JustPaste.it

Poprawność polityczna versus wolność słowa

Ta dyskusja spowodowała wiele skandali w USA i Kanadzie

Ta dyskusja spowodowała wiele skandali w USA i Kanadzie

 

 

W stanach Zjednoczonych i Kanadzie, czyli dla nie za bardzo zorientowanych – na północ przez Bałtyk, potem trochę wody i przez Atlantyk (a jak własnymi siłami wpław – to też wizę w USA dostaniesz) pojawił się pewien problem. Ewolucja filozofii marksistowskiej doprowadziła do pewnego impasu. Pojawił się postmodernizm, który choć trudno utożsamiać z marksizmem, to powołuje się na wiele jego tez. To, co najistotniejsze w tej filozofii, to „dekonstrukcja”, czyli nie do końca mylna idea – zburz wszystko to, co pewne i na nowo odbuduj rzeczywistość. Problem w tym, że w tym duchu postmodernizm krytykuje również metodę naukową – krytykuje sam dowód - „ten kto coś udowodnił tak naprawdę musiał należeć do jakiegoś opresyjnego patriarchatu, który umożliwił jemu coś udowodnić, a pogrzebał tezy mniejszości, która nie ma szans nic udowodnić”. Problem postmodernizmu to oczywiście problem myśli, która jak „każde imperium” kiedyś przeminie, ale dziś naukowcy prezentujący takie stanowisko są większością na uczelniach w USA i Kanadzie. No i mamy zonk – szach mat!

„No bo” jest tak, że w imię poprawności politycznej okazuje się, że do „różnych płci” środowiska LGBT+ trzeba się zwracać w sposób, który ich nie obraża. Na przykład obowiązkiem jest do osoby transseksualnej zwracać się zgodnie z jakimś wymyślonym zaimkiem, który nigdy wcześniej nie istniał w danym języku. Na przykład nie możemy powiedzieć „Proszę Pana”, ale do konkretnej osoby transseksualnej powinniśmy powiedzieć np. „Proszę Pyne”. Wybuchła wrzawa, gdyż nowe prawo jest obowiązujące i w Ameryce Północnej nawet na uczelniach nie wolno w tej sprawie prowadzić bezstronnej dyskusji – sypią się głowy i to niemal dosłownie. Problem ten jest jawnym przejaskrawieniem poprawności politycznej.

Jak zdefiniować „poprawność polityczną”? Pomijając aspekt „większości”, czy „mniejszości”, bo jeśli jednostka występuje wobec mniejszości, to gdzie jest mniejszość… to poprawność polityczną można zdefiniować jako zakaz stanowienia werbalnej krzywdy w stosunku do osób ze względu na grupę, do której należą, albo z którą się identyfikują. Niby problem rozwiązany. Ale czy wolno wtedy, czy ne wolno sprzeciwiać nam się na przykład nacjonalistom, czy też innym osobom, jeśli te łamią zasady poprawności politycznej? Wszystko byłoby na sicher – odpowiedź brzmiałaby – nie wolno – w duchu „słabych się nie boję, a na silnych jest Policja” - to, że my robimy dobrze, to dobrze, a jak ktoś robi źle, to źle.

Tyle, że jest jeszcze wolność słowa. Ta gwarantuje nam, że na przykład jeśli my powiemy „kocham Cię”, to ktoś odpowie nam, że tą miłością czynimy mu na przykład krzywdę. Oczywiście miłością krzywdy zrobić się nie da, ale nie wszyscy tak uważają – i zawsze może być mniejszość, która przedstawia taki oto pogląd. Ta mniejszość może w pewnym momencie nawet czuć się dyskryminowana… no i co wtedy?

Wtedy mamy wolność słowa, czy ogólnie wolność wypowiedzi. O ile ta rażąco nie narusza praw innych ludzi, może być akceptowalna.

Problem jednak w tym, że w obu kwestiach można „przegiąć”. Tak samo jak radykalna prawica jest tak samo złem, jak i radykalna lewica – radykalizm może nam wszystkim zrobić „kuku”. A tak się teraz dzieje i nie ma za bardzo z tego odwrotu, bo wielu myślało jak to zdefiniować, a w rzeczywistości interpretacja tych dwóch sytuacji zależy tylko od kręgosłupa moralnego każdego, kto bierze sobie to na serio. Oczywiście moglibyśmy zmusić wszystkich do stosowania jakiejś etyki, ale tak naprawdę to byłoby autentycznym przedpolem totalitaryzmu (choć w rzeczywistości właśnie na ten totalitaryzm się zanosi).

Mam więc pewną koncepcję – wtrącę swoje trzy grosze – ze względu na argumentację, którą przedstawiłem, uważam że nie właściwym jest tworzenie ani z wolności słowa, ani z poprawności politycznej czegoś obligatoryjnego, a jedynie może to być coś rekomendowanego.