JustPaste.it

tytuł nijak nie potrafiący nawiązać do treści

Noce takie jak ta, kiedy słyszę ten subtelny dźwięk palonego papierosa, ledwo słyszalny szum samolotu lecącego w oddali. (tekst meczący i w dodatku bez "światła")

Noce takie jak ta, kiedy słyszę ten subtelny dźwięk palonego papierosa, ledwo słyszalny szum samolotu lecącego w oddali. (tekst meczący i w dodatku bez "światła")

 

Noce takie jak ta, kiedy słyszę ten subtelny dźwięk palonego papierosa, ledwo słyszalny szum samolotu lecącego w oddali. Kiedy, mimo że nie założyłam okularów, z uwielbieniem obserwuje jak w nieustępliwym świetle latarni przemyka gnana wiatrem mgła. Kiedy zamykam oczy i wiem, że nie ma szans na sen, bo przekroczyłam magiczną granicę godziny drugiej, po której mój organizm już się nie uspokoi, nie wyciszy. Właśnie uświadomiłam sobie jakie bezpieczne więzienie przyzwyczajeń wypracowałam ostatnimi latami. Włosy zawsze rozpuszczone, nigdy dłuższe niż do ramion. Powściągliwy uśmiech, jakby zbyt wiele miał odsłonić szczery manifest tego co dzieje się wewnątrz mnie. Przeżywanie każdej ważnej chwili poprzez rozdzieranie jej na małe kawałki. Cyniczne wartościowanie. Zapamiętywanie poprzez wielokrotne rozkładanie zdarzeń na czynniki pierwsze, tworzenie alternatywnych wersji własnych zachowań, rozpatrywanie życia jak gry w szachy. Komplikowanie sobie pozornie prostych wyborów, stopniowanie odczuwanych emocji i katalogowanie dobra, nie dzięki dobru jakie pozwala mi odczuwać, lecz na zasadzie "jak wielki ból poczuję gdy to stracę". Budzenie w samej sobie strachu przed losem, przed tym jak bardzo niestabilne jest życie. Powtarzanie sobie, jak bardzo szczęśliwa jestem, że już mnie los nie doświadcza. Nie tak boleśnie. Mam o kogo dbać, mam powody żeby codziennie upajać się szczęściem, bo jesteśmy zdrowi, bo mamy co jeść, gdzie mieszkać. Nawet teraz, spoglądając w stronę jego łóżka czuje szczęście i strach. A co jeśli wyrobię w nim wrażliwość porównywalną do mojej? Co jeśli nauczę go tego cynizmu, który mnie toczy od kiedy zaczęłam myśleć samodzielnie? Dążenia do samotności i zatapiania się w niej, w ciszy i pustce jaką daje brak natarczywej obecności drugiego człowieka. I to wiecznego poszukiwanie kogoś kto równie dobrze może nie istnieć. Dawno temu zrozumiałam, że nie jestem w stanie się dopasować, że nie jestem w stanie się poświęcić, że nie ma we mnie grama elastyczności. Za każdym razem pełna nadziei buduję swoje życie od nowa, z kimś innym, gdzieś indziej. A potem patrzę jak płonie, jak chyli się ku upadkowi to w czym miałam zaufanie. Sama sprawiam, że płonie. Jestem jak skała. Wyłaniam się spośród tego pogorzeliska i idę dalej. Nie szukając, po prostu sunąc w nieznanym kierunku. Plany obracają się w niwecz tak szybko jak powstają, mimo że są przemyślane krok po kroku. Kiedyś, kiedy jeszcze nie rozumiałam wielu rzeczy, podczas spotkania przy piwie w pubie Bałagan, znajomy powiedział mi, że kiedy chcę do czegoś dojść, powinnam sobie wyobrazić, że już to mam. A potem spróbować odtworzyć kroki jakie muszę podjąć "od tyłu". Minęło z pięć albo i więcej lat, a ta metoda pomogła mi znaleźć się tu gdzie jestem. Mając wszystko czego chciałam, nie mając nic ponad to na co zapracowałam. Znowu marzy mi się uciec do innego miejsca. Częstotliwość w jakiej pojawia się to uczucie wzrasta z roku na rok. A możliwości wręcz przeciwnie, maleją. Kiedy wróciłam w zasięg moich bliskich usłyszałam, że mają nadzieję iż w końcu osiądę. Przestanę szukać, bez znaczenia czy znalazłam czy nie. Po prostu przestanę. Czasami sama o tym marzę. Kiedy dostaję informację, że kolejna koleżanka wychodzi za mąż, czuję to jak fale zatapiające mnie, by zaraz później z lekkim ciężarem spływać, znikać i znów wracać. Nie znajdę człowieka, który będzie jak skała, jak ja. Który w porę zauważy, że wzniecam ogień, który ma za zadanie jedynie niszczyć. Niedawno zauważyłam jaka noc jest piękna. Idąc przez serce Linford Wood, parku sąsiadującego z moim dawnym mieszkaniem, zawsze wybierałam trakt dla koni. Nic tak nie frustruje jak odgłos własnych kroków. kiedy człowiek chce chłonąć ciszę. Tutaj mam to samo. Wychodzę przed dom, owinięta w kołdrę i zamykam oczy. Gdzieś szumią zeschnięte liście, którym nie dane było spaść jesienią, gdzieś daleko, daleko stąd jedzie pociąg. Okna w domu sąsiadów powygaszane, wyglądają jak zamknięte oczy. Nikt nic nie widzi, słuch zaczyna dominować nad resztą zmysłów. Po chwili zaczyna mnie drażnić to że przy każdym ruchu pierze w kołdrze cicho szeleści, że nie spięłam włosów bo słyszę ich echo przy każdym oddechu. Skwierczenie tytoniu w papierosie i syk kiedy się zaciągam. Te dźwięki powinnam mieć nagrane bo w ciągu dnia całkowicie mi umykają w gwarze pobliskiej ulicy. A potem odwracam się , ciągnąc za sobą kołdrę wchodzę do domu. Szmer zamykanych drzwi wydaje się taki nienaturalny, zauważam zgrzytanie metalowej zasuwy w okuciach. Mimo że nie mieszkam tu zbyt długo, już nauczyłam się chodzić tak żeby klepki w podłodze nie miały szans zatrzeszczeć. Wszystko byle nie zmącić spokoju, ciszę przerywa jedynie dźwięk stukania palców o klawiaturę, charakterystyczny odgłos spacji i backspace'a i kliknięcia myszki.