JustPaste.it

Antyk w wierszach poetów polskich - wybór mój

Dokonałem tego wyboru poezji, gdyż sądzę, że jest jej zdecydowanie za mało. Świat pozbawiony wyobraźni, pozbawiony imaginacji jest zwyczajnie pusty, bezbarwny, samolubny i nijaki. W przestrzeni internetu brak poezji (ktoś powie, że są portale poświęcone tej tematyce). Niestety nie jest ona uporządkowana tematycznie, często nie budzi żadnych pozytywnych skojarzeń, poza myślą - "Jezu, ale ta poezja jest bezbarwna. Ni tu obrazków, ni objaśnień...". Dla mnie poezja to cudowny świat wyobraźni, wielu znaczeń, której celem jest danie człowiekowi asumptu do poszukiwań siebie samego i innych ludzi. Dlatego, bardziej dla siebie, zebrałem kilka wierszy w tematyce antycznej i publikuję. Mam nadzieję, że komuś przypadnie to do gustu.

240px-blake_book_of_job_linell_set_6_small.jpg

Anna Kamieńska – Hiob i młodzieniec

 

Hiobie przyszedłem się uczyć od ciebie
ufny jak chłopię z tabliczką
i pocałunkiem matki na policzku
Otwórz usta
i ucz mnie
jak znosić ból śmierć samotność
stratę przyjaciół obelżywe słowa
a nade wszystko starość

Kiedy zasypiam
czy potrafię umrzeć jak inni

Czym jest samotność
dlaczego uciekam od niej
w ciasne uściski kobiet
Kiedy patrzę na swego ojca
obwiniam go że się zestarzał
że skóra zwisa mi z podgardla
za duża na niego
Jak mógł pozwolić swojej twarzy
tak się zmarszczyć
A ręce chyba drżą mu naumyślnie
na złość młodym
Patrzcie i wy tacy będziecie

Kiedy jestem zdrowy
oddycham jakbym pił źródlaną wodę
moja skóra jest czysta
radość mi sprawia całe moje ciało
cokolwiek czyni jawnie lub w ukryciu
Powiedz mi czym jest choroba
czym jest obrzydliwość własnego ciała
czym jest ja które cuchnie
Czy gdy cierpiałeś duch twój był czysty
i ulatywał w rzeźwy oddech lasów

Naucz mnie Hiobie żyć
ucz mnie upływu czasu
bo wszystko w nas jemu zaprzecza
jak kłoda położona w poprzek rzeki

Hiobie ucz mnie cierpliwości
ucz mnie posłuszeństwa
którym się brzydzę
Chcę być cały sprężony wolny pewny
jak strzała wypuszczona z łuku
Kto mi odbiera wolność
gdy mi każe potknąć się na drodze
cierpieć z obrazy na samego siebie
Nazywasz to sumieniem
Boję się czy sumienie nie jest mym demonem
Hiobie to byłoby więzienie
ja uwięziony w sobie

Hiobie czemu nie chcesz mnie uczyć Hiobie
Odchodzę smutny
myśląc że nikt nikomu nie zdoła pomóc
Nawet liter alfabetu wypisanego na twej twarzy
nie chcesz mi pokazać
Odsyłasz mnie do czasu
Pożyjesz zrozumiesz
Lecz tego właśnie ja nauczyciela nie chcę
nie życzę sobie
Czy On kazał ci wiedzę zostawić dla siebie
mógłbyś tak wiele gdybyś otwarł serce

Jeśli nie
pójdę szukać innego nauczyciela
mistrza sprawniejszego w słowie
widać cię życie nic nie nauczyło
choć zgarbowało skórę

Młody odszedł w gniewie
a Hiob szeptał w głąb siebie Panie Panie

1974

300px-sandro_botticelli_-_la_nascita_di_venere_-_google_art_project_-_edited_small.jpg

Kazimierz Przerwa-Tetmajer – Narodziny Afrodyty

 

Złocisty to był dzień. Błękitne zadumanie

objęło cały świat. Na modrym oceanie

słoneczny zasnął blask. Na ziemi i na niebie

cisza zdawała się wsłuchiwać sama w siebie.

