JustPaste.it

Zjazd rodziny Don Kor-Leone w Kutnie

drink Mieszko I i po pierwszym nie wiesz gdzie mieszkasz.

drink Mieszko I i po pierwszym nie wiesz gdzie mieszkasz.

 

Szwendaczek w samotności pokonuje ostatnią prostą w drodze na zjazd. Rower zarekwirował mu Macierewicz, bo BMka na kanale, a Szwendaczek zarekwirował wojsku rosomaka opancerzonego. 

Pochodzę z bardzo starej i bardzo zacnej  rodziny. Dowodem na to jest fakt, że najbardziej strzeżoną tajemnicą rodzinną jet napój zwany "Drink Mieszko Pierwszy".

Wymyślił go pewien znany i szanowany farmaceuta z otoczenia Mieszka I zwany Bartłomiejem z Misiowa. I tak jeden z moich przodków w uznaniu zasług został podczaszym kniazia i przekazywał recepturę z pokolenia na pokolenie.

Cechą charakterystyczną drinka "Mieszko I" jest to, że po pierwszym łyku, nikt nie wie gdzie mieszko.

Zjazd mojej starej, szanowanej rodziny odbył się 20 lutego w Kutnie.

Pojechałem dzień wcześniej. Miasteczko było nieźle przygotowane. Czołgi i pojazdy opancerzone, Amerykanie zabezpieczali  wschodnią część miasta. Na rogach ulic worki z piaskiem, ckmy, wyrzutnie rakietowe. Zachodnia część opanowana przez jednostki GROM. Na ulicach mieszane patrole straży miejskiej, policji, żandarmerii i aktywistki Armii Zbawienia z psami. Wejścia do banków  zaminowane. Na niebie latały śmigłowce. Wszystkie dwa. Ryk F-16 przecinał ciszę co kwadrans. Mieszkańcy za firankami.  Na ulicach tajni agenci.

Tu wisła tu wisła jak mnie słyszysz machnij ręką. No to tamten machnął i spadł z dachu. Był z BOR. Dochodzenie wykazało, że winę ponosi koalicja PO i PSL. 

Spokojnie udałem się do restauracji na posiłek. Sala była pełna. Jeden rzut oka na salę i wiedziałem, że połowa to agenci CBŚP, CBA, wywiadu i kontrwywiadu, reszta była ze wsi.

Udawali, że mnie nie widzą. Ja też. Zawołałem kelnera. Zamówiłem flaki i dwie bułki. Po chwili na stole wylądowały dwa talerze, flaki i dwie bułki. Złapałem łyżkę i skierowałem do ust. W przełyku zapiekło.

- soliłeś? - zapytałem
- soliłem - usłyszałem
- pieprzyłeś? - zapytałem
- pieprzyłem - usłyszałem
- a myłeś - zapytałem
- nie - usłyszałem

przyjąłem to ze stoickim spokojem, po czym sięgnąwszy po bułkę stwierdziłem, że nasączona jest wodą, nie mającą nic wspólnego z mineralną.

- dlaczego ta bułka jest taka mokra - zapytałem
- no, jak w jednej ręce niosę sześć talerzy, w drugiej sześć talerzy, a bułki pod pachą, to chyba mam prawo się spocić.

Chciałem mu przestrzelić kolana by nie musiał już chodzić i nosić, ale rozejrzałem się dookoła. Szybko spuścili wzrok i zaczęli  udawać, że malują paznokcie, pudrują noski, malują szminki, iskają się, kręcą loczki. Prowokacja, albo zamach - pomyślałem.

Ale nie z Don Kor-Leonem takie numery. Złapałem go, rzuciłem na stół, siknąłem mu pianką, wcisnąłem pampersy pod pachy  i związałem go jego własnym paskiem. Trwało to tak szybko, że nawet ci ze wsi nie zauważyli. Wyglądał normalnie.  Jak wędkarz pokazujący jaką dużą rybę złowił.

