JustPaste.it

Małomyśl

Tak, tak jestem MAŁOMYŚL. Nauczyłam się tego, z uwagi na ten natrętny komputer. Człowiek już nic nie mógł zrobić bez ingerencji tego pudła!!!! Dobrze jest, jak czasem poprawi, dodmuchując tam gdzie trzeba poduszkę, jak przyniesie pić, czy jeść - wtedy, gdy człowiekowi się nic nie chce robić i bije się z myślami, wstać czy nie ? A jednak niech go wszyscy diabli. Chcę być trochę sama!!!!
Tam jest jak w więzieniu, w którym więzień jest pod stałą obserwacją. Strażnikom zaś zapewniona jest anonimowość, niewidoczność. Im więcej o tym myślałam, tym serdeczniej miałam dość tego swojego pokoju, który rozszerzał się co prawda, w zależności od moich potrzeb, ale ja ich przecież nie miałam! To, co mnie ogarniało, było czymś w rodzaju klaustrofobii. I ta nieustanna inwigilacja, prześladowanie.
Wczoraj chciałam go wyłączyć, ale gdzie tam, ubiegł mnie blokując zespół wyłączający. Jak go podejść, żeby nie zdążył się połapać, jak to zrobić - nie myśląc?
Spełnianie marzeń tak! Ale spełnianie myśli? - To za wiele!
Wczoraj komputer mój i Kongo dogadali się ze sobą i facet zapukał do moich drzwi. Z początku ucieszyłam się, ale potem zaczęły mnie wypełniać myśli rodzaju, że może to za szybko. Co on o mnie pomyśli?
Co te dwa komputery wykombinowały? Z drugiej strony, to ciężko samej i ten mój często łapał mnie na myśleniu, jak dobrze byłoby mi we dwoje. Ale mimo wszystko byłam zła. Wtrącanie się do spraw czysto prywatnych?
A ja czy już zupełnie nic nie znaczę? Mógł mnie przecież uprzedzić! Aż kipiało we mnie. Nie lubiłam tego, co we mnie siedziało, tej staroświeckiej kobiety. Ale cóż, to było silniejsze ode mnie. Nie dałam jednak po sobie nic poznać. Coraz częściej mi się to udawało. Powiedziałam więc, przymilnie mrużąc oko - jakiś ty dobry, Komputerciu. Chyba się na tym nie poznał, być może nawet tego nie przeanalizował, gdyż wcześniej często w marzeniach przedstawiałam taką sytuację, że odwiedzi mnie piękny chłopak, będę z nim rozmawiała, a potem...
Trzeba mi z tym skończyć. Z tą nadopiekuńczością i obdzieraniem mnie z mojej tożsamości. Stawało się to powoli moją obsesją.
Postanowiłam użyć podstępu. Chciałam go wyłączyć, ni to z żartu, ni to niby dla treningu umysłu. I tym razem nie udało się. Na pewno znajdę kiedyś jego słaby punkt. Nie traciłam nadziei.
Aż tu nagle, któregoś dnia udało się, poczułam, że jestem wolna, odłączona od komputera, od mojego drugiego ja.
Gdy udało mi się niepostrzeżenie wydostać z domu, odłączona od pomocy komputera najpierw cieszyłam się jak dziecko, któremu udała się po raz pierwszy samodzielna jazda na rowerze.
A potem przyszło to wszystko, przekonałam się, że człowiek sam już nie może nawet wegetować.
Zaraz po wyjściu z domu, skaleczyłam się. To musiał być pech! To nie mogło być aż tak proste! I to nie było ani łatwe, ani proste.
Tak więc skaleczyłam się. Jak trudno zrobić coś samemu.
Ot, niby drobne skaleczenie, jakaś drzazga, doprawdy, któż by na to zważał. Krew jednak leciała po ręce aż do łokcia. No tak, nawet nie miałem chusteczek - przecież w domu nie były mi potrzebne. Podciągnęłam rękaw i jakoś udało mi się zapanować nad sytuacją. Prostą, ale wcale nie aż tak prostą, jakby się mogło wydawać.
Pamiętam, gdy byłam mała, matka wyjmowała mi drzazgę z palca. Uff, nie było to przyjemne. O powrocie do domu nawet nie pomyślałam. Trudno to coś było nazywać domem, ale tak nazywałam miejsce moich dotychczasowych posiedzeń. Tam nawet najprostsze czynności wykonywał za mnie komputer. Bo nawet proste rzeczy sprawiały mi tam trudności. Tak jakoś było mi trudno się zabrać za cokolwiek. Do tej pory wyręczał mnie prawie we wszystkim.
Prawda, że nie tylko mój, a cała ich sieć, powiązana nierozerwalnie ze sobą.
Zdałam sobie sprawę, że to głupie skaleczenie może okazać się naprawdę niebezpieczne. On zawsze w takim przypadku szybko robił analizę i znajdował antidotum.
Zresztą w pokojach wszystko było antyseptyczne, aż do bólu.
Słyszałam, że niektóre osobniki zachowały trochę odporności własnej. Zwłaszcza te, które wcześniej przebyły jakieś choroby, a tak właśnie było ze mną - nachorowałam się, jak byłem mała - dość!
Postanowiłam więc, zbagatelizować swoje skaleczenie. Przecież byłam zdrowa.
Byłam nareszcie sama. Sytuacja zaczęła mnie rozpierać. Byłam z siebie dumna. Jestem sama. Chciało mi się krzyczeć z radości.
Dookoła jednak był inny świat, niż ten, który sobie sami stworzyliśmy i prawie przywykliśmy. My stworzyliśmy , a komputery udoskonaliły go, we wskazanym przez ludzi kierunku. Ludzie i komputery stworzyli świat, w którym mieliśmy się czuć jak najlepiej.
- Kontrolowaną atmosferę.
Regulacja temperatury, ciśnienia, oświetlenia, wilgotności, wszystko kontrolowane.
Jak mówię wszystko, to znaczy wszystko, nawet cholerne, nieuporządkowane moje myśli, może nawet sny.
Jedzenie, wszystko było w jak w stoliczku nakryj się. Ubranie można było wybrać, jakie się chciało, również umeblowanie i tak dalej. Osobom biednym, pozbawionym tego wszystkiego, mogłoby się wydawać, że ja jestem strasznie rozpieszczona, że nie wiem czego chcę.
Wszystko to było za darmo i wszystko załatwiały komputery. Ale było to jednak, co prawda luksusowe, ale więzienie.
Tak rozmyślając, ciągle nie mogłam w to uwierzyć, ale udało mi się to, nad czym pracowałam wytrwale od co najmniej roku. To przecież graniczyło z cudem.
Teraz przekonam się, czy to prawda, czy skażenie środowiska na zewnątrz jest tak duże, jak to głosiły komputery. W mieście rzeczywiście nie było żadnej roślinności, żadnych drzew, może to jednak jest prawda. A niech tam, chcę choć trochę pożyć na wolności, zresztą jakby co, to mój Komputercio mnie odszuka i wyleczy.
Starałam się nie myśleć o tym. A jednak przez głowę przechodziły mi różne zasłyszane informacje.
Nie wolno było opuszczać domów! Wszyscy bali się, to skażonego powietrza, to nieznanych chorób.
Już dawno w historii znana była choroba pod nazwą AIDS. W miarę jak wynajdowano jakąś szczepionkę, natychmiast się pojawiała nowa mutacja. Atak straszliwej choroby coraz bardziej przybierał na sile.
A ludzie, jak to ludzie. Pochłonięci konfliktami, rozgrywkami pomiędzy sobą, nie walczyli z tą chorobą ze wszystkich sił.
Kto miał pieniądze, mógł kupić szczepionkę, środki uodporniające. Kto ich nie miał, nie miał również wpływu na walkę z chorobą. Co tam manifestacje. Jedyną odpowiedzią było to, że nie ma odpowiedniej szczepionki, że to następny mutant AIDS itd. itd.
Powoli jednak stracono nad chorobą kontrolę. Zaczęli chorować i biedni i bogaci. 
Stąd kontrolowana atmosfera. Stąd izolacja od zewnętrznego otoczenia. 
Stąd podporządkowanie się komputeryzacji, najpierw stopniowe, potem prawie całkowite uzależnienie.
I tak jak w szkole. Po co liczyć w pamięci, kiedy można na komputerze. Komputer zawsze wiedział lepiej, kiedy jest optymalnie, i raczej trudno było to zmienić. Ludzie ogarnięci paniką zgadzali się na wszystko, co zapewniało im ochronę przed AIDS.