Omdlewał w okrąg świat od światła i gorąca,

różany płonął kwiat, srebrniała lilia drżąca,

nad cichą, modrą toń nieskończonego morza

płynęła kwiatów woń, jak lutni dźwięk, w przestworza.

 

Wtem - jakby zwiewny rój motyli skrzydłem drżącem

potrącił śpiący blask i śpiącą głąb pod słońcem:

zadrgała senność sfer i kwiaty zaszeptały,

niepokój jakiś świat ogarnął nagle cały,

oczekiwanie - - cud jakiś się dziwny iści - -

z błękitno-złotych wód, z zielono-złotych liści

dźwięczący wybiegł szmer, lękliwy i radosny,

zadrgała senność sfer, jak w narodziny wiosny.

 

I ze srebrzystych pian, co w słońcu nieruchomie

w tęczach świetlanych skier leżą na wód ogromie,

wśród blasku, ciepła, mgieł złocistych, z wód kryształu

nagi niewieści kształt wynurza się pomału - -

zdumienie zdjęło świat: przejrzyste milkną sfery,

drżeć przestał róży kwiat, liliowe ścichły szmery,

jakby zaklęta woń stanęła skrysztalona,

i w zadziwieniu w toń spojrzała nieb opona.

 

A ze srebrzystych pian Afrodis wyszła biała

i naprzód słońcu swój promienny uśmiech słała,

potem przez modrą głąb powoli szła ku ziemi,

znacząc swej drogi ślad kroplami świetlistemi,

i boski uśmiech śle niebiosom, lądom, wodzie,

a świat dziwował się przecudnej jej urodzie,

blask ją osuszać biegł, woń obcierała z rosy,

u nóg jej śnieżnych legł ocean modrowłosy.

 

A ona w słońcu swe suszyła ciało białe,

zefiry pieszczą ją z rozkoszy oszalałe,

ślizgają się od stóp po nogach jej do łona,

całują piersi jej i szyję, i ramiona,

spijają perły pian z jej zagięć i lubieżne,

w lotny okrążą tan jej uda smukłe, śnieżne,

z wolna się suną wzdłuż jej pełnych biódr, a potem

ku ustom z wonią róż wzlatują nagłym wzlotem.

 

Muskają włosy jej złociste, miękkie, śliczne,

złocisty szafir ócz owieją balsamiczne

i omdlewając już do stóp jej kornie padną...

A ona rękę swą podniosła światowładną

i naga stała tam, a dziwna jej potęga

aż do Hadesu bram nieprzekroczonych sięga

i zadrżał wszechświat w krąg, bo z morskich głębokości

sprawczyni wyszła mąk najsroższych dla ludzkości.

108px-ephebe_narcissus_louvre_ma457_small.jpg

Maria Pawlikowska- Jasnorzewska - Narcyz

 

Nad sadzawką oprawną w modre rozmaryny
klęczałem, zapatrzony w moją twarz młodzieńczą,
by się w niej doszukać przyczyny,
czemu mnie nie kochają i za co mnie męczą?

 

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska – Nike

 

Ty jesteś jak paryska Nike z Samotraki,

o miłości nieuciszona!

Choć zabita, lecz biegniesz z zapałem jednakim

wyciągając odcięte ramiona...

Z tomu Pocałunki, 1926

 

Wisława Szymborska – Sto pociech [wiersz o człowieku antyku?]

 

Zachciało mu się szczęścia,

zachciało mu się prawdy,

zachciało mu się wieczności,

patrzcie go!

 

Ledwie rozróżnił sen od jawy,

ledwie domyślił się, że on to on,

ledwie wystrugał ręką z płetwy rodem

krzesiwo i rakietę,

łatwy do utopienia w łyżce oceanu,

za mało nawet śmieszny, żeby pustkę śmieszyć,

oczami tylko widzi,

uszami tylko słyszy,

rekordem jego mowy jest tryb warunkowy,

rozumem gani rozum,

słowem: prawie nikt,

ale wolność mu w głowie, wszechwiedza i byt

poza niemądrym mięsem,

patrzcie go!

