JustPaste.it

Powrót (niewłaściwego) Donalda T.

"Also sprach"... albo raczej "Thus spoken"... "Wyborcza".

"Also sprach"... albo raczej "Thus spoken"... "Wyborcza".

 

 

Ale teraz poważnie...

W "Gazecie Wyborczej"  zapanowała panika, zdezorientowanie... i pełna "dziennikarska mobilizacja" czyli  "All hands on deck."

W obliczu tajemniczego zniknięcia z mediów  Christophera D. Steele "think tank" w "Wyborczej" zastanawia się jakie pomyje można jeszcze wylać na Prezydenta Donalda Trumpa.

Nic lepiej nie ilustruje paranoi panującej w GW po wyborach "Putina w peruce" na prezydenta USA od artykułu  Pana Zawadzkiego - naczelnego astrologa Pana Michnika w Waszyngtonie:

"Powiedzieć, że Donald Trump przegrywa wybory, to nic nie powiedzieć. Jego dramatyczny upadek przypomina raczej serię eksplozji, z których każda kolejna jest bardziej efektowna niż poprzednia. Nie ukrywam, że oglądam ten pokaz fajerwerków z mściwą satysfakcją."  -  Mariusz Zawadzki, Gazeta Wyborcza, 16 października 2016

 Dylemat jak powyższa wyborcza wróżba dziennikarza obdarzonego "obniżoną odpowiedzialnością społeczną" ma się do zawodowej (medialnej) etyki pozostawiam Panu  Michnikowi.

8ade0ae303b6c3e094448f7a4453e260.jpg

Obecna sytuacja Polski przypomina mi trochę niepozornego, raczej cherlawego, krzykliwego i "groźnie" wymachującego swoimi wątłymi piąsteczkami kolesia, który żył w przekonaniu, że nietykalność  gwarantuje mu przyjęcie na siebie roli "osobistego błazna najsilniejszego chłopaka w klasie". Problem dla niego pojawił się wtedy gdy tenże umięśniony osiłek-protektor czyli jego domniemany "filar bezpieczeństwa" (jak określiłby to Pan Michnik) został z hukiem wyrzucony ze szkoły i wszelki ślad po nim zaginął...

POPiSkliwy klaun, ogarnięty prześladowczą fobią "utraty klasowego immunitetu" - w oczekiwaniu zbiorowych represji - w końcu sobie uzmysłowił, że tak jak i za czasów "protektoratu" był przez wszystkich najzwyczajniej  "olewany". Ku rozpaczy szkolnej Pani psycholog doprowadziło to nieszczęśnika (podobnie jak Friedricha Nietzsche - ponoć naszego rodaka) do zaburzeń schizofrenicznych manifestujących się stanami lękowymi przed urojonymi wrogami... i permanentnym samorozczulaniem się nad samym sobą.

***

 Zamiast - delikatnie mówiąc - irracjonalnych reakcji na wyniki wyborów w Stanach Zjednoczonych powinniśmy się skupić na własnym gumnie licząc na własne siły i... rozwagę.

Oprócz protekcjonalnego poklepywania przez zachodnich (rzadziej wschodnich) polityków lub nawet drugorzędnych eurobiurokratów jedyną ambicją polityczną naszych "mężów stanu" było i jest przyjmowanie pozycji konkordatowo-klęczącej przed watykańskimi teokratami.

Nie chcę, aby Nasz Kraj stał się skomercjalizowanym katolickim Disneylandem. Nie chcę abyśmy na zawsze pozostali przedmiotem niewybrednych dowcipów w kraju słynącym z "Polish jokes" i naszym domniemanym  "Wielkim Bracie" - USA. 

Obawiam się, że odprawianie co cztery lata ogólnonarodowych modłów o wybranie takiego a nie innego prezydenta w USA staje się podstawowym cywilizacyjno -"racjostanowym" przekazem...  ba... obowiązkiem dla przyszłych pokoleń Polaków... (Zresztą w polskim sejmie modlono się już o deszcz... o ile pamiętam efektem były katastroficzne powodzie na terenie całego kraju.)