Pojawiły się również plusy takiej sytuacji. Nastąpił rozwój komputeryzacji. Po jakimś czasie mogłam jechać wszędzie.
Mogłam jechać, gdzie tylko mi się zamarzyło. Na rowerze, motocyklu, samolotem jak kto chciał, jednak była to jazda wirtualna. Mogłam się nawet zmęczyć i owszem.
Ale wciąż miałam świadomość luksusowego więzienia. Nie pomagał zaprogramowany obrazem trójwymiarowym krajobraz. Chociaż z początku to i owszem. Oswojone i kontrolowane ptaki i zwierzęta.
Włączałam lub kazałam włączyć odpowiedni program i wchodziłam w ten trójwymiarowy świat. Wszystko było możliwe, śnieg mógł być zielony, fioletowy, czerwony, a nawet ciepły, czy też gorący. Mogłam latać jak motyle, mogłam być motylem. Mogłam wspinać się nawet na Mount Everest.
Na początku było fajnie. Ludzi ogarnęła mania komputerowego podróżowania. Nie liczyli się znajomi, rodzina.             Wysiadywali przed ekranem całymi dniami. Nie byłam więc w tym odosobniona.
Ludzie mogli w tym czasie chodzić, biegać, stepować, podskakiwać. To nie był mały ekran komputerowy, chciałeś mieć obraz na całej ścianie, to miałeś. Niepotrzebna była jakaś mysz do obsługi komputera. Wystarczył głos, rozkaz.
Ludzie najpierw nie chcieli, a potem już nie mogli wyrwać się z tych szponów.

KOCHAM KINO

Oglądanie filmu na początku było samą przyjemnością. Dla mnie najbardziej a trakcyjne były filmy przyrodnicze, kiedy cała przyroda otaczała mnie jak w naturze, a kwiaty i roślinność mogłam oglądać w dowolnym zbliżeniu i powiększeniu.
Wydzielały też, a może nam się tylko zdawało, zapach właściwy dla danej odmiany lub też inną woń dowolnie zaprogramowaną.

Nie mogłam pojąć jak oni to robią, że w danej chwili czuło się zapach np. igliwia, bagien, a następnie morza i ponownie np. zapach róż. Przejeżdżający samochód, to dodatkowy nikły już w naszych czasach zapach spalenizny. Filmy dawały ludziom niesamowite przeżycia. Można było oglądać je do woli, a także wcielać się w daną rolę i być aktorem, dowolnie mężczyzną, kobietą albo dzieckiem, a nawet niemowlęciem. Można było się wcielić w aktora, którego w filmie prześladowały największe zmory, a nawet zostać zabitym, pokrojonym na części i odwrotnie można było być sadystą, mordercą itp.

Pocałunki, pieszczoty były odbierane w tych samych miejscach co w filmie, takież same reakcje odczuwali ludzie oglądający film.
Gorzej bywało z tymi, którzy nie akceptowali miłości uprawianej akurat na filmie. Zdarzały się różne reakcje. Bezpieczniej było zapoznać się wcześniej z recenzją, aby obyło się bez nieprzewidzianych emocji.

Można było zamówić dany film do oglądania w domu. Właściciele kin doszli do takiej perfekcji, że dodawali do każdego filmu ulubiony zapach zamawiającego, zapach jego własnej spermy, potu itp.
Zdarzało się, że ludzie chodzili na ten sam film kilkanaście, ba nawet kilkadziesiąt razy. Wydawali masę pieniędzy na program, by móc oglądać go już bez problemu w domu. Dla niektórych znowu, nie lada gratką było podpatrywanie zachowań ludzi w kinach. Robiono nawet o tym filmy, następnie wykorzystywano je szantażując swoje ofiary.
            
Wśród filmów, przeważały filmy pornograficzne, gangsterskie, horrory.
Sugestywność przekazu i odbioru tych filmów była taka wielka że matka często myślała, że pochowała, syna, żona męża lub odwrotnie, gdyż tak działo się na filmie lub program zmieniony był tak, że oglądający, grający w grę, utożsamiał się z którymś z bohaterów. Po prostu się z nim identyfikował. Niemniej, nie zawsze do końca filmu chciał pozostać tym samym bohaterem, często wykazywał odmienną reakcję na zjawiska które zachodziły w filmie.

Nieprawdopodobne jest to, jak niektórzy przeżywali filmy. Bywało, że ludzie już po kilku scenach opuszczali kino, ale bywało i tak, że trzeba było ich wyrzucać siłą.
Wykidajło kinowy, to nowy etat w każdym kinie, kawiarni, gdzie były komputery. W kinie na zmianie pracowało czasami kilku siłaczy. Utworzono też specjalne ekipy, które wynajmowały się do takich celów.
Wielka liczba psychicznie chorych, spowodowała, że zaczęła działać cenzura.

Przeważała jednak większość tych, co lubili takie doznania, którzy myśleli, że nie popadną w uzależnienie, że są silniejsi i odporniejsi od innych, ale i ci popadali w uzależnienie i to dużo szybciej niż chcieli, czy myśleli.
Inspektorzy z cenzury dostawszy swój ulubiony film jako łapówkę, przymykali oczy. Zresztą sami też byli wprowadzani w błąd, niejednokrotnie oglądali inny film, niż ten który faktycznie miał być ocenzurowany. Pod tym samym tytułem krążyło kilka innych.

Mając dane o osobie, która będzie oglądała dany film, można było z nią zrobić wszystko.
Bywało też tak, że widz oglądał dwa obrazy na filmie, jeden pozornie bezpieczny, drugi trafiający do jego podświadomości, bez jego wiedzy. 
Pozostawały one czasami długo w pamięci komputera, celem powtórnego wykorzystania ich w przyszłości, gdyby jedna projekcja nie odniosła spodziewanego skutku. Mogły działać również jak hipnoza.
Rozpoczęta została wielka batalia o kontrolę nad programami. Zainteresowani byli również ci, którzy sami produkowali takie programy. Oni też zaczęli się obawiać, że nie wszystko co oglądają jest tym, co chcieliby oglądać.
Wiskozi - wyselekcjonowane osoby, o zwiększonej odporności psychicznej, zaprzysiężeni, przeznaczeni do walki z pseudo-kinooperatorami byli pod stałą kontrolą, co najmniej trzech niezależnych komputerów, podłączonych niezależnych central znajdujących się w organizacjach wojskowych. 

I dopiero wtedy zaczęto robić odsiew i wyłapywać nieuczciwych. Co prawda wiele dobrych pozycji poszło również z dymem. Dopiero ta akcja zaczęła przynosić jakieś rezultaty.

A zaczęło się od tego pozornie normalnego przypadku.
Na początku do szpitala psychiatrycznego trafiła żona komandora w stanie spoczynku. Obrazy z filmu pozacierały się w jej świadomości z rzeczywistością. Żyła w poczuciu, że jej najbliżsi już nie żyją, że zginęli w jakiejś masakrze.
Ani mąż, ani dzieci nie mogli jej niczego przetłumaczyć, wyjaśnić, albowiem w oglądanym seansie, mąż i dzieci ginęły i powracały jako duchy i znowu ulegały kolejnej masakrze, żeby powtórnie powrócić jako duchy i tak bez końca, bo w chwili kiedy zaczynała wierzyć, że żyją, znowu ulegały jakiejś katastrofie.
Kółko się zamykało. Tak więc żyjący mąż i dzieci stały się dla niej duchami.
Nie wytrzymała więc tego emocjonalnie i zwariowała.

