JustPaste.it

Otwórzcie wasze serca na światłość

«Bóg przebacza temu, kto ze skruchą uznaje swój grzech, nawraca się z niego i oskarża zpokorą i szczerym sercem. I nie tylko przebacza – wynagradza .

«Bóg przebacza temu, kto ze skruchą uznaje swój grzech, nawraca się z niego i oskarża zpokorą i szczerym sercem. I nie tylko przebacza – wynagradza [takiego człowieka].

 

OTWÓRZCIE WASZEGO DUCHA NA PRZYJĘCIE ŚWIATŁOŚCI
Tego samego dnia. A, 2683-2687
Mówi Maryja:
«Bóg przebacza temu, kto ze skruchą uznaje swój grzech, nawraca się z niego i oskarża z
pokorą i szczerym sercem. I nie tylko przebacza – wynagradza [takiego człowieka].
O! Jakże dobry jest Mój Pan dla pokornego i szczerego, dla człowieka, który w Niego wierzy
i Jemu ufa! Oczyśćcie waszego ducha z tego wszystkiego, co czyni go zamkniętym i ociężałym.
Uczyńcie go otwartym na przyjęcie Światła. Ono jest przewodnikiem, jak latarnia w ciemnościach, i
świętym pokrzepieniem.
O przyjaźni z Bogiem! [Jesteś] szczęściem Jego wiernych, bogactwem, któremu nic nie
dorówna! Kto cię posiada, ten nigdy nie jest samotny i nie czuje goryczy rozpaczy. Nie niweczysz
jednak cierpienia, o święta przyjaźni. Ponieważ boleść była dolą wcielonego Boga, może więc również
być losem człowieka. Swą miłością osładzasz jednak gorycz boleści i wlewasz w nią światło i
pieszczotę, które – jak niebiański dotyk – przynoszą ulgę w krzyżu.
Kiedy Boża Dobroć daje wam jakąś łaskę, posłużcie się otrzymanym dobrem na chwałę Bożą.
Nie bądźcie jak szaleńcy, którzy z pożytecznego przedmiotu robią szkodliwą broń, albo jak ludzie
marnotrawni, którzy [pomimo posiadania] bogactwa gotują sobie biedę.
Zbyt wiele sprawiacie Mi bólu, o dzieci, kiedy widzę, jak zza waszych twarzy ukazuje się
Nieprzyjaciel – ten, który występuje przeciw Mojemu Jezusowi. Zbyt wiele cierpienia! Pragnęłabym
dla wszystkich być Źródłem Łask, ale zbyt wielu z was nie chce Mojej Łaski. Prosicie o “łaski”,
jednak z duszą pozbawioną Łaski. Jakże więc może Łaska przyjść wam z pomocą, jeśli jesteście Jej
wrogami?
Zbliża się tajemnica Wielkiego Piątku. Wszystko w świątyniach ją przypomina i otacza czcią.
Ale trzeba ją otaczać czcią i pamiętać o niej w waszych sercach. Trzeba bić się w piersi – jak ci,
którzy zstępowali z Golgoty – i mówić: “Zaprawdę On jest Synem Bożym, Zbawicielem”. Trzeba
mówić: “Jezu, zbaw nas ze względu na Twoje Imię.” Należy mówić: “Ojcze, przebacz nam”. Trzeba
powtarzać bez końca: “Panie, nie jestem godzien. Ty jednak przebacz mi i przyjdź do mnie, a będzie
uzdrowiona dusza moja. Nie chcę już, nie, nie chcę więcej grzeszyć, aby nie stać się znowu chorym i
nienawidzącym Cię.”
Módlcie się, dzieci, słowami Mojego Syna. Mówcie do Ojca, [mając na myśli] nieprzyjaciół:
“Ojcze, przebacz im”. Wzywajcie Ojca, który – rozgniewany waszymi grzechami – odwrócił się:
“Ojcze, Ojcze, czemuś mnie opuścił? Jestem [wprawdzie] grzesznikiem, ale jeśli mnie opuścisz,
zginę. Powróć więc Święty Ojcze, abym był zbawiony.” Powierzajcie się Jedynemu, który może
zachować nietknięte przez demona wasze wieczne dobro, waszego ducha: “Ojcze, w Twoje ręce
powierzam ducha mojego”.
