23/ 01/ 020 godzina 17-ta
Byłem tam wtedy - gdzie byłem
z niepokojem zaistniałego faktu
w pułapce niezaprzeczalnej przerwy
z moim udziałem bez winy
Oczy przesuwały się po krawędziach białych łóżek
zamykając w uciekający scenariusz
Kadry wracały uparcie do punktu wyjścia
Drzwi skazane na przypadkowość
rejestrowały przechodzące postacie - banał
Byłem ofiarą zaplątaną w wyrzut
że nic innego tu nie jest możliwe
tylko konieczność jak pragnienie zrzutu
< < <
Za oknem - świerk starego parku
obojętne gałęzie otulone
w szarość
zaglądały w szyby jakby chciały zapytać
dlaczego taki wiersz chcę napisać
a jednak usta bawiły się dyktafonem myśli
nie liczyłem czasu pragnąc jego upływu
Do decyzji nie trzeba zapału
wybór jest zmienną
konieczność pozornie racjonalna
> > >
Śliska wiskozowa koszula
stuk małych kółek popychanego łóżka - na azymut
kaszląca postukująca winda
uciekające sufity stygmatyzowane koniecznością celu
Czyjeś ręce przesuwały mnie bezkarnie
jakbym był drewnianym motylem?
Porządek rzeczy uciekał od znaczeń
stop - tkwiłem w kokonie obojętnego zimna
Pamiętam zmęczone światła błękitno zielonej sali
< < <
Czas do ścian przyklejony niepytający o szanse identyfikacji
Zdziwił mnie ciepły głos kobiety o czarnych oczach
w niebieskim czepku
- proszę usiąść
przechylić się do przodu - tylko małe ukłucie
zacisnąłem ręce na zimnych krawędziach . . .
Pamiętam skróty słów dźwięki dzielone na głosy
odpływałem w chłód w swoiste szmery sztućców
jakby następstwa miały usiąść do stołu
żeby to co się stanie miało swoją uwerturę i finał
> > >
Zimno i obojętny niebyt
pełzły jeszcze po skórze
rachuba odrzuciła czas
< < <
Otworzyłem oczy - kształty wracały do miejsc
zaskoczone
okno przyciągnęło cienie wieczoru
wierny ból czaił się upokorzony
za szybą zmęczone gałęzie starego świerku
pośród nich rozsypane błyski
oprawione w granat
> > >
obserwował mnie
mikrokosmos . . .
@JanuszD,