Po kilku latach oszołomienia, ludzie popadali w dziwną chorobę. Nie odróżniali fantazji od rzeczywistości.
Niektórzy zresztą uciekali w swój wymyślony, często wymarzony świat. I tak konstruktorzy mogli budować i wypróbowywać swoje wynalazki czy budowle, erotomani mogli mieć każdą wymyśloną dziewczynę. Sadyści mogli wymyślać najokrutniejsze, najwymyślniejsze zbrodnie itd.

Z tą różnicą, że nie nic w zasadzie nie mogło się stać ludziom grającym w domu w te gry ( oprócz oczywiście - psychicznego zwichnięcia umysłów ). Ewentualne złamanie czy zwichnięcie nogi, pociągało za sobą natychmiastowe znieczulenie i prawie natychmiastowe wyleczenie. Co najwyżej, to mogłeś pochodzić w cienkiej pończosze - protezie nałożonej na nogę, też zresztą nadzorowanej przez urządzenia komputerowe. Inne części zamienne dostępne były w każdym rozmiarze - jak dla robotów, nawet sztuczna krew. Inaczej było np. w kinach. Tam można było być narażonym na różne nieprzewidziane zachowania innych widzów. Od wprowadzenia kontrolowanej atmosfery i z tym problemem na pozór się uporano. Po prostu była większa izolacja i kontrola nad ludźmi.

Ale psychika człowieka była nadal najbardziej narażona. Potem nastąpiło ogólne zniechęcenie. Po co wspinać się w górę bez ryzyka. Po co zapuszczać się w puszczę bez dreszczyku emocji. Chociaż były przecież i emocje, ale przecież wymyślone. Niektórzy uodpornili się na największe horrory. Seks sprowadzono do czynności dającej co prawda przyjemność, ale został obdarty z tego czegoś niewytłumaczalnego, pozbawiony tajemniczości tego, co druga osoba mogłaby wymyślić. To trochę tak, jak odwracanie szachownicy - czyli granie z samym sobą. Można było nastawić program na odtwarzanie losowe i tak często czyniono, ale to było zbyt duże ryzyko, no i pozostawała świadomość, ta świadomość, że to tylko gra. Były również takie przypadki, gdzie w specjalnych klinikach zapładniano kobiety, wmawiając im, że ich dziecko jest poczęte z osobą pochodzącą z 
komputera. Zresztą nie trzeba było wiele wmawiać, gra komputerowa była aż nadto sugestywna.

Powodowało to wieczną gonitwę za czymś nowym, wieczne niezadowolenie. Brak prostoty uczuć i ekspozycji prostych zachowań, często kończył się obłędem.
Samobójstwa zdarzały się na każdym kroku. Nawet powstało specjalne biuro do ukrywania samobójstw. 
Odratowanych ludzi cechowało zniechęcenie, zapadali na dziwną chorobę nie robienia niczego. Dzieci nie chodziły do szkoły, bo komputery wyręczały nauczycieli. Kreowały młodzież bezwolną, przyzwyczajoną, że ktoś za nich to wykona.     

Przyzwyczajano ich do bezmyślności. Same szybko podsuwały jak najlepsze rozwiązania z każdej sytuacji, to powodowało jeszcze większe zamknięcie ludzi w sobie, w domu, przed światem.
Jedzenie było właściwie zastępowane aromatem, sporządzonym z takiej samej papki z mikro i makroelementami i zasobem niezbędnych witamin. Nie ważne co jem, ważne czym pokropię. Dlatego też wyższa była cena aromatów niż samego jedzenia.
I wystarczyło tylko nacisnąć odpowiedni obrazek. Pierwsze zafascynowanie poznawaniem w ten sposób świata już dawno u mnie minęło. Pociągało to co było za zasłoną. Wspomnienia nie opuszczały mnie ani na chwilę.
Dobre przeplatały się ze złymi. Tak dalej nie mogło być.

Można było przerobić: nos, kolor oczu, skóry, dosłownie wszystko. Zrobić przeszczep skóry, z kobiety mężczyznę, z grubasa szczupłego, kobieto-mężczyznę, człowieko-zwierzę, ( co było zresztą prawnie zabronione, ale bywały i takie wcale nie rzadkie przypadki ), a nawet rzecz kiedyś zupełnie niewyobrażalną człowieka - roślinę itp.

Matka nie poznawała córki, syna. Ba, ludzie nie poznawali samych siebie, nie czuli identyfikacji z osobą, którą widzieli w lusterku. Przerabiali nie tylko swój fizys, ale i charakter. Poczucie więzi malało. Ludzie przywiązywali się często do postaci kreowanych w filmie. 

Czasami usiłowali wychodzić na zewnątrz, ale to było dawniej, wtedy kiedy nie było jeszcze kontrolowanej atmosfery. Potem pogorszyło się do tego stopnia, że trzeba było wziąć prysznic w odpowiednio zneutralizowanej wodzie, aby niekontrolowana atmosfera na zewnątrz nie szkodziła. Potem były specjalne kombinezony odporne na działanie kwaśnych deszczy i temperatury otoczenia, która teraz była zupełnie nieprzewidywalna. Zmieniły się pory roku, które kiedyś przypisane były danemu regionowi. Wracając do kombinezonu - trzeba było dodatkowo zabezpieczyć oczy i usta, aby go założyć (polegało to na wejściu pod prysznic ze specjalnym gęstawym płynem). Tworzył on przylegający ściśle kombinezon, który chronił również włosy, barwiąc poszczególne włoski, powlekając je cienką warstewką. Na oczy zakładano przylegające ściśle szkła , wykonane też z jakiejś masy - niby szkło, a takie jakieś jak guma - tyle, że doskonale spełniało swoją rolę i chroniło oczy. A po powrocie, wystarczyło znowu nacisnąć na pilota, by zmył drugą wodą ten dziwny kombinezon. Kombinezon mógł być dowolnego koloru, ale jednak się przyjęło, że kolor czerwony był najdoskonalszym i stanowił maksymalne zabezpieczenie, a kolor zielony pozwalał wchodzić do słonego i zimnego oceanu. 
Woda czerwona dostępna tylko raz w miesiącu, a potem nie wiadomo dlaczego pojawiała się z rzadka, zawsze niespodziewanie jakby przypadkiem. Potem dowiedziałam się, że wybrani ( Ci, którzy myśleli, że panują nad komputerami - mieli jej ile chcieli - do woli - ale też, nie korzystali z niej - bo jak wszyscy, powoli i oni uzależniali się od komputerów i pozostawali w domach).
Odkryłam, że woda ta działała bardzo niekorzystnie na elementy metalowe, plastik, powodując ich szybsze zużycie. Woda czerwona pozwalała na zakrycie swojego numeru identyfikacyjnego, który przebłyskiwał przez każdy kombinezon. Tak, że człowiek w takim kombinezonie pozostawał nie do wykrycia, nawet przez komputery ( chociaż nie wiem - czy tak było w rzeczywistości ).

Tak było dawniej, teraz atmosfera uległa na tyle poprawie, można było wychodzić na zewnątrz. Tylko po co, jedni już nie chcieli, inni nie wierzyli, że tak jest. Również porozumiewanie stało się trudne. Obowiązujący język to jakieś niewiadomo co, zbitka wszelakich języków ( w przeważającej części dawnego angielskiego ). Translatory przenośne tzw. Kuki, ułatwiały porozumienie tłumacząc po swojemu ten żargon. Wiele zresztą było nieporozumień. Dlatego komputery okazywały się w końcu niezbędne.

Teraz mogłam sama decydować, pozornie jednak. Wcześniej musiałam przecież uśpić czujność komputera, a nawet go wyłączyć. Inaczej wymyśliłby tysiąc pretekstów, żebym pozostała w domu.

Dobrze, że środowisko się na tyle poprawiło, że zbędne są tamte uciążliwe kombinezony. Właściwie, to nie cieszyłam się tak bardzo z mojej wolności, jak tego kiedyś "na uwięzi" tego oczekiwałam. Może to wynikało z tego, że właściwie nie miałam żadnego planu, co z sobą zrobić.
            