 Żurnaliści GW regularnie pocieszają nas, że to tylko cztery lata. Przeczekamy je i przy okazji oprócz "zboczeńca" Trumpa ludzkość pozbędzie się również - powiedzmy "seksualnie neutralnego" - Kaczyńskiego... Chyba że znajdzie się jakiś męczennik-patriota w rodzaju Janusza Walusia, który - kierowany głosem Najjaśniejszej Panienki - skróci nam czas oczekiwania na Zbawienie.

Dla jasności pragnąłbym dodać: nie dlatego grzecznie wyprosiliśmy z Polski "nadużywajacych gościnności" radzieckich wyzwolicieli (bez cudzysłowu) by sprowadzać sobie na kark "uzbrojonych w gumę do żucia turystów" zza oceanu wraz z ich złomem z bliskowschodniego demobilu, "serdecznie witanych" przez gapiów oraz lokalną dziatwę, której wciska się amerykańskie chorągiewki na patyczku.

Serwilistyczno-wasalski stosunek polskich polityków i mediów do USA, który przekazujemy w międzypokoleniowej sztafecie swoim dzieciom i wnukom  tylko nas "uprzedmiatawia". (Przypomnę "murzyńskość" Pana Sikorskiego.)

 Kto w końcu wyciągnie Polaków z tego cywilizacyjnego bajorka i śmiało wskaże wyzwania godne niemałego europejskiego narodu w XXI wieku? Jak długo będziemy leczyć się z post-PRL-owskiego kaca i wschodnioeuropejskich kompleksów? Jak długo będziemy pozostawać zakładnikami cuchnącego ekshumowanymi zwłokami, martyrologiczno-eschatologicznego nonsensu i modlić się o takie a nie inne wyniki wyborów w krajach po dugiej stronie globusa.

Czyż nie nadszedł czas aby Polska budowała swoje stosunki z najbliższymi sąsiadami kierując się zdrowym rozsadkiem i realnymi możliwościami a nie prymitywnymi zaściankowymi emocjami? Kiedy wyzbędziemy się geopolitycznej obsesji, że cała europejska a nawet światowa polityka powinna obracać sie wokół Polski i obowiązkowo uwzględniać nasze interesy?

Kiedy przestaniemy z zapartm tchem, na baczność przysłuchiwać się każdemu pierdnięciu w Waszygtonie, Berlinie czy... Watykanie?

Podczas kampanii wyborczej w USA od żadnego z kandydatów nie można było usłyszeć rzeczownika "Polska", być może dlatego, że zdecydowana większość Amerykanów nie potrafiłaby wskazać naszego kraju na mapie świata... szczególnie wyborcy Trump'a z byłej klasy średniej z tzw. Rust Belt.

I tak oto toczy się ta nasza martyrologiczna, przesączona manią wielkości i wyjątkowosci historia: powoływanie mityczno-biblijnych postaci na wirtualny "polski tron", modły o korzystne geopolityczne wyniki I i II wojny światowej, o rozwalenie się ZSRR a nawet o rozpad Federacji Rosyjskiej... i ostatnio robienie "majdanowej" polityki na ulicy.

Po kompromitacji smoleńskiej, po farsie z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu po wpadce kiejkuckiej, aferze podsłuchowej w "Sowie" i ostatnim żenującym sejmowym wigilijno-noworocznym proteście opozycji - i to dokladnie wtedy, gdy jeden z jej przywodców "odpczywał" ze swoją kochanką w ciepłych krajach - przestałem się już dziwić dlaczego na przestrzeni ostatnich paruset lat tak łatwo było zaborcom upokorzyć, ujarzmić i rozszarpać na strzępy ten nasz - przecież nie tak mały - Kraj. I to aż czterokrotnie...

Nie jestem pewien czy za ten stan rzeczy byli odpowiedzialni li tylko nasi oportunistyczni i bezwzględni sąsiedzi bądź nasi zazwyczaj fatalnie dobierani i wiarołomni “sojusznicy”...

Entuzjastyczne okrzyki naszych dziadów podczas patriotycznych manifestacji przed ambasadami Francji i Anglii “Niech żyje nasz sojusznik!” w dniu 3 września 1939 roku odbijają się echem jak rechot historii.

 

grafika: Goole Images