JustPaste.it

Huśtawka na końcu świata.

 

Temat huśtawki najwidoczniej jest bardziej inspirujący, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. A wiedzą o tym ci wszyscy, którzy czytali mój ostatni wpis (Tajska huśtawka śmierci) i zastanawiają się, po jakiego czorta znowu ten temat poruszam. Zapewniam jednak, że tym razem chodzi o coś zupełnie innego. Bo huśtawka na końcu świata to nie ta sama huśtawka, która znajduje się w Bangkoku. To inna huśtawka. Bardziej przerażająca? Trudno powiedzieć. Ale na pewno bardziej uczęszczana. Co więcej, większość ludzi, którzy doznali zaszczytu pohuśtania się na niej chociaż przez kilka sekund, aby tego dokonać, przebyli bardzo długą drogę. I trudną. Tacy ludzie istnieją. Możecie być pewni. Kto wie, może nawet sami się na to zdecydujecie, kiedy skończycie czytać ten wpis. Bo huśtawka na końcu świata przyciąga. I kusi. A zarówno jednemu, jak i drugiemu bardzo ciężko się oprzeć.

Zacznijmy może od samego miejsca. Koniec świata jest bowiem pojęciem względnym i dla każdego znaczy pewnie coś innego. Tym razem, czy wam się to podoba czy nie, mowa jest o Ekwadorze. Czy to dobry kandydat na miano końca świata? Pewnie tak.  Kraj sam w sobie może u niektórych wzbudzać wątpliwości, ale znajdująca się tam huśtawka raczej nie. Bo tam, gdzie zawisła, nie ma już naprawdę nic poza końcem świata. Jest za to przepaść. Ogromna, mogąca pochłonąć wszystko i wszystkich przepaść, która często z powodu chmur jest prawie niewidoczna. A nad tą przepaścią, na samym zboczu wysokiego, stromego, ekwadorskiego klifu postawiono dom. Dom z drewna. I żeby było ciekawiej, jest to dom na drzewie. Na drzewie, na którym zawisła nasza huśtawka z końca świata. A kto się na niej huśta, ryzykuje. I to bardzo. Gdyż z tej huśtawki jedna jedyna droga prowadzi nie gdzie indziej, jak właśnie do krzyczącej spod spodu otchłani.

Pytanie brzmi: dlaczego ktoś na wysokości 2660 m.n.p.m. postawił sobie dom? I to na dodatek dom na drzewie? A dlatego, że jest to świetny punkt obserwacyjny znajdującego się po przeciwnej stronie przepaści wulkanu. Czynnego wulkanu zwanego Mt. Tungurahua. Właśnie z tego powodu La casa del Árbol (Dom na drzewie) stał się jego ważnym punktem obserwacyjnym. I dlatego też, przebierając nogami na huśtawce, nie zawsze jesteśmy pewni, na co powinniśmy patrzeć: na znajdującą się pod nami otchłań, na wydobywający się z wulkanu dym, czy może na dwa pasy, które ściskamy w dłoniach i które dają nam jedyne poczucie bezpieczeństwa.   

Zastanawiające jest to, o czym myślą ludzie unoszeni przez kawałek deski w kierunku rozdziawionej paszczy dymiącej pod stopami otchłani. Raczej nie o tym, co ugotować na obiad. Z całą pewnością nie o tym, co by się stało, gdyby nagle podtrzymujące kawałek deski pasy zerwały się w najmniej dogodnym dla nas momencie, a już bez wątpienia ostatnią myślą jest to, co znajduje się na dnie przepaści. O czym zatem można myśleć, huśtając się na końcu świata? Na to pytanie odpowiecie tylko wtedy, kiedy sami dostąpicie zaszczytu i usiądziecie na owej słynnej desce.

A nie jest to wcale takie trudne, bo wbrew temu, co się wydaje, koniec świata również jest osiągalny. Szczególnie ten w Ekwadorze. Wystarczy 10 minut samochodem od Luna Runtun albo 25 minut (też samochodem) od miejscowości Baños. Można również taksówką ($20 za cztery osoby) lub autobusem, który rusza z ulicy Pastaza naprzeciw piekarni Don Gato. Można też iść pieszo. Czas wędrówki; około 2 godzin i 30 minut (w zależności od tempa), również z miejscowości Baños. Samo huśtanie się jest już bardzo tanie: za 1 dolara możecie huśtać się do woli, a przy okazji posłuchać opowieści o erupcjach wulkanu. Nic tylko planować wyjazd. ¡Buen viaje!

Po więcej wrażeń zapraszam na www.isabelfuentesguerra.com