Muszę poszukać dla siebie nowego miejsca zamieszkania, znaleźć jakichś przyjaciół, chociażby takich jak ja.
Skaleczenie brzydko wygląda. Całe zaczerwienione. Gubiłam się w swoich myślach, które kłębiły się jak zwariowane, może jednak wrócić.
Rozglądam się dookoła. Trochę tu inaczej, niż to pokazuje moja telewizja. Nawet gorzej. Szukam śladów życia człowieka. To jest, szukam miejsca, gdzie nie jest aż tak czysto i prawie sterylnie.
Nie wzięłam swojego identyfikatora, a zarazem łącznika z komputerem, który zresztą niedługo będzie mnie szukał.     Pewnie zresztą zacznie swe poszukiwania od mieszkania Konga. Po sześciogodzinnym wyłączeniu, komputer sam się włącza albo przyjeżdża serwis naprawczy.
Na ulicy nie ma zupełnie ludzi, tylko komputerowe maszyny. Na szczęście, na razie nikt się mną dotąd nie zainteresował. Postanowiłam nie rzucać się w oczy. Założyłam jakąś szmatę na głowę.

Nagle zauważyłam jakąś postać przemykającą, a raczej skradającą się podobnie jak ja. Podążyłam szybko za nią. To było najlepsze rozwiązanie jakie mi się w danej chwili nasunęło. Być może jest w podobnej sytuacji do mojej i przed chwilą wykradła się z domowego więzienia. Będziemy wtedy we dwoje zastanawiali się co dalej począć. Musiałam biec, gdyż osobnik zorientowawszy się w moich zabiegach wyraźnie przyśpieszył.
Jakiś stary typ samochody stał przy krawężniku. I to nie było wirtualne auto. Tylko najprawdziwsze. Właśnie do niego zdążała goniona przeze mnie postać. W ostatniej chwili udało mi się dostać na tył samochodu. Dobrze, że ostatnio trochę ćwiczyłam, bo inaczej nie udała by mi się ta sztuczka.

Po chwili wyjechaliśmy z miasta. Samochód zatrzymał się przed starym domem. Dookoła nie było nawet najmniejszego śladu komputera. Dostrzegłem też mnóstwo zieleni. Drzewa były wysokie, lecz nie znowu takie stare, i te kwiaty, ależ tu było pięknie. Te z komputera piękniejsze były, ale jakoś tak inaczej. Od razu zrozumiałam, nie nigdy nie powrócę do swojego domowego więzienia. Mężczyzna, bo to był facet, wysiadł szybko z samochodu. Z domu na jego spotkanie wyszedł żwawy jeszcze starzec. Mężczyzna opowiadał mu coś wskazując na mnie. Starzec, chyba jego ojciec, albo dziadek podszedł do samochodu i spytał mnie.
- Co ja tu robię?
Przeprosiłam go i opowiedziałam całą prawdę, było mi bardzo zimno. Stary człowiek zaprosił mnie do środka.             
Mężczyzna zauważył skaleczenie. Miał na imię Alex.
Był już najwyższy czas, gdyż miejsce skaleczenia było silnie zaognione, a ja chyba miałam gorączkę. Chyba tylko mój stan powodował, że powoli zaczęło mi być wszystko jedno, co się ze mną stanie. Nie zwracałam uwagi na niewygodę tego domu. 
Mężczyzna był bardzo przystojny ( to jednak zauważyłam). Uczesany jednak był niedbale, strój jego również, nie był najnowszy. Może zresztą dlatego mi się spodobał od pierwszego spojrzenia, mimo iż daleki był od doskonałości.

Zresztą jak się później przekonałam, była tu moda na naturalność. Jaki kto się urodził, takim pozostawał i im bardziej odbiegał od reszty, tej upiększonej tym lepiej. Pamiętałam zresztą, czasy swojej młodości, ten dom, sprzęty w nim znajdujące się też mi ją przypominały.

Położono mnie spać, czułam się trochę jak księżniczka na ziarnku grochu, było mi niewygodnie, jednocześnie jednak czułam się jak królowa. Mogłam decydować o sobie. Zasnęłam jednak szybko, czując w ostatnim momencie, jak Alex bandażuje mi rękę.
Obudziłam się, myśląc, znowu ten przebrzydły komputer, poda mi do picia napój poranny. Jednak nic takiego się nie stało, otworzyłam oczy i zawołałam: 
- Daj mi pić i wyłącz tę telewizję, znowu im się program zaciął.      

Powoli jednak, zaczęłam sobie przypominać, co zdarzyło się wczoraj. - Proszę pana! Zawołałam. Cisza. Nie mogłam ruszyć się z miejsca. Po prostu, nie miałam sił. Po jakiejś godzinie lub dwóch zjawił się wreszcie Alex, mówiąc: 

- Nareszcie się pani obudziła. Martwiliśmy się z ojcem o panią. Lekarz też powiedział, że jak przeżyjesz tydzień, to będzie z tobą w porządku. 
Nieoczekiwanie przeszedł na ty.
- Byłaś zupełnie pozbawiona własnej odporności. 
No pewnie, pomyślałam, do czego mi była potrzebna. Lepiej byś wyglądał, gdybyś uczesał się komputerowo tj. tak jak ci najlepiej. Myślę, że bez grzywki i tego tam z tyłu ogona.
- Przepraszam pana - powiedziałam głośno.
- Za co? - spytał ładnie brzmiącym głosem.

Przeprosiłam go, bo myślałam przez chwilę, że umie czytać w moich myślach, tak jak mój komputer. Odetchnęłam z ulgą. 
- Przepraszam za kłopot, który wam wyrządziłam.
- Nic się nie stało, nasz lekarz, jest przyzwyczajony do leczenia takich przypadków. Popijesz trochę, jego ziół i odzyskasz swoją własną odporność. Będziesz mogła wrócić do siebie. Nie miałaś swojego identyfikatora, więc nie mogliśmy powiadomić twojego komputera. 
- Mam na imię Anfyda.
Już miałem się spytać.
- A ja...
- Wiem - powiedziałam - Masz na imię Alex.
Powiedziałam jego imię i zawstydziłam się. 
- Tak, Alex. Pewnie usłyszałaś jak ojciec zwracał się do mnie.
- Tam, gdzie żyłam odporność, nie była mi potrzebna. Nie chcę tam wracać -powiedziałam z prośbą w głosie.
- Miałam już wszystkiego dość, zwłaszcza tego wszędobylskiego komputera.

- Więc pani... więc po prostu uciekłaś z domu. 
- To nie tak. Z jakiego domu. Ja już zapomniałam jak prawdziwy dom może wyglądać. Dopiero ten dom, wasz dom nasunął mi odległe już, prawie zapomniane chwile. To już tydzień tu jestem? I jeszcze mnie nie znaleźli? To dobrze, to bardzo dobrze.

- Tam gdzie pani żyła, zabija się odporność ludzi i uzależnia ich całkowicie od komputerów. Może pani dodmuchać poduszkę.
- O tak poproszę.
- To proszę wrócić do swego Komputercia to pani dodmucha.
Poprawił mi jednak poduszkę. Znowu mówił do mnie pani. Roześmiał się:
- U nas każdy używa rąk, a komputera w ostateczności. Wie pani, że przeciętna życia w tamtych warunkach wynosi 48 lat?
- Jak to, przecież to nieprawda - zawołałam. - Przeciętna to 140 lat. Ja w tej chwili mam już 48 lat...

- I jak się pani czuje? Proszę spojrzeć na własne zęby. Czy to Pani zęby?
Poczułam się bardzo nieswojo. Miałam dość tego zaglądania w zęby. Spojrzałam w lustro. Otworzyłem buzię - i uśmiechnęłam się - jak fortepian - lśniły dwa rzędy zębów.
Spojrzałam na niego tryumfalnie.