O, jeśli pokornie i z miłością poddacie waszego ducha Bogu, On wam go poprowadzi jak
ojciec swoje maleństwo i nie pozwoli, by cokolwiek przyniosło szkodę waszemu duchowi. W czasie
Swej agonii Jezus modlił się, aby nauczyć was modlitwy. Przypominam wam o tym w tych dniach
Męki. A ty, Mario, ty, która widzisz Moją radość Matki i zachwycasz się nią, myśl i pamiętaj, że
posiadłam Boga poprzez coraz bardziej wzrastającą boleść. Zstąpiła we Mnie wraz z Bożym
Zalążkiem. Wzrastała jak ogromne drzewo, aby dotykać wierzchołkiem Nieba, a Piekła – korzeniami,
kiedy przyjęłam na kolana martwe zwłoki bez życia – Ciało z Mojego ciała – i zobaczyłam na nich
[ślady przebytych] cierpień i przeliczyłam je, i dotknęłam rozdartego Serca, aby wypić boleść aż do
ostatniej kropli.»

Narodziny Światłości 

Nadal widzę wnętrze tej nędznej kamiennej groty, w której – dzieląc los ze zwierzętami –
znaleźli schronienie Maryja i Józef.
Mały ogień drzemie, podobnie jak jego stróż. Maryja powoli unosi głowę z posłania i patrzy.
Widząc, że Józef ma głowę zwieszoną na piersi, jakby rozmyślał, sądzi, że zmęczenie wzięło górę nad
chęcią czuwania. Uśmiecha się dobrotliwie i – czyniąc mniej szelestu niż mógłby to zrobić motyl
sfruwający na różę – siada, a potem klęka. Z promiennym uśmiechem na twarzy modli się. Ramiona
ma otwarte, prawie rozkrzyżowane, wyciągnięte w przód, a dłonie – odwrócone ku górze. Trwa tak,
bez żadnych oznak zmęczenia uciążliwą pozycją. Potem chyli się w ukłonie, dotykając twarzą siana.
Pozostaje w tej postawie, zatopiona w żarliwej modlitwie. Modli się długo.
Józef się budzi. Widzi dogasające ognisko i pogrążoną prawie w ciemnościach stajnię. Rzuca
garść chrustu i ogień rozbłyska. Dorzuca grubszych gałązek, potem wybiera jeszcze większe, bo ziąb
jest dotkliwy. Chłód pogodnej grudniowej nocy wnika zewsząd w ruiny. Biedny Józef siedzi tak blisko
drzwi – jeśli można tak nazwać zatkaną jego płaszczem dziurę – że musi być zlodowaciały. Przybliża
ręce do ognia, potem rozwiązuje sandały i zbliża do niego również stopy. Rozgrzewa się. Gdy płomień
się wznieca i rozjaśnia otoczenie, odwraca się, ale nic nie widzi. Nie dostrzega już nawet jasnego
pasma, utworzonego przez biały welon, który przedtem znaczył jasną linię na ciemnym sianie. Wstaje
więc i ostrożnie zbliża się do posłania.
«Nie śpisz, Maryjo?» pyta.
Musi zapytać trzy razy, zanim Maryja uświadamia to sobie i odpowiada: «Modlę się.»
«Czy Ci czegoś potrzeba?»
«Nie, Józefie.»
«Spróbuj zasnąć na chwilę... wypocząć przynajmniej.»
«Spróbuję. Ale modlitwa Mnie nie męczy.»
«Żegnaj, Maryjo.»
«Żegnaj, Józefie.»
Maryja wraca do poprzedniej pozycji. Józef zaś, by nie ulec znów pokusie snu, klęka koło
ognia i też modli się, zakrywając twarz rękoma. Odejmuje je tylko po to, by podsycać ogień, i znów
wraca do żarliwej modlitwy. Poza trzaskaniem palącego się drewna i tupaniem osła, który od czasu do
czasu wali kopytem w klepisko, nic nie słychać.
Odrobina księżycowego światła wciska się przez otwór w powale. Wygląda jak ostrze z
niematerialnego srebra, które zbliża się, szukając Maryi. W miarę jak księżyc wschodzi wyżej na
niebie, promień stopniowo się wydłuża, aż wreszcie dosięga Jej. Oto pada na głowę Modlącej się.
Otacza Ją aureolą bieli.
Maryja unosi głowę, jakby wezwana wołaniem z wysoka, i znowu klęka. O, jak tu jest
pięknie! Podnosi głowę, która wydaje się jaśnieć białym księżycowym światłem. Przemienia Ją
nieziemski uśmiech. Co widzi? Co słyszy? Czego doświadcza? Tylko Ona sama mogłaby
odpowiedzieć na pytanie, co widzi, co słyszy i odczuwa w jaśniejącej godzinie Swego Macierzyństwa.