Nie jest już pułkownikiem kontrwywiadu. Dostał posadę bramkarza w kościele. Stoi w drzwiach, a ci co zapomnieli rzutu na tacę dostają  na jego widok wyrzutu sumienia i wyrzucają mu wszystko co do grosza, albo zaciągają kredyt.

Wiem, bo przysłał mi kartkę z podziękowaniami. Księdzu nie musi salutować, czyścić butów i lepiej zarabia niż u Misiewiczów. Jeździ parafialnym BMW i nie musi się śpieszyć. Od plebani do kościoła 15 sekund jazdy.

Pierwszym spotkanym był wujek Bolek zwany Wałęsą albo Szwendaczkiem. Rezydent Krakowa. Koneser, kolekcjoner. Lubi się wałęsać albo szwendać po dzielnicach willowych. A to jakaś puszka po piwie, butelka, większy niedopałek z filtrem. Łańcuch wysadzany drobnymi  elementami tlenku żelaza na gołej szyi i ślady po bransoletach policyjnych na przegubach dodawały mu uroku.

W zeszłym tygodniu zapuścił się rankiem między wille. Patrzy jest. Niedopałek. Schylił się, a tu głos:

- właśnie zrobiłam sobie śniadanie, nie chciałby pan zjeść ze mną?

Za płotem stała starsza pani.

- Wielce sianowna pani - rzekł - niezwykle bedem zaszczycon, ale mój przełyczek skonstruowan jest nieco wadliwie. Ma ogromne problemy z łykaniem bez popitki. Od szczeniaka tak mam, par exelance. Madame.

Uśmiechnął się bezzębnie, ale szczerze.

- ależ to żaden problem - coś znajdziemy - rzekła pani.

Siedział już przy stole, a pani przyniosła herbatkę.

- Sianowna pani chce mnię zabić? Gdybym miał przy sobie mobilne urządzonko zwane komórką już bym dzwonił po pogotowie.

Miesiąc temu przez przypadek wypiłem herbatkie u kolegi. Wstrząs alergiczny 3 stopnia, żylaczki mi sie na przełyku zrobieli jak za przeproszeniem kartofelki. Bynajmniej. Na nogach bąble, drapałem tydzień, aż rence mnie boleli. Par exellance. Mówiąc popitka miałem na myśli płyn do mycia szybek, borygo, albo jakeś inne tańsze winko.

Pani znalazła w barku męża butelkę wina i postawiła na stole.

Bolek zjadł, wypił. Pojemność 1 litra wlewał w gardło bez połykania. Od dziecka tak miał.

Beknął elegancko i niewymuszenie i powiada:

- tego sandwicha, co został na talerzyku, sianowna pani wdupi, czy ja to mam zrobić?

Nie czekał na odpowiedź. Życie nauczyło go, że decyzje należy podejmować szybko.

Pani przeprosiła go na moment i podeszła do ogrodzenia. Sąsiad coś chciał od niej. Bolek rozejrzał się po werandzie. Znalazł otwartą puszkę karmy dla kotów, zjadł i zapisał sobie nazwę do kajeciku. Lepsze od wątrobianki. Prawie jak mortadela.

Pani wróciła.

- wie pan, tu obok, mój sąsiad właśnie pytał, czy nie zechciałby pan zarobić parę groszy. Trzeba skosić trawnik.

Bolek rzucił się do stóp i na kolanach zaczął całować panią po rękach. Po czym wstał i ze łzami w oczach rzekł:

- nie wiem jak mam pani dziękować, że mnie pani ostrzegła.

Tak spier...ł, że pobił własny rekord życiowy na milę.