- Swoich zębów pani już dawno nie ma - ciągnął swój wywód. - To są implanty. No, a włosy... Włosy najpierw dają poznać po sobie, że coś nie tak jest z organizmem. Wszczepiane jednak nocą, przy rannym czesaniu często dalej pewnie oblepiały szczotkę. Czy nie tak? Wiele osób ma wszczepione włosy murzyńskie, najbardziej odporne.
Moje włosy, dotknęłam je palcami. Przypomniałam sobie jak kiedyś zadziwił mnie ich łatwy skręt, wystarczyło tylko przejechać grzebieniem. Osłupiała z wrażenia słuchałam dalej.

- Roboty podczas snu wykonywały za Panią higienę całego ciała, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Ciało już się nie pociło, a w jamie ustnej ani śladu drobnoustrojów, żadnych, nawet tych niezbędnych. Roboty w czasie snu dokonywały różnych operacji, same decydowały co potrzebne, opierając się wyłącznie na analizach chemicznych. Mało magnezu, to dołożyć, mało czerwonych ciałek, krwi również dołożyć... 
Taka ingerencja robotów spowodowała, że organizm sam przestał wytwarzać potrzebne składniki, tylko czekał na ich dostarczenie. Ciągłe uzupełnianie mikro i makroelementów i witamin, spowodowało, że organizm pozbawiony został swojego systemu obronnego. Jedzenie coraz częściej było wyłącznie syntetyczne. Dodatki smakowe, barwniki, oraz wykonanie sprawiało, że rzadko komu chciało się coś samemu wykonać czy ugotować. Trudno samemu było tak ładnie i smacznie zrobić jakieś danie, a czasami były to prawdziwe kompozycje. Przecież mogła pani zamówić na kolację na przykład wieżę Eiffla. A ich trwałość... Tak były trwałe, że po grubszym zastanowieniu to przerażało. Nawet do 100 lat. Ale kto by tam zważał, może trochę na początku, ale smakowało i było takie ładne. Wszystko można było zamówić.

Czułam się coraz bardziej nieswojo - bo facet miał rację. Przypominałam sobie i analizowałam swoje dotychczasowe życie. Rzeczywiście, często nie mogłam porozumieć się z Kongiem, zwłaszcza w nocy, telefon nie działał, a Kongo mówił, że nie słyszał jego dzwonienia. Wszystko zaczęło się łączyć, kojarzyłam i inne fakty. To odsuwanie się znajomych, zapominanie o odwiedzinach. Oni po prostu umierali. 
- O mój Boże... 
- Komputery regulują samopoczucie ludzi, dosypując im do jedzenia specjalne narkotyki - mówił dalej Alex. Jego głos brzmiał mi w uszach jak dzwon, pomimo, że mówił ściszonym głosem. - Eliminują po pewnym czasie pamięć, wprowadzając swoje parametry. Panią to ominęło. Zdążyła pani w porę zwiać.

Nie mogłam w to, co Alex opowiadał uwierzyć, nie mogłam, bo i nie chciałam. Broniłam się w ten sposób, bojąc się poznania całej prawdy, wtedy zaprzeczałam.
- Jak to, to wszystko, co pan opowiada, jest nieprawdą, dlaczego mi pan wmawia takie rzeczy?
- Niech się pani uspokoi, może za wcześnie zaczęłam panią uświadamiać. - przeszedł na bardziej przyjacielski ton. 
- Poczujesz się lepiej to porozmawiamy na ten temat. 

I wyszedł .
Wrócił po chwili, przynosząc coś gorzkiego do picia. Miałam takie pragnienie, że wypiłabym wszystko. Więc wypiłam, ale aż się wstrząsnęłam i parsknęłam. Również to co, do tej pory usłyszałam, przerastało moje własne poczucie bezpieczeństwa, moje Ego.         

Nie dawało mi spokoju. Byłam ponadto bardzo osłabiona, więc po chwili ponownie usnęłam.
Obudziłam się w nocy, obok stała karafka z wodą, wypiłam spory łyk, nic mi nie smakowało, zresztą moje brodawki smakowe odmówiły posłuszeństwa. Zaczęłam ponownie analizować swoją sytuację i w ogóle. Wykonywałam to systematycznie, a nawet analitycznie. Czegoś się od tego komputera nauczyłam.

Pomyślałem o Kongo. Ile mógł mieć lat. Ile mu zostało. Przywiązałam się trochę do niego. Czy to była miłość? Chyba nie. Ale go na swój sposób lubiłam. Trzeba go stamtąd jak najprędzej wyrwać.
Kongo... Czy są inni? Ilu nas takich było? Wierciłam się na łóżku. Moje było o niebo wygodniejsze, dokładnie wpasowywało się w ciało.
Trapiona podobnymi i innymi myślami znowu usnęłam. Rano obudziło mnie delikatne pukanie do drzwi. Chciałam się zerwać i otworzyć drzwi, ale opadłam bez sił na poduszkę. Powiedziałam głośno:
- Proszę!
Zabrzmiało to jednak jak głośny jęk.
Do pokoju wszedł Alex. Miał na sobie inną bluzę. Wyglądał zupełnie przyzwoicie. Zasypałam go pytaniami - co wie o nas? Skąd ma takie informacje? Może jednak się myli. Chociaż już wiedziałam dobrze, że mówił prawdę.
- Proszę przestać o tym myśleć. Żałuję, że cokolwiek pani opowiedziałem. Jest pani jeszcze bardzo słaba.
- Ale tam jest Kongo - przerwałam mu.
- Jaki Kongo? - spytał.
- Taki sam jak ja. Może są inni. Trzeba ich ratować. A wy do jakiego wieku dożywacie? - spytałam nieco ironicznie.
- Mniej więcej do stu dziesięciu lat - odparł Alex. - Widziałaś mego ojca, ma już sto dwa lata.
- To nie jest twój dziadek? - spytałam.

Alex spojrzał mi uważnie w oczy. Zrozumiał, że milczenie może być gorsze, od wyjaśnień. Tak czy inaczej, nie przestałabym o tym myśleć, snuć przypuszczeń. 
- Tak naprawdę, to nie jest mój dziadek ani ojciec. Przed dwoma laty, znalazł mnie wyczerpanego, na tym samym podwórku, skąd i ty się do nas zabrałaś. Ja również odchorowałem swój pobyt tutaj. Zresztą ja dopiero niedawno odzyskałem pamięć.

- Dlaczego nie pomagacie innym wydostać się ze komputerowych szponów?- przerwałam mu
- To nie jest takie proste - powiedział ze smutkiem. -Zresztą niektórym dobrze jest jak jest. Powrót do świata rzeczywistego, z pulpitu przed komputerem do pełni świadomości, byłby trudny. Dla wielu byłby nie do zniesienia. W świecie interaktywnym to oni byli bohaterami wymyślonych przez siebie lub przez innych historii. Czasami było tak, że scenariusz wyreżyserowany przez kogoś innego był nieodgadniony, było wiele pułapek. Dawało to bohaterom nieprzewidywalne możliwości. Trudno było czasem przewidzieć jak odbije się na psychice komputerowicza, spotkanie ze swym największym wyimaginowanym wrogiem, pająkiem, którego się przedtem panicznie bał. Niejednokrotnie gra wcześniej testowała gracza, badała jego wytrzymałość, jego skłonności, zahamowania...

Powtarzał tylko to, o czym wiedziałam doskonale, i do czego trudno mi było się przyznać, nawet przed samą sobą.
- Niejednokrotnie zakochiwali się w swoich bohaterach czy bohaterkach - ciągnął dalej. - One czy też oni zachowywali się tak, jak tego oczekiwali w swojej podświadomości. Komputery wtedy zastępowały ich niemal we wszystkim, wykonując również wszystko co było związane z higieną osobistą, jedzeniem, masażem, makijażem. Czasami wchodziły do grę wtapiając w nią posiłek, który trzeba było zjeść, aby przejść do następnego poziomu gry. I to zjeść w wymaganym czasie, nie za wolno i nie za szybko, jak to się niektórym zdarzało, gdyż chcieli szybko powrócić do przerwanej gry. Komputery programowały również bohaterów gry, którzy również jedli wtedy posiłek lub tak jak w przypadku psa, czekali aż im podrzuci się kąsek. 

