JustPaste.it

Świąteczne życzenie

Boże, grudzień, jak ja nienawidzę tego miesiąca!

Do świąt dwa tygodnie, a ja już nie mam połowy wypłaty, prezentów tylko część, brud wyziera z każdego kąta mieszkania, a na wigilię zaproszonych 20 osób…to mnie naprawdę napawa przerażeniem.

W pracy chaos; Julka mi się rozchorowała w ostatnim momencie, złapała w przedszkolu jakąś grypę i musiałam poprosić mamę, żeby się nią zajęła, bo przecież z nią nie zostanę. W drogerii by mnie chyba zabili, taki nawał roboty, Łucja na zwolnieniu, oczywiście mam nadgodziny, ale pieniędzy za nie jeszcze nie widziałam – i pewnie nie zobaczę.

Już mam dość tych świąt, a one się jeszcze nie zaczęły.

***

Kupiłam jej jakieś najnowsze, najpopularniejsze lalki a dziś mi oświadczyła, że „ona by tak naprawdę chciała tamte inne, bo Kasia takie ma i są najfajniejsze”. Wspaniale. Trudno, do sklepu już nie oddam. Musi się zadowolić tym, co dostanie, chyba dobrze ją wychowałam i nie będzie stroić fochów. A mama Kasi niech się wypcha i nie utrudnia mi życia.

Marka nie widziałam od tygodnia, serce mi się kraje, tak za nim tęsknię, ale on też zawalony pracą, wysyła mi tylko smętne SMS-y, że chciałby mnie zobaczyć. Może na sobotę w końcu gdzieś z nim wyskoczę, o ile nie nadwyręży to zapasów cierpliwości mojej mamy, bo przecież chorej Julki ze sobą nie wezmę. Kupiłam jej dziś cukierki, chociaż uważam, żeby przed świętami nie jadła za dużo słodkiego – dobrze wiem, ile tego typu rzeczy zje w Boże Narodzenie i jak później będę z nią latać do dentysty, bo od tych dobroci popsuje sobie zęby.

Pominąwszy fakt, że pierwszy raz organizuję tak wielką wigilię, najbardziej chyba przeraża mnie to, że cała moja rodzina pozna w końcu Marka. Ma wpaść do nas po tym, jak spędzi trochę czasu na wigilii u swojej rodziny. Nikt jeszcze o nim nie wie, starannie utrzymywałam nasz związek w sekrecie, ale dłużej już nie muszę. Julka go polubiła, a on ją, to najważniejsze. Moja mama chyba już coś podejrzewa, ale jak to ona – czeka, aż sama jej powiem, dyskretnie o nic nie wypytuje. Lubię to u niej. Ojciec w swoim świecie, on chyba ledwo zdał sobie sprawę, że jestem już dorosła, kiedy parę lat temu na świat przyszła Julka, jego oczko w głowie.

***

Oczywiście z planów na sobotę nici. Złapałam grypę żołądkową i mój dzień wyglądał tak, że krążyłam między toaletą a kanapą, zwijałam się z bólu i głodu i pragnęłam tylko, by ten dzień się skończył. Zamiast zacząć jakiekolwiek przygotowania, nie zrobiłam absolutnie nic. Na szczęście Julce parę dni temu zrobiło się już lepiej, więc odstawiłam ją na weekend do koleżanki, która ma córkę w podobnym wieku, może chociaż ją los oszczędzi i się ode mnie nie zarazi.

Mam wszystkiego dość, te święta będą najgorsze ze wszystkich. Na dodatek Marek jest jakiś dziwny, jakby się ode mnie oddalał. Mało ze sobą rozmawiamy, chyba niespecjalnie przejął się moją chorobą i tym, że nadal się nie zobaczymy. Najchętniej wpełzłabym pod kołdrę i przespała najbliższy czas, budząc się dopiero po nowym roku.