Kolejną osobą była kuzynka Luśka, zwana stewardesą. Latała w liniach lotniczych, bo pamiętam, że ciotka mówiła o niej latawica. Linie chyba były tanie i niskie, bo najczęściej widziałem ją na ulicy, w bramach i zaułkach. Dziś bizneswoman, wyszła za mąż.  Mąż jest emerytem. Jedni mówią, że jest emerytowanym esbekiem, inni, że emerytowanym alfonsem. Tak jakby była jakaś różnica.  Oboje prowadzą w trójmieście domy pomocy dla kobiet z Ukrainy, Rumunii i Bułgarii.

A wujek Bercik z Bytomia. Człowiek legenda. Jedyny górnik, który pracował na 63 kopalniach w PRL. Pracował, to trochę za dużo powiedziane. Zatrudniał się, pobierał ubranie robocze, buty, kask, lampę i wychodził. Represjonowany przez władze komunistyczne. Byłem na jego rozprawie w sądzie.

- Złociutka - mówił do sędziny - jak patrzyłem na te nowe ubranie, buty, lampy.
- proszę zwracać się wysoki sądzie - sędzina na to.
- Złociutka jak patrzyłem na te nowiutkie ubranie, buty, lampy. Żałość we mnie była taka, że płakałem jak dziecko.
Sędzina też się rozpłakała.
- niech podsądny mówi złociutki sądzie przynajmniej.
Bercik zalał się łzami, sędzina też. To Bercik jeszcze bardziej. Sędzina na głos się rozbeczała..
- i co oskarżony robił z tymi rzeczami - chlipała i wycierała nos
- złociutki sądzie, biednym rozdawałem.
- gdzie?
- na bazarze.

Dostał rok bez zawiasów. Potem okazało się, że sędzina płakała, bo ją ząb bolał.

Dziś Bercik stara się o medal żołnierza wyklętego. I dostanie, jak znam życie.

Będzie jak z powstańcami śląskimi. W latach 30-tych było ich kilka tysięcy, pod koniec lat 80-tych ponad milion.

Niektórzy wpierw walczyli, a potem dopiero uczyli się chodzić.

Najokazalej prezentował się kuzyn Helmut z Katowic. Złoto keta na szyi, złote bransolety na butach. Szpan jak u prezydenta Ukrainy.

E m e r y t u r a.

Nigdy nie skalał się pracą, ani dnia, ani godziny. W PRL-u miał minikantor w bramie przed peweksem. Opozycjonista. Działał na szkodę komunistycznego systemu bankowego. A emerytura. Po dziadku. Dziadek pracował na kopalni.

Od trzech lat nie żyje. Mieszka w szafie. Helmut raz w miesiącu wietrzy go na balkonie jak listonosz nosi emerytury. Potem dziadek idzie spać do szafy. Dziadek już za życia był wyschnięty i nawet trochę popękany. Weteran. Szedł z pod Lenino do  Berlina i był ranny. Miał papiery. W jednych było, że dostał kulką między łopatki, a w drugich, że łopatką między kulki. Tak  rodził się NFZ. W jednym szpitalu pokazywał łopatki, a w drugim swoje kulki. Tam poznał żonę. No, ale dwie kolejki zajmował.

Wujek Ziemowit. Ziemianin całą gębą. Od pokoleń mieszka w ziemiankach. O tym, że wojna się skończyła dowiedział się w 2010 od kolejarza jak wykoleił pociąg pod Szczekocinami. Przywiózł grzybki na zjazd. Prosto z ziemianki. Halucynogenne. Ziemianin, genetyk i dietetyk w jednym. Dziś ma sieć sklepów z grzybkami w całej Europie.

Teofil. Wuj Teo mieszkał nade mną kiedyś w czasach słusznie minionych. Lubił dobrze zjeść i dobrze wypić. Pewnego wieczoru po dzienniku na którym wzoruje się prezes Kurski  zaczęły się dziwne stuki. Myślałem, że Teoś czegoś chce. Poszedłem na górę  i pytam grzecznie czego wali po ścianach. A on, że nie wali niczym po ścianach, tylko wieprzek wali po kafelkach w łazience protezą.