To prowadziło to tego, że życie rodzinne było ograniczone do minimum. Tylko nieliczni byli dziwnie odporni, stawali się wtedy samotnikami zamkniętymi w sobie, również w życiu z przeszłości lub wydumanym, wieczni filozofowie. Niektóre domy przypominały dawne szpitale dla wariatów. Jeden był Napoleonem, drugi papieżem, a jeszcze inny galernikiem lub jakąś postacią historyczną lub wymyśloną. 

Przetrwały tylko te rodziny, które szybko się opamiętały, lub które przeżyły metamorfozę swych dzieci i zauważając ujemne działanie tak jak w przypadku narkotyków, zdecydowali się na wyrzucenie komputera z domu i długotrwałą kurację antykomputerową. Ale oni byli też w swoisty sposób wyizolowani z otoczenia. Musieli ukrywać takie sytuacje, gdyż inaczej, nie dostaliby ani żywności, ani innych niezbędnych do życia przedmiotów. Można było w ten sposób zamienić dramat w komedię, obyczaj w sensację, a najczęściej wychodził chaos, mieszanka wszystkiego co możliwe. Najbardziej nieprzewidywalne były gry w których mogli grać osoby z zewnątrz - inni uczestnicy sieci. Czasami był też wirus, który niszczył cały obraz.

Często śmierć na ekranie była taka realna, aż do bólu, że wywierała niezniszczalne piętno na uczestniku gry. Niektórzy więc zostawiali sobie tak zwaną piętę Achillesa, miejsce na ciele, po naciśnięciu którego mogli powrócić ze świata wirtualnego do rzeczywistości. To było sterowanie przez komputery, którym odpowiadała możliwość utożsamienia się z każdym graczem, kreowanie go. Co ja mówię! Raczej odpowiadało to ludziom, którzy stali za tymi komputerami...
Alex opowiadał chaotycznie, ciężko oddychając. Widać było, że od nowa przeżywał niektóre sytuacje. Usiadł na brzegu łóżka. Pogłaskał mnie po głowie, mojej biednej głowie, która już nie wiedziała co i jak myśleć o tym wszystkim.
- Jak ja się cieszę, że mam już to za sobą. Jak doskonale panią rozumiem, nawet, to co się dzieje z panią w tej chwili.         
Przecież komputery panują nad systemem myślowym każdego z was.
            
- Nie do końca - powiedziałam.
- Jak ty się wydostałaś z pod kontroli komputera? - zapytał.
Opowiedziałam jej jak nauczyłam się omijać myśli przy wykonywaniu czynności. I jak udało mi się komputer odłączyć.
- A potem, to już się możesz domyślać. A ty, jak tobie się to udało? - spytałam patrząc mu prosto w oczy.
- Ja, skorzystałem z awarii systemu komputerowego.
- Skąd jednak macie takie informacje o nas, tam? - pytałam w dalszym ciągu z podejrzliwością w głosie.
- My także mamy swój system komputerowy. Lecz inaczej zaprogramowany. - odpowiedział z dumą w głosie.

- Bez komputerów nie wygralibyśmy z nimi wojny. Wasze komputery obserwują was, Wasze reakcje, sposób myślenia, chcą przejąć od ludzi wszystkie cechy, aby mieć kontrolę całkowitą. Potrzebne im to jest, również do walki z nami. Dlatego staramy się odzyskać utraconą odporność, swoją ludzką fantazję, to czego nie można osiągnąć w komputerze - ryzyko, intuicję, ciepło ludzkiej psychiki, uczucia, sama wiesz najlepiej. W tej chwili mamy już kontrolę...

Alex przerwał rozpoczęte zdanie. Przez chwilę zapomniał, że nie rozmawia, ze swoimi. Bał się ryzyka, że mogłabym być podstawiona przez komputery. Ja zresztą sama tego tak do końca nie byłam pewna.
- Wiesz, gdybym wróciła do siebie, może mogłabym jakoś wam... nam pomóc. Opanowałam trochę sztukę omijania myśli przy wykonywaniu czynności.
- Zastanowimy się, nad tym.
- Kto - my? Ty i ten stuletni starzec? 

Przez chwilę ogarnęły mnie wątpliwości.
- Jest nas więcej. Proszę spać i wypoczywać.Powiedziawszy to wyszedł.
- Jestem głodna! - krzyknęłam za nim. Tak naprawdę, to nie byłam głodna, prawdopodobnie karmiono mnie również przez sen. Nie chciałam jednak zostawać sam. Alex po chwili wrócił, przynosząc jakieś sucharki. 
- Smacznego - powiedział i wyszedł. Zostałam sama, nie sama, ze swoimi myślami.

Któregoś dnia Alex przyszedł z dzieckiem na ręku. Spoglądałam na nie nieufnie, nigdy nie miałam do czynienia z tak małym dzieckiem... To znaczy już tak dawno, tak bardzo dawno...
- Zostawię go na chwilkę - poprosił, kładąc go obok mnie. - Muszę wyjść, a nie mam go z kim zostawić. Proszę zaopiekuj się nim...
I jak zwykle wyszedł. Jak on mógł mnie zostawić z tym przeklętym bachorem?
Posunęłam się na łóżku z zażenowania, dziecko omal nie spadło. Musiałam go położyć od ściany. Dzieciak, musiał być nakarmiony, bo uśmiechał się do mnie ufnie. Poruszał rączkami. Poczułam jego zapach i przyjemne ciepło. Ten uśmiech nie mógł być nieodwzajemniony. Po pół godzinie baraszkowaliśmy ile wlezie. Nawet nie zauważyłam, jak wszedł Alex. Złapałam jego spojrzenie, w chwili, gdy przyglądał mi się z rozbawieniem. Zawstydziłam się swoich uczuć.

- Nie ma się czego wstydzić, ja również tak reagowałam na dzieci. Wiem doskonale jak wyglądają u was wykłady o dzieciach. 
To przypomniało mi pokazówki dla młodych. Jak wygląda poród, ile przy tym bólu, brudu, jak dziecko krzyczy w nocy, jakie potrafi być nieznośne. Dlatego też prawie wszystkie młode małżeństwa oddawały z ulgą dzieci pod opiekę komputerowej mamie.
Moja apatia, niechęć do podróży, zmiany miejsc, ciągłe zmęczenie. Wszystko to świadczyło na korzyść jego rozumowania. Znowu usnęłam.

NOWE WIADOMOŚCI WALCZYŁY ZE STARYMI

- No, a Bóg, czy istnieje?
- Istnieje - odpowiedział z powagą i z przekonaniem.
Roześmiałam się, ale już mniej pewnie. Rozwój nauki i zbyt daleko posunięta ingerencja człowieka i w człowieka sprawiła, że człowiek poczuł się Bogiem, wpłynęła również na wzrost liczby ateistów.
- My wiemy już z całą pewnością, że Bóg istnieje - przerwał moje rozmyślania. - To komputery przejęły rolę Boga i kazały Wam wierzyć, że staniecie się z ich pomocą nieśmiertelni.
O Boże, jeśli istniejesz, jeśli naprawdę istniejesz, pomóż mi! Znów opadłam z sił. Powoli dochodziłam do zdrowia, ciągle jeszcze kombinowałam, jak dopomóc Kongo i innym.

Obudziłam się. Myśli kotłowały się we mnie. Jak dawno nie myślałam aż tak samodzielnie. Aż do bólu. Wyczuwałam, że są we mnie dwie istoty, czego dawniej już nie czułam. Ta dobra i zła . Jeszcze ich nie odróżniałam. Nowe wiadomości walczyły ze starymi.
- A operacje plastyczne? Często takie nieoczekiwane. To także część eksperymentów. Myśli, moje myśli ...O Boże! O Boże! Czemuś do tego dopuścił?.
Bóg zgodził się na taki wyścig ze sobą, bo tylko tak mógł udowodnić ludziom, że istnieje. Bo nikt nie wie jak to jest, że boli głowa, jeśli nigdy ból taki nie wystąpi. Nie jest w stanie również odczuć tej łaski, kiedy jest zdrowy. Nauka skomputeryzowana postępowała tak szybko, za szybko. Wyścig z Bogiem. To dlatego te wszystkie te interaktywne pokazówki zawsze miały końcówki - Raj. Materraj, Ziemiaraj, Georaj. 