***

Jak głupia latam po sklepach i dokupuję ostatnie prezenty i składniki na wszystkie potrawy. Nie wiem, jaki cud musiałby się stać, żebym zdążyła ze wszystkim do wigilii, nie wspominając już o fakcie, że jedyne co zrobiłam z porządków, to pościeranie kurzy. Mimo tego, dałam się wyciągnąć Markowi na szybkie spotkanie. Tulił mnie do siebie chyba z dziesięć minut, może jednak odniosłam ostatnio mylne wrażenie, chyba naprawdę się stęsknił! Myślałam, że zjemy coś razem i wrócę do domu sprzątać i gotować, ale okazało się, że inaczej zaplanował dla nas czas.

Weszliśmy do sklepu z zabawkami. Przypomniałam mu, że kupił już prezent dla Julki, ale powiedział , że to dla kogoś innego. Nie dopytywałam. Długo krążyliśmy między regałami, starając się wybrać odpowiednie rzeczy. Zdradził mi tylko, że kupujemy coś dla jego bratanka, pięcioletniego, rezolutnego chłopczyka.

- O, w wieku Julki, będzie miała niezłego partnera do zabaw, jak się poznają – zauważyłam radośnie, trzymając w dłoniach wielkie pudło z samochodem na sterowanie.

Marek przytaknął tylko krótko i dalej w milczeniu przechadzał się między półkami. W końcu wybraliśmy kilka rzeczy, poszliśmy na obiad, a później odwiózł mnie do domu.

Żegnaliśmy się chyba z piętnaście minut, kiedy w końcu wypuścił mnie z objęć, wcale nie miałam ochoty wracać. Ale obowiązki czekały…

- Masz czas w piątek? – zapytał nagle, gdy już wychodziłam z auta.

- Wiesz, że jeszcze prawie nic nie zrobiłam? A na dodatek muszę iść do pracy. Chyba z dwunastu potraw wyjdzie mi pięć…- zaczęłam, ale mi przerwał.

- Proszę – powiedział tylko.

Troszkę mnie to zaskoczyło, więc odruchowo się zgodziłam. Uśmiechnął się, ale jakby smutno, coś było nie tak, ale jeszcze nie wiedziałam co. Dał mi ostatniego całusa na pożegnanie i odjechał, a ja odsunęłam od siebie zagadkowe myśli i zabrałam się do czekającej na mnie w domu pracy.

***

Przyjechał punktualnie o umówionej godzinie. Od razu wyczułam, że był jakiś nieswój. Nie wiedziałam dokąd jedziemy, jechaliśmy w milczeniu, co było dziwne, bo zwykle Marek gadał jak najęty. Nie drążyłam, nie wypytywałam, chociaż zżerała mnie ciekawość. W końcu zaparkowaliśmy na jakimś podjeździe. Odwrócił się w moją stronę, patrzył mi długo w oczy i wziął moje ręce w swoje dłonie.

- Antoś ma raka – wyszeptał.

Na sam dźwięk tego słowa, wzdrygnęłam się. Przez dobrą chwilę nie wiedziałam, o czym on mówi.

- Mój bratanek, ten dla którego kupowaliśmy prezent. Właśnie jesteśmy pod jego domem – wyjaśnił.

Zmroziło mi krew w żyłach, chociaż mówił o chłopcu, którego, jeszcze, w ogóle nie znałam.

- Miałem poczekać z tym do wigilii, wiem, że to tylko kilka dni, ale..- urwał.

Domyśliłam się, co chce powiedzieć. Ścisnęłam mocniej jego dłoń i przywołałam na usta pokrzepiający uśmiech.

- Zatem chodź przedstawić mi tego dzielnego chłopaka.

Uśmiechnął się lekko i wyszliśmy. Gdy zapukaliśmy do drzwi, otworzyła nam śliczna, rumiana kobieta o złocistych włosach. Wyraźnie ucieszyła się na nasz widok, zaprosiła do środka, Marek od razu nas sobie przedstawił. Ciągle się uśmiechała, ale ten uśmiech nie docierał do oczu. Były jakby nieobecne i nieustannie lekko załzawione. Martyna poczęstowała nas naprędce kawałkiem ciasta i herbatą; w całym domu pachniało świętami.

- A kto to nas odwiedził? Cześć, młody – do kuchni wszedł wysoki, bardzo podobny do Marka mężczyzna.