Ja zauważam tylko to, że otaczający Ją blask ciągle wzrasta, wzrasta i wzrasta. Sprawia wrażenie, że
zstępuje z Nieba, wydaje się wypływać z nędznego otoczenia, ale nade wszystko zdaje się wydobywać
z Niej samej.
Jej ciemnolazurowa suknia wydaje się teraz łagodnym błękitem niezapominajek, a dłonie i
twarz zdają się niebieskawe, jakby były umieszczone w świetle olbrzymiego, bladego szafiru. Ta
barwa – aczkolwiek mniej intensywna – przypomina mi kolor, jaki widuję w widzeniach
przedstawiających święty Raj. Zauważałam ją w widzeniu związanym z przybyciem Magów. [Teraz
światło to] rozlewa się coraz bardziej na przedmioty i suknię, oczyszcza je i sprawia, że błyszczą.
Poświata coraz bardziej wydobywa się z ciała Maryi, wchłaniającego promienie księżyca.
Wydaje się, że to Ona przyciąga ku Sobie to światło, mogące pochodzić tylko z Nieba. Teraz Maryja
jest Tą, która posiada Światłość; jest Tą, która ma dać światu Światło. To uszczęśliwiające,
nieogarnione, niezmierzone, wieczne, boskie Światło, które właśnie ma być dane, zapowiada się
brzaskiem, jutrzenką, chórem atomów światła. I światło to wzrasta, wzmaga się jak przypływ, wznosi
się coraz bardziej jak kadzidło i spływa jak fala, ściele się niczym welon...
Sklepienie pełne pęknięć, pajęczyn i wystających gruzów, które tylko dzięki jakiemuś cudowi
statyki nie ulegają zawaleniu, to sklepienie dotychczas czarne, zakopcone i odrażające wydaje się
sufitem królewskiej komnaty. Każdy kamień to bryła srebra. Każda szczelina jest błyskiem opalu.
Każda pajęczyna [wygląda jak] drogocenny baldachim tkany srebrem i diamentami. Wielka
jaszczurka śpiąca między dwoma głazami wygląda jak zapomniany tam przez królową szmaragdowy
naszyjnik. Grono śpiących nietoperzy to cenny kandelabr z onyksu. Zwisające z wyższych jaseł siano
to już nie trawa, lecz nici z czystego srebra, drżące w powietrzu z wdziękiem rozwianych włosów.
Stojący niżej żłób z ciemnego drewna, wygląda jak bryła oksydowanego srebra. Ściany
pokrywa brokat, na którym jasność jedwabiu znika pod haftem ozdobionym wystającymi perłami. A
czymże jest teraz klepisko? To oświetlony białym światłem kryształ. Występy zdają się różami ze
światła, rzuconymi na znak hołdu na ziemię. A dziury to kryształowe puchary, z których wydobywają
się wonności i zapachy.
Światło coraz bardziej wzrasta. Staje się nie do zniesienia dla oka. W tym świetle, jakby
wchłonięta za rozżarzoną zasłoną, znika Dziewica... i ukazuje się Matka.
Tak. Kiedy moje oczy znów mogą znieść jasność światła, widzę Maryję ze Swym nowo
narodzonym Synem w ramionach. Małe, różowe i pulchniutkie Dzieciątko porusza się i macha
rączkami małymi jak pączki róży i nóżkami, które zmieściłyby się w jej kielichu. Kwili drżącym
głosem nowo narodzonego jagnięcia, otwierając buzię jak poziomka i ukazując drgający przy
różowawym podniebieniu języczek. Porusza główką tak jasną, że wygląda jakby była bez włosów. Tę
okrągłą główką Mama podtrzymuje w zagłębieniu jednej dłoni i patrzy na Swoje Dzieciątko i uwielbia
Je ze łzami i z uśmiechem. Pochyla się, żeby Je pocałować, ale nie w niewinną główkę, lecz w pierś,
gdzie jest maleńkie serduszko, które bije, bije dla nas... to serduszko, w którym pewnego dnia będzie
Rana... Mama już teraz opatruje tę ranę Swym nieskalanym pocałunkiem.
