Rodziców docenia się dopiero gdy ich zabraknie
Kresy to nie tylko lansowane dworki,pałace magnackie,ale wioski oddalone od świata złą drogą, zawszone analfabeci czapkujące panom i plebanom,w jednej z nich mój ojciec miał maleńki sklepik, towar na kredyt przywoził Z Głębokiego- od żyda Konia zaprzęgał w nocy, brał kromkę chleba za pazuchę i wyruszał w drogę; wiodła przez las, w którym zbójcy grasowali. Czekalismy na jego powrót z duszą na ramieniu Właziłem na sosnę i wypatrywałem , a mgła znad Berezyński pełzła i zasłaniała drogę i tylko na łąkach rżały konie,a pastuchy przy ognisku grali na fujarkach Zapadał mrok,wioskę ogarniała milcząca ciemność, w nielicznych oknach migały palące się łuczywka.Rozczarowany wracałem do domu. Z mamą modliłem o szczęśliwy powrót ojca, A przyjeżdżał dopiero nad ranem!! Pewnego razu zabrał mnie do miasta. Siedząc obok niego byłem dumny,u moich nóg do obrony przed zbójcami leżała żelazna laska ojciec wykuł ją w swojej kuźni . Dzień pełen wrażeń upłynął szybko.Wyjechaliśmy z miasta wieczorem, na niebie rugały już gwiazdy. Na ulicach pusto i ciemno, tylko w klasztornych oknach migały światełka ,a dalej już las , ciemno, choć oko wykol , nawet ogona konia nie mogłem dostrzec. A bałem się zbójców, wilków ,upiorów . Przytuliłem do ojca.Nie bój się synku- ,tu nie ma wilków ludzie są gorsi od nich i przeżegnał się , furmanka przechylała na boki, koła wpadały w koleiny ,wokół - czaiła tajemnicza ciemność. OJCIEC podał lejce: „ Jedz śmiało! - potrzymam beczkę z naftą.Bez bez niej lampy nie zaświecą na wsi, do wychodka nie trafisz!Ledwie skończył mówić zbójcy jak z pod ziemi wyskoczyli ,usiłowali wprowadzić furmankę na zboczę. Ojciec laską jak szablą ich siekał , spadali z woza , krzyknął:Wio,wio.wio! Koń- pomknął galopem na skraj lasu , a mnie mocno przytulił Niebo było usłane gwiazdami ,a księżyc oświetlał drogę,gdzieś daleko szczekały psy i mrugały światełka .Zasnułem w ramionach ojca , zaniósł mnie do domu. - mama zobaczyła nas umazanych krwią.O Boże! -to krew bandziorów powiedział ojciec. .Był odważny, emanował siłą kowala i zręcznością ulana ,na wiejskich zabawach od jego ciosów padali chuligani. Grał i śpiewał , zwinny jak wiatr w polu” nie miał równego sobie-mówiła mama.
Pamiętam jego grania z 1940 roku,w szyby bił i skowytał mrozny wiatr,a za stołem pod ikoną pijany nasz władca życia i śmierci! Na talerzu gorąca jajecznica z KIEŁBASĄ I KISZONĄ KAPUSTĄ ,a obok nagan. Na pustą butelkę lufą wskazywał ! Mama posłusznie stawiała kolejną No krasawica-wołał , „ paliewaj ”I spełniała jego rozkazy , brał w ramiona i porywał do tańca a ojciec grał , pot spływał mu z czoła i spadał kropelkami na harmonię Może były to łzy? Siedząc na piecu myślałem wściekle - Czemu ojciec pozwala obmacywać mamę ?Czemu nie zarąbie go siekierą? Zrobię to z bratem , planowałem zemstę .Takich nocy było wiele. Boże ileż Przed Syberią ojciec bronił się gościnnością,prezentami,.Jednak zapasy towarów ze sklepu topniały ,a zachcianki enkawudzisty rosły. Domagał się,złota i na mamę miał ochotę! Twarz ojca bardziej smutna i usta zaciśnięte,a palce skakały jak błyskawice po klawiaturze harmonii . Enkawudzista nawiedzał coraz częściej „ jeszcze nie na „Sybir.”-mówił odjeżdżając „jeszcze popijemy i potańczymy” Ocalenie zawdzięczamy Niemcom.Wkroczyli nagle i parli naprzód jak burza ! Gdyby nie oni W TAJDZE pod POKRYWĄ śnieżną JAK starszy brat ojca CZEKALIBYŚMY NA PONOWNE PRZYJŚCIE Chrystusa!