Ta rywalizacja z Najwyższym nie mogła się skończyć zwycięstwem ludzi, tylko ich sromotną klęską, przeobrażeniem ich w roboty zależne całkowicie od innych robotów. Homo sapiens - człowiek rozumny, w niedługim czasie mógł osiągnąć poziom myślowy małpy.
- Jak z tym skończyć, jak pomóc innym?

Najlepszy byłby wirus komputerowy. Tylko jaki. Pomoc przyszła w niedługim czasie. Sprawdzono mnie, również za pomocą maszyny do wykrywania kłamstw. Robiono szereg innych często niezrozumiałych przeze mnie testów. Poddawałam się im, rozumiejąc powagę sytuacji.
Wreszcie nastąpiła długo oczekiwana przeze mnie chwila. Alex przyprowadził Ramzesa. Chyba każdy, tutaj miał jakiś pseudonim, a na pewno nowe imię. Ramzes powiedział, że test wypadł dla mnie pomyślnie i spytał, czy chcę z nimi współpracować.
Oczywiście, że tak. Mam już dosyć leniuchowania. Dobrze powiedziałam, leniuchowania, gdyż od niepamiętnych czasów, komputery robiły za mnie wszystko, co nie znaczy, ze niektórych rzeczy nie wspominałam mile. Ramzes uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Na czym będzie polega moja rola? - spytałam.
- Wrócisz do swojego mieszkania. Opowiesz o pobycie tutaj, o swojej chorobie, że nie mogłaś wcześniej wrócić.             Opowiesz o panującej tu niewygodzie.
Poczułam się niewyraźnie. Skąd on o tym wiedział?

- Powrócisz do swojego domu. Nie powiem ci dziś więcej. Wiem, że umiesz ukrywać nawet swoje myśli, ale dla bezpieczeństwa twojej misji lepiej, żebyś jak najmniej wiedziała. Skontaktujemy się z tobą. Kontaktem będzie Kongo.
- Jak to? - zapytałam z zawodem w głosie. - Czy on wie o waszym istnieniu?
- Nie, ale my mamy dojście do jego komputera. Hasłem będzie informacja - szyfr do komputera. Wydobyć ten szyfr od Kongo musisz sama.

W godzinę po naszej rozmowie byłam już na ulicy. Zgłosiłam się do pierwszego napotkanego komputera, podałam swój numer identyfikacyjny. Szybko przekazana informacja, spowodowała, że już za chwilę byłam w swoim, jakże wygodnym pokoju.
Dałam się rozpieszczać swojemu komputerowi.
Ciągle przy każdej sposobności, narzekałam na niewygodę opowiadając mu o swojej przygodzie, zaklinając się przy tym, że już nigdy, a to nigdy nie opuszczę swojego drogiego Komputercia.

Zauważyłam, że mój komputer został wyposażony, w większe możliwości, szybszą zdolność przetwarzania danych. Taki procesor był chyba tylko w Bibliotece. Pochwaliłam go za to. Przyznałam wszakże, że przedtem nudziłam się strasznie.             
Zaproponowałam, żeby mi wymyślił jakieś dokształcanie, co nastąpiło wkrótce.;
Dokształcaniem okazały się testy. Również maszyna do wykrywania kłamstw... Testy chyba wypadły pomyślnie, bo nastąpił znowu błogi spokój. Dawałam także pogadanki o swojej ucieczce ku przestrodze innych. Od tej chwili moją ulubioną zabawą było oglądanie siebie na wszystkich ścianach pokoju telewizyjnego. Powiększanie i pomniejszanie. Komputer myślał, że trochę fiksuję. I o to chodziło.

Znowu komputer przypominał mi o Kongo. Przywitałam go bez entuzjazmu. Opowiedziałam jakie uczesanie i stroje noszą ci którzy są po tamtej stronie, czyli w królestwie wykolejeńców.
Przysłuchiwałam się temu, co mówił, a gadał jak najęty, zaczęłam go naprowadzać. Podjęłam nawet tematy historyczne. A on nic, tylko nic nie znaczący potok słów. Pewnego dnia jednak, ni stąd ni zowąd zapytał mnie:

- Wiesz kim był Ramzes?
Omal nie podskoczyłam
- To taki egipski król, faraon - wyjąkałam. - Odkąd interesujesz się historią?
- To twoja zasługa. Zauważyłem, że ostatnio dużo zajmujesz się przeszłością. I to tą bardzo odległą. Więc poczytałem trochę. Trochę informacji podsunął mi komputer
- Dlaczego Egipt, Ramzes? - spytałam. Popatrzyłam na niego podejrzliwie.
- Mój komp powiedział mi, że w twoim Komputerze znalazłoby się więcej informacji na ten temat.
- No pewnie. Teraz to ja mam komputer... - powiedziałam z dumą w głosie i mrugnęłam porozumiewawczo w stronę Komputercia.
- Czy znasz nazwę tego programu? To było jakoś jak - sfinks. Tak na pewno sfinks...

Udałam, że poczułam się słabo.
- Odłóżmy to do jutra, dobrze?I nie czekając, aż wyjdzie, położyłam się na łóżku. Widząc, że komputer nie reaguje na moje zachowanie, że nie było według niego powodów do obaw, Kongo po chwili wyszedł.
            
Dopiero wieczorem podałam komputerowi hasło - sfinks. Była to zwykła gra - zabawa komputerowa. Po wygraniu jednej, przechodziło się do następnej, trudniejszej w której trzeba było podawać coraz więcej odpowiedzi - odsyłaczy. Rzeczywiście dużo wiadomości było o starożytnym Egipcie. Grałam dalej. Przegrywałam. Po jakimś czasie dałam spokój. Nazajutrz przyszedł Kongo. Pokazałam mu nową grę. Był lepszy ode mnie. Każda następna plansza przybliżała nas do współczesności. Kongo również dał się wciągnąć w grę. Zmęczony, ale nie znudzony, przegrał grę na swój komputer.

Zauważyłam, że ta gra pochłania masę pamięci komputerowej. Zrozumiałam. To był wirus. Komputer dał się wciągnąć w pułapkę.J
Jeśli cała pamięć operacyjna zostanie pochłonięta, komputer nie będzie mógł używać, jej do innych czynności. Tylko jak dalece. Co prawda, mój komputer był połączony ze wszystkimi komputerami, z całą siecią, lecz nie wiedziałam, jak dalece może korzystać z ich pamięci.
Naciskałam kod, raz po raz bez przerw i za każdym razem widziałam jak dużo pamięci operacyjnej jest wiązane. Nie zauważyłam jak w pokoju nagle przestała działać klimatyzacja, telewizor. Dopiero jak zgasło światło, zrozumiałam, jak dalece związani jesteśmy z działaniem komputerów.

Jak dalece pozbawiam cały system za pomocą wirusa sfinks, pamięci operacyjnej?
Wiedziałam, jednak, że istnieje cały system zabezpieczeń antywirusowych. Czekałam, kiedy nastąpi odwirusowanie. Bolała mnie ręka. Zmieniałam je, raz jedną, raz drugą naciskałam klawisz. Przeszłam na magnetowid. Nagrałam hasło i dałam komendę, kontynuować, po ukazaniu się planszy. Teraz wiązanie pamięci następowało bardzo szybko. Jak to się skończyło była już noc. 

Zapaliło się światło. Wczytała się ściana telewizyjna. Na ekranie ukazał się Ramzes. Z wyrazu jego twarzy widziałam, że eksperyment się udał. Zrozumiałam, też, że muszę nadal bardzo uważać na swoje myśli.
Zrozumiałam, że nic się nie zmieni. Zmieni się tylko ten na górze. Ten, który uważa, że ma prawa większe od innych, że może zmienić świat, podbić cały kosmos. Dobrze się stało, że zdążyłam ukryć swoje myśli.