Otwiera drzwi, a w łazience wielki wieprz, tylna łapa obwiązana, zakrwawiona i patyk-proteza. Stuk, stuk, puk, stuk.
- se kupiłem - łypnął okiem.
- taką kalekę, zdrowych nie mieli?
- kupiłem zdrowego, ale jak mam smak na golonko, to przecie nie będę zabijał całej świni.

Dziś prezes hodowców trzody chlewnej ekologicznie porcjowanych.

Beno - bokser. Kuzyn Beniamin. Pięściarz. Był nawet w kadrze narodowej. Jako worek treningowy. Waga papierowa. Trudno go zauważyć bez okularów, a co dopiero trafić. Patrzę, a Beno ma nos płaski jak pekińczyk.

- nieźle cię urządzili na tym ringu.
- nie na ringu. W Londynie.
- to przez ciebie pół rządu pojechało pouczać Angoli jak się zachować i jak jeść widelcem.
- daj skończyć. W Londynie myłem szyby w takim domu mody, gdzie się modelki przebierały.

Ciocia Marysia. Należy do kobiet na które wystarczy spojrzeć i się wie, ba, ma się pewność. Dziewica. 70+.

Wiesz, nikomu tego nie mówiłam. 20 lat temu wysłałam pewnemu biednemu księdzu 20 złotych. I patrz jak o mnie pamięta. Mam radyjko, a tam ciągle mnie pozdrawia i jak pamięta, żem zawsze dziewica. Są dobrzy ludzie na świecie. Jest dyrechtorem. Pochwali, a przecież mógłby kopnąć. Też mówię do radyjka "niech będzie pochwalony Tadeusz zawsze prawiczek". Jak myślisz, słyszy mnie?

A Gąsienica-Matysek z Zakopanego. Wcora mnie Don Kor-Leonie okradli. Przywiezlem se dzewo, ostawiłem na placu i posłem do chałupy cosikej zeźreć bom głodny był jak (pip). Siedze se i słyse kuniami jado. Podjechali, kim chrom, prrrr.
- gazdo, dzewo potrzebujecie?
- ni, nie trza.
pojodłem, jo ci wychodze, kurwa, dzewa ni ma.

Dziesięć wyroków za kradzież, 12 za włamania. I przysła kryska na Matyska. Świat się zmienio Don Kor-Leonie.


Po zakończeniu zjazdu naszej rodziny w TVP info podano, że w SKOK Kutno brakuje 4,5 miliarda złotych, w Banku  Spółdzielczym 2 mld, dwa sklepy jubilerskie posprzątane, komenda policji nie przyjmuje zgłoszeń, bo szuka opon do radiowozów. W straży pożarnej brak 5 wozów bojowych. Wojsko nie wie gdzie śmigłowce i na nowo trza rozpisać przetargi na oba ma Macierewicz.

Aktywistki Armii Zbawienia stoją w aptece w kolejce po pigułki "Dzień PO", a episkopat i Radio Maryja ma refundować pigułki "Dzień PIS".

Właśnie piszę do MON ofertę. Tanio sprzedam dwa śmigłowce, trzy transportery opancerzone, czołgi, wyrzutnie rakietowe, sześć ckmów, amunicję. Bez VAT i akcyzy. Jak nie kupią to sprzedam za dwa dolary Rosjanom, albo tym z San Eskobar.

Ministrowie Błaszczak, Macierewicz i Ziobro podali się do dymisji, a Kaczyński powiedział, że pier...li taki PIS, zrobi se nowy.

Ostatnie zdanie muszę odszczekać, bo chcą mnie zamknąć za dezinformację. Ale przynajmniej fajnie brzmi. Chciałem wykupić prawa do dezinformacji, ale spóźniłem się. Wszystko na 2017 rok wykupił prezes Kurski dla TVP.

Tam gdzie jest ściernisko będzie stał nasz rodzinny gang-bank.