Zbudzony blaskiem wół podnosi się z rykiem i hałasem kopyt, a osiołek odwraca łeb i też
ryczy. Zwierzęta zbudziło światło, lecz wolę myśleć, że chcą powitać swego Stwórcę w imieniu swoim
i wszystkich zwierząt.
Także Józef – który pogrążył się w modlitwie tak intensywnej, że był oderwany od
wszystkiego, co go otaczało – otrząsa się i widzi, że dziwne światło prześwituje mu przez palce [dłoni,
w których ukrył twarz]. Odejmuje więc dłonie od twarzy, podnosi głowę, odwraca się. Stojący wół
zasłania Maryję, która woła:
«Chodź tu, Józefie!»
Józef zrywa się. Widząc [Dziecko] zatrzymuje się porażony szacunkiem i tam, gdzie stoi,
chce paść na kolana.
Maryja jednak nalega: «Podejdź, Józefie!»
Opiera lewą rękę na sianie, prawą zaś trzyma Dzieciątko, tuląc Je do serca. Wstaje i
podchodzi do wahającego się Józefa, który idzie onieśmielony. Pragnie podejść, lecz powstrzymuje go
lęk, żeby nie okazać braku szacunku. Małżonkowie spotykają się przy posłaniu, patrzą na siebie
płacząc ze szczęścia.
«Chodź – mówi Maryja. – Ofiarujemy Jezusa Ojcu.»
Józef klęka, Ona zaś, stojąc pomiędzy dwoma podpierającymi pułap słupami, unosi Swe
Dziecko w ramionach mówiąc:
«Oto jestem... W Jego Imieniu, o Boże, mówię Ci te słowa. Oto jestem, żeby pełnić Twoją
wolę. A wraz z Nim – Ja, Maryja, i Józef, Mój małżonek. Oto Twoi słudzy, Panie. Spraw, żebyśmy w
każdej godzinie i w każdym zdarzeniu pełnili Twoją wolę – dla Twojej chwały i z miłości do Ciebie.»
Potem Maryja schyla się i podaje Dzieciątko Józefowi, mówiąc:
«Weź, Józefie.»
«Ja? Mnie [Je dajesz]? O, nie! Nie jestem godzien!»
Józef jest wprost przerażony i sparaliżowany myślą, że ma dotknąć Boga. Maryja nalega
jednak z uśmiechem:
«Jesteś bardzo godny i nie ma godniejszego od ciebie. Dlatego właśnie ciebie wybrał
Najwyższy. Weź Go i potrzymaj, Józefie, Ja zaś poszukam ubranka.»
Józef, czerwony jak purpura, wyciąga ramiona i bierze to maleńkie ciałko krzyczące z zimna.
Kiedy ma Dziecię w swoich ramionach, nie upiera się już, żeby Je trzymać z szacunkiem z dala od
siebie. Tuli Jezusa do serca, wybuchając głośnym płaczem:
«O! Panie! Boże mój!»
Schyla się, żeby ucałować nóżki. Czuje, że są zziębnięte, więc siada na ziemi, tuli je do
siebie, zakrywa swą brązową szatą, stara się rękami osłonić przed zimnem nocy i ogrzać. Chciałby
przybliżyć się do ognia, lecz tam wieje od wejścia. Lepiej tu zostać. A jeszcze lepiej będzie wejść
między oba zwierzęta, które mogą osłonić przed przeciągiem i wydzielają ciepło. Idzie więc między
woła i osła, ustawia się tyłem do wejścia, pochyla nad Nowonarodzonym, żeby zrobić wnękę z własnej
piersi. Jej boczne ściany stanowi z jednej strony szara głowa z długimi uszami, a z drugiej – wielki
biały pysk, z parującymi chrapami i dobrymi wilgotnymi oczyma.
Maryja otworzyła już kuferek i wyciąga płótno oraz pieluszki. Podchodzi do ognia i ogrzewa
je. Idzie do Józefa i owija Dziecię w lekko ogrzane płótna. Główkę osłania własnym welonem.
«Gdzie Go teraz położymy?» – pyta.
Józef rozgląda się wokół siebie, zastanawia się...
«Poczekaj – mówi. – Odsuniemy zwierzęta i ich siano. Ściągniemy tamto siano i położymy je
tutaj, w [żłobie]. Jego wystający brzeg będzie osłoną od wiatru, a z siana zrobimy poduszkę. Wół
ogrzeje Dzieciątko swoim oddechem. Lepszy będzie wół, bo jest bardziej cierpliwy i spokojniejszy.»