Uścisnęli sobie rękę na przywitanie, wymieniając spojrzenia. Tomek był zauważalnie kilka lat starszy od mojego partnera, ale to tylko dodawało mu urody, którą musieli odziedziczyć po ojcu - widziałam zdjęcia tego niezwykłego mężczyzny, który wiele lat temu osierocił swoich synów.

Porozmawialiśmy chwilę o wszystkim i o niczym, czułam z jednej strony dziwny niepokój a z drugiej nie mogłam się doczekać, by poznać Antosia.

- A gdzie mój ulubiony bratanek? – zapytał w końcu Marek.

- W swoim pokoju – odparła cicho Martyna.

Na chwilę zapadło milczenie.

- Boże, ja tylko jednego pragnę na święta  - odezwała się po chwili ledwo słyszalnym głosem, jakby mówiła sama do siebie – żeby je przeżył. Tylko to.

Poczułam dziwny ucisk w klatce piersiowej, jakby nagle zabrakło mi powietrza. Przed oczami stanęła mi wizja Julki, mojej kochanej, jedynej córeczki, co gdyby ona…gdybym ja…Bałam się nawet o tym myśleć. Trochę zbyt gwałtownie wstałam od stołu.

- Gdzie jest jego pokój? – zapytałam, siląc się na wesołość.

Wchodząc do małego, pomalowanego na ciepłe kolory pomieszczenia, w pierwszej chwili myślałam, że jest pusty. Dopiero po kilku sekundach moją uwagę przykuła drobniutka, blada, niemal przeźroczysta postać leżąca w łóżku. Zbliżyliśmy się do niego cicho.

Antoś chyba spał; słysząc nasze kroki poruszył się delikatnie i otworzył wielkie, błękitne oczy. Zachciało mi się płakać.

Gdy nas zobaczył, uśmiechnął się. Był tak chudy i kruchy, że bałam się go przytulać. Nie mogłam oderwać wzroku od jego spokojnej, ślicznej, tak niewinnej twarzy, która była zarazem niesamowicie zmęczona i wyniszczona.

Pokazaliśmy mu prezenty, Marek dużo opowiadał o każdym z nich, później odpakował jeden, auto na sterowanie i wręczył chłopcu pilot. Kiedy tak uśmiechnięty bawił się pojazdem, wyglądał niemal jak zwykły, beztroski pięciolatek. Serce mi się krajało.

- Wiesz ciociu, ja chciałbym zostać kierowcą formuły 1 – powiedział nagle uśmiechając się do mnie.

Na chwilę zapadła cisza. Po chwili podniósł na nas wzrok, popatrzył poważnie i zapytał:

- Czy w Niebie też są auta?

***

Nie zdążyłam upiec wszystkich ciast, więc dwa były kupne, ale chyba nikt się nie zorientował. Kiedy przyjechali rodzice, długo nie wypuszczałam ich z objęć. Wyściskałam też resztę rodziny, a najdłużej Julkę; nie mogłam się opanować i podczas łamania się opłatkiem uroniłam kilka łez.

- Mamusiu, dlaczego płaczesz? – zapytała zdziwiona i zatroskana – Przecież są święta, jest tak pięknie i wesoło.

I patrzyła na mnie tymi równie pięknymi i niewinnymi oczami, jak Antoś.

- Płaczę, bo się cieszę – powiedziałam cicho, tuląc ją – Cieszę się, bo cię mam, bo jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Kocham cię córeczko, najbardziej na świecie.

Zarzuciła drobne ramionka na moją szyję i też zaczęła mnie mocno ściskać.

- Jesteś najlepszą mamusią, wiesz? Też cię kocham.

Przez resztę wieczoru nieustannie modliłam się w duchu – dziękowałam za wszystko, a raczej wszystkich, których mam i to, że są zdrowi, że są ze mną; jednocześnie żarliwie prosiłam o jedno – o wspaniałe święta dla Antosia.

***

Jak to już bywa ze świątecznymi życzeniami, zwykle się spełniają. Antoś spędził z rodzicami ostatnie święta po czym spokojnie, cicho odszedł kilka dni później, wraz ze starym rokiem. Często odwiedzam z Markiem jego grób. Kiedy się modlę, zawszę patrzę w niebo. I bardzo mocno, specjalnie dla niego, wierzę w jedno.

Że w Niebie są auta.