tej religii oraz popychania społeczeństwa w kierunku wielokulturowości. Odbywa się to jednak kosztem historycznej wizji chrześcijaństwa.

 

Barbara Lefebvre jest profesorem historii, między innymi współautorką wydanej w roku 2002 książkiStracone terytoria republiki. Przedstawiona przez nią analiza współczesnych podręczników szokuje. Tym bardziej, że nie chodzi tu o opracowania i dyskusje akademickie, które różnicują źródła i bywają dopiero przedmiotem dyskusji, ale o książki szkolne – podające młodzieży pewne prawdy jako niemal aksjomaty. Zdaniem profesor Lefebvre, zmiany nauczania o islamie pogłębiają francuski kryzys tożsamości i zjawisko dekulturyzacji społeczeństwa.

Islam w nauczaniu szkolnym okazuje się religią gloryfikowaną na siłę. Cel jest dość partykularny, bo chodzi tu o rozwiązywanie współczesnych problemów społecznych dotyczących obecności tejże religii w codziennym życiu Francji. Stąd pokazywanie jej przez pryzmat niemal wyłącznie pozytywnych działań, przez pryzmat oświeconej cywilizacji i kultury, przy minimalizacji niewygodnych faktów i utrzymywaniu „równowagi” w historycznej prezentacji islamu i chrześcijaństwa. Tak więc, na przykład, relatywizuje się niezwykle ważną bitwę pod Poitiers i jej skutki, opierając nawet niektóre tezy na niepotwierdzonych historycznie faktach. Z drugiej strony pokazuje się „szacunek dla kobiet” w islamie, wykorzystując jeszcze mniej wiarygodne epizody z okresu rządów dynastii ajjubidzkiej.

 

Podręczniki w wielu elementach starają się pokazywać „pokojowe współistnienie” odmiennych kultur. Idealizuje się na przykład „przyjaźń” Karola Młota z arabskimi namiestnikami z Hiszpanii przed wybuchem wojny, choć w istocie była to „przyjaźń” czysto strategiczna.

 

Magiczna ekspansja islamu

Ciekawie wygląda podejście autorów podręczników do samego powstania islamu. Mamy tu kompletnie wyidealizowany obraz Mahometa (bez roli militarnej) i wręcz „magiczną” ekspansję tej religii. Znajdują się tu stwierdzenia typu: W roku 630 Mahomet odebrał Mekkę. Problem w tym, że Mekka wcześniej nie należała do niego, nie mógł więc jej odebrać, a jedynie podbić. Podręczniki omijają same podboje, bo pokazują islam „nawracający” ludy i terytoria – islam, którego celem jest „oświecanie” ludzkości. Ani słowa o tym, że z islamskimi podbojami łączyły się masakry, grabieże i kolonizacja.

 

W podręczniku wydawnictwa Hachette można za to przeczytać taki oto passus: Muzułmańscy kalifowie przejmują kontrolę nad rozległymi terytoriami zamieszkałymi przez koczowników. Kontrolują je, budują miasta, w których umieszczają emirów. Jednym słowem idylla. Tymczasem nie byli to wyłącznie koczownicy, ale spadkobiercy imperiów greckiego i perskiego, chrześcijanie i żydzi, a nie jacyś bliżej nieokreśleni „nomadzi”. Na podbitych przez islam terenach istniały już od wieków takie wysoko rozwinięte miasta, jak Aleksandria, Kair, Jerozolima, Damaszek czy Mosul. Jednak wiadomo, że jeśli fakty przeczą teorii, tym gorzej dla faktów.

Z podręczników zniknęły wyprawy krzyżowe. Są dość niewygodne (i niebezpieczne) dla nauczycieli, którzy mają w swoich klasach muzułmanów. W podręczniku wydawnictwa Hatier o krucjatach mówi tylko rozdział zatytułowany Przemoc świętych wojen. Czołowe miejsce zajmuje tu IV wyprawa i, rzecz jasna, złupienie Konstantynopola w roku 1204. Przemoc jest zresztą zarezerwowana tylko dla chrześcijan. Dżihad, który legł u podstaw ekspansji islamu, historycznie nie istnieje.

 

Francuskie podręczniki szkolne zawierają natomiast dużo materiału na temat „pokojowej koegzystencji” obydwu kultur, z mocnym przechyłem w stronę dowartościowywania kultury muzułmanów. Uczeń dowiaduje się dużo na temat średniowiecznej Andaluzji, która ma być przykładem islamu otwartego, tolerancyjnego i oświeconego. Tezy opiera się wyłącznie na źródłach arabskich, z których wynika, że żydzi i chrześcijanie żyli sobie spokojnie na terytoriach islamskich.

 

Barbara Lefebvre dostrzega tu deformację historii i jej anielską wizję. Podręcznik zamieszcza relację Al Baladhuriego z IX wieku, z podboju miasta w Syrii: Mieszkańcy otwierają drzwi miasta z muzyką i pieśniarzami, i płacą podatek pogłówny. W zamian mają zapewniony spokój i tolerancję. Skierowane do uczniów pytanie dotyczące tego tekstu brzmi: Jak mieszkańcy miasta przyjęli muzułmanów?

Z kolei zajęcie Jerozolimy przedstawia się jako wyzwolenie spod opresji Bizancjum. I tak dalej, i temu podobnie… Milczy się na temat losu chrześcijan i żydów. Nie pokazuje się prawdziwego oblicza islamizacji zdobywanych terenów: odbierania własności, niszczenia kultury i prześladowań. Całkowicie odwrotnie jednak rzecz dzieje się choćby w narracji o rekonkwiście.

