„Problem w Polsce polega na tym, że nie ci mają dzieci, co powinni”
„Ciemno, prawie noc” reż. Borys Lankosz
Zgodnie z tytułem akcja filmu rozpoczyna się, w ledwie rozświetlonych, ciemnościach, najpierw pociągu a potem drogi do domu.
Dziennikarka Alicja Tabor (Magda Cielecka) przyjeżdża do Wałbrzycha, aby zebrać materiały do reportażu o zaginionych dzieciach. Zatrzymuje się w opustoszałym rodzinnym domu gdzie też jest ciemno, bo nie podłączono elektryczności. Jest jesień, więc krótki dzień a i pogoda bezsłoneczna. Przez okno widać szary sad z czerwonymi plamami dojrzałych jabłek.
W tym filmie teraźniejszość przeplata się z przeszłością gdzie jest wiele trupów zarówno fizycznych, moralnych jak i psychicznych. Wypadają one z szaf pamięci Anny, jej sąsiada, matki zaginionej dziewczynki, dyrektora domu dziecka, jego żony i jeszcze paru osób.
Realizm pomieszano z baśniowością, bo akcja dzieje się nie tylko w mieście, także poza nim gdzie jest kraina Kotojadów, Kotolubów - osób żyjących w górskich kryjówkach poza stereotypem i przeciętnością, czyli wszystkim co uznajemy za normalne.
Mamy tu nagromadzenie wszelkich okropności poczynając od II wojny światowej (nazizm), wyzwolenie w postaci sowieckiego, gwałcącego nastolatkę, żołdactwa, dziecięcą pornografię, kazirodztwo, przemoc domową, handel dziećmi, chorobę psychiczną. Jak dla mnie zbyt duże nagromadzenie faktów mających świadczyć o panującym wszechwładnie Złu. Sądząc na podstawie filmu w Wałbrzychu jest ciągle prawie noc. Nie wiem czy mieszkańcy zgodziliby się z tą tezą.
Twórca nawiązuje też do przeszłości miasta za pomocą postaci księżnej Daisy i jej siedmiometrowego sznura pereł.
Przeszłość z którą mierzy się bohaterka jest przerażająca i choć pozornie jest kobietą sukcesu, sądzę, że blizny przeszłości będzie miała w sobie do końca życia. Kompletnie więc nie przekonała mnie mała, końcowa, nutka optymizmu.
Gdyby nie świetni aktorzy, dla mnie, ten film nie byłby wart obejrzenia.