 

Bo przecież chyba jest,

naprawdę się wydarzył

pod jedną z gwiazd prowincjonalnych.

 

Na swój sposób żywotny i wcale ruchliwy.

Jak na marnego wyrodka kryształu -

dość poważnie zdziwiony.

Jak na trudne dzieciństwo w koniecznościach stada -

nieźle jest poszczególny.

Patrzcie go!

 

Tylko tak dalej, dalej choć przez chwilę,

bodaj przez mgnienie galaktyki małej!

Niechby się wreszcie z grubsza okazało,

czym będzie, skoro jest.

A jest – zawzięty.

Zawzięty, trzeba przyznać, bardzo.

Z tym kółkiem w nosie, w tej todze, w tym swetrz.

Sto pociech, bądź co bądź.

Niebożę.

Istny człowiek

1967

240px-aias_kassandra_louvre_g458_small.jpg

Anna Kamieńska – Rozterka Kasandry

 

Ale jak ostrzec mądrych

jak przestrzec ich przed własną mądrością

przed chłodnym spokojem moralistów

Jak ostrzec tych

którzy podzielili już świat

na czarne i białe

którzy już wpakowali do piekieł potępionych

rozpoznając ich po kolorze

lepiej od samego Pana Boga

Już nie potrafią nikogo ułaskawić

nikomu przebaczyć

specjaliści od dobra i zła

Jak ostrzec konsekwentnych

przed ich konsekwencją

jak ostrzec racje przed ich racjami

jak im ukazać

ciemną głąb możliwej niemożliwości

Oni tak pięknie ustawili

swój świat ze słów

i opasali kolczastą ironią

Jak ludzi ostrzec przed ludźmi

kiedy przyglądają się światu

bez bólu

a każda rzecz w ich spojrzeniu

staje się tylko rzeczą

Jak ich przekonać

aby zechcieli odsunąć się choć trochę

by własnym cieniem

nie zasłonili sobie słońca.

1978

 

Zbigniew Herbert – O Troi

 

1

O Trojo Trojo

archeolog

przez palce twój przesypie popiół

a pożar większy od Iliady

na siedem strun -

 

za mało strun

potrzebny chór

lamentów morze

i łoskot gór

kamienny deszcz

 

    • jak wprowadzić

z ruin ludzi

jak wyprowadzić

z wierszy chór -

 

myśli poeta doskonały

jak soli słup

dostojnie niemy

- Pieśń ujdzie cało!

Uszła cało

płomiennym skrzydłem

w czyste niebo

 

Nad ruinami wschodzi księżyc

O Trojo Trojo

Milczy miasto

 

poeta walczy z własnym cieniem

Poeta krzyczy jak ptak w pustce

 

Księżyc powtarza swój krajobraz

łagodny metal w zgorzelisku

 

2

Szli wąwozami byłych ulic

jak przez czerwone morze zgliszcz

 

a wiatr podnosił pył czerwony

wiernie malował zachód miasta

Szli wąwozami byłych ulic

chuchali na czczo w zmarzły świt

 

mówili: przejdą długie lata

zanim tu stanie pierwszy dom

 

szli wąwozami byłych ulic

myśleli że odnajdą ślad

 

na harmonijce

gra kaleka

o wierzb warkoczach

o dziewczynie

 

poeta milczy

pada deszcz

Z tomu Struna światła, 1956

 

Jan Lechoń – Iliada

 

Czytelniku wybredny, który śnisz o Troi

I chciałbyś widzieć wszystko na miarę Homera!

Ślepy człowiek w Warszawie na ulicy stoi

I śpiewa Warszawiankę, i grosz w czapkę zbiera.

 

Cóż tobie po Hekubie! Ilion dawno minął.