Józef zabiera się do roboty, a Maryja kołysze Swe Maleństwo, tuląc Je do serca. Przybliża
policzek do główki Jezusa, żeby ją choć trochę ogrzać. Józef, nie szczędząc [gałęzi], podsyca ogień, by
płonął wysoko. Ogrzewa siano, susząc je po trochu. Potem wkłada je w zanadrze, żeby nie ostygło.
Gdy ma go już dosyć na posłanie dla Dzieciątka, idzie do żłobu i wyściela go jak kołyskę.
«Gotowe – mówi. – Teraz potrzeba tylko przykrycia, żeby siano nie kłuło i żeby Go okryć...»
«Weź Mój płaszcz.» – mówi Maryja.
«Będzie Ci zimno.»
«O, nie szkodzi! Derka jest zbyt szorstka! A płaszcz jest miękki i ciepły. Wcale nie jest Mi
zimno. Niech tylko On już nie cierpi!»
Józef bierze duży płaszcz Maryi, wykonany z delikatnej ciemnoniebieskiej wełny, i kładzie go
w żłobie złożony podwójnie w taki sposób, by jedna część zwisała poza wystającą krawędź żłobu.
Pierwsze łóżeczko Zbawiciela jest gotowe. Matka, stąpając pełnym wdzięku, delikatnym
krokiem, niesie Je i kładzie. Połą płaszcza zakrywa Dziecko. Otula też gołą, pogrążoną w sianie
główkę, oddzieloną od niego jedynie Jej delikatnym welonem. Odkryta pozostaje tylko twarzyczka,
wielkości ludzkiej pięści. Oboje, schyleni nad żłobem, patrzą szczęśliwi na pierwszy sen Dzieciątka.
Ciepło pieluszek i siana koi płacz i przynosi sen słodkiemu Jezusowi.

Żyć a nie istnieć

Pokój wam, którzy szukacie Słowa...» – zaczyna Jezus. Odchodzi w głąb korytarza, mając
za Sobą mur domu. Mówi powoli do dwunastu osób siedzących na ziemi lub opartych o kolumny
ogrzane listopadowym słońcem.
«Człowiek popada w błąd, kiedy rozmyśla nad życiem i śmiercią i kiedy posługuje się tymi
dwoma pojęciami. Nazywa “życiem” czas, gdy – zrodzony przez matkę - zaczyna oddychać, odżywiać
się, poruszać, myśleć, działać. “Śmiercią” nazywa chwilę, w której przestaje oddychać, jeść, poruszać
się, myśleć, pracować i kiedy zamienia się w zwłoki – zimne i niewrażliwe, gotowe do złożenia w
łonie grobu. A to nie jest dokładnie tak. Pragnę dać wam zrozumieć, czym jest “życie”, wskazać
dzieła właściwe dla życia.
Życie nie jest [samym tylko] istnieniem. Istnienie nie musi być życiem. Latorośl przyczepiona
do tej kolumny istnieje, a nie ma życia, o którym mówię. Ta becząca owieczka - przywiązana do
drzewa, tam dalej – również istnieje, ale nie ma życia, o którym mówię. Życie, o którym mówię, nie
zaczyna się wraz z istnieniem [cielesnym] i nie kończy się równocześnie ze [śmiercią] ciała. Życie, o
którym mówię, nie ma początku w łonie matki: zaczyna się, kiedy w Myśli Bożej rodzi się stworzona
dusza, by zamieszkać w ciele. [Nadprzyrodzone życie duszy] ginie, gdy je zabija grzech.
Najpierw człowiek jest tylko nasieniem, które się rozwija, zasiewem ciała, a nie glutenu lub
miękiszu, jak to jest w przypadku zboża lub owocu. Na samym początku to jakby tylko formujące się
zwierzę, kiełek, [który bez duszy] nie różniłby się od embrionu zwierzęcego – na przykład od tego,
który teraz wzrasta w łonie tamtej owieczki. Ale od chwili kiedy w to ludzkie poczęcie wniknęła część
bezcielesna – najpotężniejsza jednak w swej bezcielesności, zdolna wznosić [ciało] na wyższy poziom
– oto wtedy ten niby zwierzęcy kiełek istnieje nie tylko z biciem [cielesnego] serca, ale “żyje” według
Myśli Stworzyciela i jest człowiekiem stworzonym na obraz i podobieństwo Boże, jest dzieckiem
Boga, przyszłym mieszkańcem Nieba. Zamieszka tam jednak, jeśli życie [nadprzyrodzone] będzie [w
nim] trwało. Człowiek bowiem może istnieć i - przy zachowanym wyglądzie ludzkim - nie być już
człowiekiem, lecz grobem, w którym życie [nadprzyrodzone] się rozpada.