 

Islam religią rzekomej tolerancji

Tezy o pozostawieniu w spokoju niemuzułmanów (zimmi) na terytoriach zdobytych przez islam w zamian za płacenie przez nich podatków pełne są półprawd. Podatek nakładany na niewiernych ma początki w wydarzeniach związanych z bitwą w oazie Khaybar (Półwysep Arabski) w roku 628. Doszło wówczas do ataku muzułmanów na żydów. Po klęsce i poddaniu się żydów pozwolono im zostać w oazie, ale w zamian muzułmanie rekwirowali połowę produkcji. Po pewnym czasie żydów i tak wypędzono, ale zastosowane tam rozwiązanie „podatkowe” weszło na stałe do islamskiego prawodawstwa.

 

Teoretycznie chrześcijanie i żydzi mogli być tolerowani, ale w praktyce wyglądało to różnie. Wywierano na nich naciski, by przyjmowali islam, arbitralnie zwiększano daniny, nakładano podatek na wdowy i sieroty, zakazywano posiadania broni, a nawet jazdy konnej. Wynalazkiem islamu jest także nakaz noszenia przezzimmi (niemuzułmanów) znaków na odzieży, które miały ich odróżniać od wyznawców Mahometa. Historycy często przedstawiają takie oznaczenia jako nakaz wymyślony przez władze kościelne w XIII wieku dla żydów, w istocie jednak był to wynalazek islamski. Warto dodać, że ludność niemuzułmańska stała w hierarchii na samym dole drabiny społecznej, mając status wyższy tylko od niewolników.

 

Kolejny element podręcznikowych przekłamań stanowi temat niewolnictwa. Młodzi Francuzi dowiadują się przede wszystkim o „grzechach” Zachodu i eksporcie „atlantyckim” niewolników do kolonii amerykańskich. Liczni potomkowie wywiezionych Afrykanów, którzy żyją na kontynentach amerykańskich, świadczą wszak o tym do dziś. Warto się jednak zastanowić, czemu takich potomków niewolników prawie nie widać w społecznościach arabskich? A przecież proceder ten był tam znany. Liczbę niewolników schwytanych w Afryce przez Arabów szacuje się nawet na siedemnaście milionów.

 

Odpowiedź jest zaskakująca. Siedmiu na dziesięciu niewolników po prostu… kastrowano. Bezpotomnych zaś eunuchów zastępowano zawsze „świeżym towarem”. Historia milczy o tym procederze, podobnie jak o masowym wykorzystywaniu seksualnym czarnych niewolnic. W historii islamu trudno też znaleźć jakiekolwiek ślady obecności abolicjonistów. Tymczasem proceder niewolnictwa kwitł tam od początku istnienia tej religii do roku 1856. Tego się jednak nad Sekwaną nie uczy.

 

Islam uczy nas kultury

Ideologiczny charakter historycznej narracji w szkołach widać przede wszystkim w cywilizacyjnym dowartościowywaniu islamu. Podręczniki opisują długotrwałą współpracę kulturową i naukową obydwu cywilizacji. Podtekst wydaje się jasny. Wizja „oświeconego” islamu ma zlikwidować wizję islamu prymitywnego, który zadomowił się współcześnie w świadomości Francuzów. Przesłanie szkolne mówi, że bez arabskiego pośrednictwa Europa utraciłaby dziedzictwo kultury antycznej, a Zachód jest dłużnikiem głównie myśli arabskiej z Andaluzji.

 

Obraz „światłego islamu” i „barbarzyńskiego” Zachodu jest jednak, zdaniem Barbary Lefebvre, mocno naiwny i dyskusyjny. W podręcznikach można przeczytać, że Zachód odkrył swoje dziedzictwo przez Arabów. Rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana. Tłumaczeń bowiem dokonywał na przykład żyd Mojżesz Majmonides czy chrześcijanie z Syrii. Awicenna był Persem, algebra nie do końca była wynalazkiem arabskim, bo przecież znali ją Grecy, Babilończycy i Hindusi. Rozwój medycyny arabskiej to między innymi zasługa żyjącego w IX wieku Ibn Masawaiha – chrześcijanina (nestorianina) z Bagdadu. Wiedza astronomiczna Arabów pochodziła od Chaldejczyków i Greków. Awerroes – modelowy przykład oświeconego i otwartego islamu „złotego wieku” – był autochtonem z Hiszpanii, a dodatkowo jego wizja spotkała się ze sprzeciwem innych uczonych muzułmańskich (Al‑Ghazdi), w wyniku czego jego dzieła trafiły na… stos. Kolejny przykład, że „otwartość” islamu ma swoje granice, i to raczej dość wąskie.

 

Zamiast podsumowania

Historia powraca we Francji jako nauka porównawcza cywilizacji, nawet z elementami ich wartościowania w dość dziwny sposób. Dokonuje się licznych amputacji faktów z własnych dziejów, wprowadza elementy ekspiacyjne do własnej kultury, a jednocześnie idealizuje obcy kulturowo islam. Wszystko to w imię jakiegoś pragmatyzmu politycznego.

 

Można się pokusić o tezę, że jest to pośrednie zwycięstwo różnej maści terrorystów i radykałów islamskich. W dodatku kosztem prawdy, która odpowiednio podrasowana ma tu zmieniać świadomość tubylców w pożądanym przez lewicę kierunku wielokulturowości. Lewicowe pomysły odbiją się jednak czkawką następnym pokoleniom Francuzów, o ile ci nie staną się wcześniej jakąś syntezą Mahometa i na przykład… Robespierre’a.

 

Bogdan Dobosz – dziennikarz radiowy i telewizyjny, współpracownik i korespondent licznych tytułów prasowych, autor wydanej niedawno książki Emiraty Francuskie.