Spójrz na tego staruszka, który stanął w bramie.

Podaj dłoń mu i powiedz: 'O, dobry Pryjamie,

Znałem syna twojego, co we Wrześni zginął".

 

Lecz wtedy w jego oku nie błyski rozpaczy,

Ale ujrzysz nadzieję i szepnie po chwili:

"Na końcu będzie wszystko wyglądać inaczej.

Ja dawno już mówiłem: Kasandra się myli"

1943

 

Leopold Staff – Odys

 

Niech cię nie niepokoją
Cierpienia twe i błędy.
Wszędy są drogi proste
Lecz i manowce wszędy.

O to chodzi jedynie,
By naprzód wciąż iść śmiało,
Bo zawsze się dochodzi
Gdzie indziej, niż się chciało.

Zostanie kamień z napisem:
Tu leży taki i taki.
Każdy z nas jest Odysem,
Co wraca do swej Itaki.

 

Tadeusz Różewicz – Prawa i obowiązki

 

Dawniej kiedy nie wiem

dawniej myślałem że mam prawo obowiązek

krzyczeć na oracza

patrz patrz słuchaj pniu

Ikara psada

Ikar tonie syn marzenia

porzuć pług

porzuć ziemię

otwórz oczy

tam Ikar

Dawniej nie wiem

dawniej myślałem że mam prawo obowiązek

krzyczeć na oracza

patrz patrz słuchaj pniu

Ikar spada

Ikar tonie syn marzenia

porzuć pług

porzuć ziemię

otwórz oczy

tam Ikar

tonie

albo ten pastuch

tyłem odwrócony do dramatu

skrzydeł słońca lotu

upadku

 

mówiłem ślepcy

 

lecz teraz kiedy teraz nie wiem

wiem że oracz winien orać ziemię

pasterz pilnować trzody

przygoda Ikara nie jest ich przygodą

musi się tak skończyć

i nie ma w tym nic

wstrząsającego

że piękny statek płynie dalej

do portu przeznaczenia

 

Wisława Szymborska – Spis ludności

 

Na wzgórzu, gdzie stała Troja,
odkopano siedem miast.
Siedemmiast. O sześć za dużo
jak na jedną epopeję.
Co z nimi zrobić, co zrobić.
Pękają heksametry.
acfabularna cegła wyziera ze szczelin,
w ciszy filmu niemego obalone mury,
zwęglone belki, zerwane ogniwa,
dzbanki wypite do utraty dna,
amulety płodności, pestki sadów
i czaszki dotykalne jak jutrzejszy księżyc.

Przybywa nam dawności,
robi się w nij tłoczno,
rozpychają się w dziejach dzicy lokatorzy,
zastępy mięsa mieczowego,
reszki orła-Hektora dorównujące mu męstwem,
tysiące i tysiące poszczególnych twarzy,
a każda pierwsza i ostatnia w czasie,
a w każdej dwoje niebywałych oczu.
Tak lekko było nic o tym nie wiedzieć,
tak rzewnie, tak przestronnie.

Co z nimi robić,co im dać?
Jakiś wiek mało zaludniony do tej pory?
Trochę uznania dla sztuki złotniczej?
Za późno przecież na sąd ostateczny.
My, trzy miliardy sędziów,
mamy swoje sprawy,
własne nieartykułowane rojowiska,
dworce, trybuny sportowe, pochody,
liczebne zagranice ulic, pięter, ścian.
Mijamy się na wieczność w domach towarowych
kupując nowy dzbanek.
Homer pracuje w biurze statystycznym.
Nikt nie wie, co robi w domu.

bruegel__pieter_de_oude_-_de_val_van_icarus_-_hi_res_small.jpg

Ernest Bryll – Wciąż o Ikarach głoszą...

 

Wciąż o Ikarach głoszą – choć doleciał Dedal,

jakby to nikłe pierze skrzydłem uronione

chuda chłopięca noga zadarta do nieba

- znaczyła wszystko. Jakby na obronę

dano nam tyle męstwa, co je ćmy gromadą

skwiercząc u lampy objawiają...