Dlatego też mówię: “Życie nie zaczyna się wraz z zaistnieniem [ciała] i nie kończy się, kiedy
ono ginie.” Życie zaczyna się przed narodzeniem. Życie nie ma już końca, gdyż dusza nie umiera, to
znaczy nie unicestwia się. [Jeśli umiera, to] umiera tylko dla swego przeznaczenia, którym jest Niebo,
a żyje dla swej kary. Umiera dla tego szczęśliwego losu, gdy umiera dla Łaski. Życie to – dotknięte
gangreną śmierci swego przeznaczenia - trwa przez wieki potępienia i udręk. Zachowane zaś życie
[nadprzyrodzone] osiąga [po śmierci] swą pełnię, staje się wieczne, doskonałe i szczęśliwe jak jego
Stwórca.
Czy mamy obowiązki wobec życia? Tak. Ono jest darem Bożym. Należy używać i
zachowywać troskliwie każdy dar Boży, bo to rzecz tak święta jak jej Dawca. Czy poniewieralibyście
podarunkiem króla? Nie. On przekazuje spadkobiercom i dziedzicom spadkobierców jakby chwałę
rodziny. Dlaczego więc poniewierać darem Bożym? A jak należy się posługiwać tym darem Bożym i
zachowywać go? Jak utrzymać przy życiu rajski kwiat duszy, by zachować go dla Nieba? Jak dojść do
“życia” ponad i poza istnieniem?
Co do tego Izrael ma jasne prawa i należy je tylko zachowywać. Izrael ma proroków i
sprawiedliwych, którzy dają przykład i pouczenie, jak zachowywać prawa. Również teraz Izrael ma
swych świętych. Izrael nie może, nie powinien więc się pomylić. Ja widzę jednak plamy w sercach i
wszędzie martwe duchy. Mówię więc wam: czyńcie pokutę; otwórzcie wasze dusze na Słowo;
wprowadzajcie w czyn niezmienne Prawo. Umacniajcie wyczerpane, obumierające w was “życie”.
Jeśli ono jest już martwe, przyjdźcie do Życia Prawdziwego – do Boga. Płaczcie nad waszymi
grzechami. Wołajcie: “Litości!” Podnoście się jednak. Nie bądźcie żywymi umarłymi, żebyście nie
zostali jutro wydani na wieczne cierpienie. Nie będę do was mówił o innych rzeczach, jak tylko o
sposobie odzyskania lub zachowania życia. Ktoś inny powiedział wam: “Czyńcie pokutę. Oczyśćcie
się z nieczystego ognia pożądliwości, z błota waszych grzechów.” Ja wam powiadam: biedni
przyjaciele, rozważmy wspólnie Prawo. Usłyszmy w nim na nowo ojcowski głos Boga Prawdziwego.
A potem prośmy razem Wiecznego mówiąc: “Niech Twoje miłosierdzie zstąpi na nasze serca”.
Teraz trwa ponura zima. Wkrótce będzie wiosna. Martwy duch jest smutniejszy niż
ogołocony mrozem las. Ale jeśli pokora, pragnienie, pokuta i wiara przenikną was - jak [słońce
przenika] las na wiosnę - życie powróci do was. Wtedy zakwitniecie dla Boga, by przynieść jutro – w
dniu jutrzejszym trwającym przez całe wieki – owoc wieczny prawdziwego życia.
Przyjdźcie do Życia! Przestańcie jedynie “istnieć”, a zacznijcie “żyć”. Śmierć wtedy nie
będzie “końcem”, lecz początkiem bezmiernej radości, bez znużenia. Śmierć będzie tryumfem tego, co
żyje przed ciałem, i tryumfem ciała, które zostanie powołane do zmartwychwstania wiecznego, aby
uczestniczyć w tym Życiu. Przyrzekam je w imię Boga Prawdziwego tym wszystkim, którzy będą
chcieli życia dla swych dusz, depcząc zmysły i pożądliwości, by cieszyć się wolnością dzieci Bożych.
Idźcie. Każdego dnia o tej samej godzinie będę mówił o odwiecznej prawdzie. Pan niech
będzie z wami.»
Ludzie odchodzą powoli z licznymi komentarzami. Jezus powraca do małego samotnego
domu.