- Jeśli

poznawszy miękkość wosku umiemy dopadać

wybranych brzegów – mijają nas w pieśni.

Tak jak mijają chłopa albo mu się dziwią,

że nie patrzy w Ikary...

Breughel, co osiwiał

pomując ludzi, oczy im odwracał

od podniebnych dramatów. Wiedział, że nie gapić

trzeba się nam w Ikary, nie upadkiem smucić

- choćby najwyższy...

- A swoje ucapić.

- Czy Dedal, by ratować Ikara, powrócił?

82852b758d5a87128237c794e8949dea.jpg

Zbigniew Herbert – Apollo i Marsjasz

 

właściwy pojedynek Apollona

z Marsjaszem

(słuch absolutny

kontra ogromna skala)

odbywa się pod wieczór

gdy jak już wiemy

sędziowie

przyznali zwycięstwo bogu

 

mocno przywiązany do drzewa

dokładnie odarty ze skóry

Marsjasz

krzyczy

zanim krzyk jego dojdzie

do jego wysokich uszu

wypoczywa w cieniu tego krzyku

 

wstrząsany dreszczem obrzydzenia

Apollo czyści swój instrument

 

tylko z pozoru

głos Marsjasza

jest monotonny

i składa się z jednej samogłoski

A

 

w istocie

opowiada

Marsjasz

nieprzebrane bogactwo

swego ciała

 

łyse góry wątroby

pokarmów białe wąwozy

szumiące lasy płuc

słodkie pagórki mięśni

stawy żółć krew i dreszcze

zimowy wiatr kości

nad solą pamięci

 

wstrząsany dreszczem obrzydzenia

Apollo czyści swój instrument

 

teraz do chóru

przyłącza się stos pacierzowy Marsjasza

w zasadzie to samo A

tylko głębsze z dodatkiem rdzy

 

to już jest ponad wytrzymałość

boga o nerwach z tworzyw sztucznych

 

żwirową aleją

wysadzaną bukszpanem

odchodzi zwycięzca

zastanawiając się

czy z wycia Marsjasza

nie powstanie z czasem

nowa gałąź

sztuki - powiedzmy - konkretnej

 

nagle

pod nogi upada mu

skamieniały słowik

 

odwraca głowę

i widzi

że drzewo do którego przywiązany był Marsjasz

jest siwe

 

Ernest Bryll – Rekonstrukcja chóru Sofoklesa

Bóg,co cię strącił,dziś po ciebie sięga..
-Drżysz w jego palcach.Już kłusem ruszają poselstwa,
już rozwarte bramy wszystkich rajów,
już opływasz w przyjaciół.
Wielka jest potęga bożego tknienia-ono nam przywraca
źrenice zbyt pośpiesznie niegdyś wyłupione,
myśli przeklęte.Ono jednym gromem objawia,coś przeczuwał.
Po cóż nasza praca,
po cóż bieg nieudolny,by pod boską dłonią
-ciągnącą cień jak burza-uniknąć złego gradu,
ocalić swoje.
Po cóż było jadu smakować tyle
-aby dzisiaj lepiej wierzyli twym źrenicom-właśnie kiedyś ślepy.

-Człowieku.Chociaż ziemię lemieszami orzesz,
konie ujarzmiasz i okrutne morze,
starczy ledwie jednej myśli bożej
złego skinienia-byś tego dokonał,
co nawet senne nie zwiastują zmory...
Stąd twoja ręka-nie boża-skrwawiona
znieś teraz kary,przyucz się pokory
i bądź szczęśliwy ,gdy w dymiące trzewie świata,
bóg dłoń zanurzy-by sięgnąć po ciebie
-jak po Edypa sięgnął.
Nie wszystkiem Ateny
na odrodzenie dano.Nie wszystkim gaj święty;
bóg otrząsnął swe palce i schodzisz ze sceny,
mały jak resztka brudu.Nawet nie przeklęty.