Odkrywszy, tę sytuację, zaczęłam nadrabiać myśląc optymistycznie, radując się w duchu z jego zwycięstwa.
Mam teraz dużo więcej do zrobienia, ale nadal muszę ukrywać swoje myśli.

Gdy obudziłam się, nade mną znów stał mój znajomy ze starego świata, bo tak nazywałem w myślach przestrzeń w której zamieszkiwał. 
- Obudź się. Już najwyższy czas. Odbyłaś już kwarantannę przystosowawczą. Bardzo nam pomogłaś. Jednak blokady zainstalowane przez komputery nie pozwoliły zniszczyć całej centrali. Zostały jednak marne resztki. Jeszcze z tym walczymy, ale już niedługo zwyciężymy. Powiedział z dumą. Bardzo nam pomogłaś. Wstawaj pokażę ci nasz świat. 

- Stary świat... - wymamrotałam.
- Tak, stary świat - właśnie tak go nazywamy.
- A gdzie jest Kongo?
Dopiero teraz odczułam jak bardzo mi go może brakować.
- Na razie nie udało nam się go zlokalizować. Ale pracujemy nad tym. Nie martw się teraz, wstawaj wreszcie. Pokażę ci nasz świat. Poczujesz jak pachnie Ziemia, woda, kwiaty. Pogłaszczesz prawdziwego konia, psa. Chodź, nie zwlekaj. Nie mogłem ci tego pokazać wcześniej, gdyż mogłabyś zdradzić się przed swoimi komputerami. Ba, mogłabyś nie chcieć tam wracać, a byłaś nam tam potrzebna. Zwłaszcza z twoimi umiejętnościami dotyczącymi ukrywania swoich prawdziwych myśli.

- Popatrz jak oni tam ciężko pracują.- wskazałam pracujących nieopodal ludzi. Pot spływał im z twarzy. Ku mojemu zdumieniu nie wyglądali przy tym na niezadowolonych. Przeciwnie, twarze ich promieniały.
- Dlaczego nie zatrudniacie do tej pracy maszyn?
- Czy ty wiesz co to znaczy "radość pracy"? Samemu czegoś dokonać, własnymi rękoma właśnie bez pomocy maszyn. 

Są prace przy których wykorzystujemy różne maszyny. Niemniej dajemy baczenie, aby nie wymknęły się nam z pod kontroli. Ponadto sama zobaczysz, że nie będzie można oderwać cię od fizycznej pracy. Jak będzie powracała twoja radość życia. Maszyny, pewnie, że wykorzystujemy. Są to prace przy oczyszczaniu środowiska, wytwarzaniu precyzyjnych narzędzi. Trochę tak jak to bywało w XXI wieku, niemniej kształtujemy inne wartości. Piękno jest w duszy człowieka. Wiara w Boga nakazuje kochać bliźniego, pomagać mu. Operacje plastyczne są u nas zabronione, chyba że są koniecznością. Nadużywanie odżywek również. Są różne zastępcze środki ziołowe, nieszkodliwe i nie uzależniające. Porody są naturalne. Niemowlaki karmione piersią i tak dalej . Sama zresztą zobaczysz...

- A więc do dzieła! - zawołałam. Alex ucieszył się z tego okrzyku.
- Masz ochotę popracować? - spytał z radością w głosie. - Jeśli chcesz, to możesz pracować z Kongo w jednym zespole. Dostałem wiadomość, że już go odnaleziono.
Ogarniałam to wszystko wzrokiem. Było to takie trudne.
- Kongo, jak to dobrze, że tu jesteś....
Nie byłam go jednak teraz pewna, on zresztą nie umiałaby dochować tajemnicy, nie potrafiąc tak jak ja ukrywać swoich myśli. Nie mogłam mu nic powiedzieć o swoich wątpliwościach. Jeszcze nie teraz. A jednak ucieszyłam się bardzo na jego widok. On zresztą również.
Właściwie zrozumiałam, że byliśmy bardzo biednymi ludźmi, posiadającymi co prawda komputery, ale oprócz tego iluzje, że posiadamy lub posiadać możemy wszystko co chcemy, ba, nawet jak jechaliśmy rowerem, to go przecież fizycznie nie posiadaliśmy. Kto zatem ma te środki. I czy są w ogóle? Przecież nie mają ich tamci pracujący dla "radości pracy"...
Były już takie sytuacje w historii świata. Bogaty zachód i wschód pracujący dla " radości pracy". Wszak podobno historia lubi się powtarzać. Czy istnieje jeszcze inny świat, obok nas, niekoniecznie w innym wymiarze?

Co ja plotę... Raczej, co ja myślę...
Teraz właściwie mogłam czuć się swobodniej. Jak byłam na powietrzu , mogłam swobodnie oddychać i myśleć. Wykorzystywałam to znakomicie, dużo i intensywnie myśląc.

Wszystkim, co prawda, mówiłam, że nie myślę, że jestem zupełnie odprężona i powtarzam w myśli jakąś modlitwę dziękczynną. Jeżeli jednak istnieje jeszcze inny trzeci świat, to musi go ktoś kontrolować, nadzorować, abyśmy pozostali w swoich pudełkach. Jak oni żyją, jakie mają plany.

Ten Trzeci Świat musiał dla nas stworzyć prawdopodobną ideologię.
Ilu ich jest? Gdzie mieszkają? Wiadomo, że Ziemia od dawna była przeludniona. Czyżby to była nowa forma ludobójstwa? Taka w "białych rękawiczkach"...

Zapragnąłem poznać ten Trzeci Świat i podświadomie zazdrościłam tym, którzy w nim żyją.
Wzbierała we mnie przy tym złość. Jak oni mogli to zrobić? Przypomniałam sobie również, że kiedyś Trzecim Światem nazywano świat biedoty, jednak znając dwie strony medalu, zapragnąłem poznać jego wnętrze. To coś, co jest pod przykrywką znanych mi już światów. Jeszcze prześladowała mnie myśl, że być może jestem znowu w jakieś grze komputerowej, że to wszystko nadal jest w mojej wyobraźni.

Muszę porozumieć się z Kongo. Przedstawić mu swoje wątpliwości i może razem poszukamy rozwiązania. Chociaż, przypomniałam sobie, nie mogłam być pewny nawet Kongo. Muszę go sprawdzić. Co on wie? Czego się domyśla?

Już zasypiałam, a nasunęło mi się jeszcze inne rozwiązanie.
A może na Ziemi jest niezliczona ilość takich "mini światów"? Może ktoś zrealizował swoje marzenia i idee najpierw w komputerze, a potem przeniósł je na nasz świat?
I tak, ile jest ludzi, tyle psychik. Być może jest też tyle światów, lub podzielono go na sekcje, grupując w nich ludzi o podobnym zacięciu, o podobnym charakterze, o zbliżonych dążeniach. Jeżeli tak jest, to nie wzięto jednak pod uwagę tego, że człowiek rozwija się i zmienia swoje życiowe kierunki.
Być może jednak, że i to przewidziano, że w miarę dojrzewania ten czy ów osobnik zmienia swój światopogląd i zarazem świat.
Wszakże komputery znały już nawet nasze myśli, a więc.. myśląc o tym zasnęłam. Coraz częściej zasypiałam na świeżym powietrzu, tłumacząc to poprzednim zamknięciem i potrzebą otwarcia się na świat zewnętrzny. Budziłam się z tego "snu", targana dalszymi wątpliwościami. 

Bo jeśli nadzorują myśli to może i sny. Zupełna paranoja. Jeśli myśli i sny to zupełnie panują nad naszą psyche. I zrozumiałem słowa Alexa, i znaczenie tego, że istnieje Bóg, że istnieje na pewno.

Bo kimże jest ta istota, która zna nasze myśli i nasze sny i może tak wiele? Czy to Niebo, czy to jeszcze Czyściec? Tak to chyba Czyściec, nawet nazwa mi najbardziej odpowiadała. 

Jak wygląda zatem Niebo? 
O piekle miałam wyobrażenie takie, że raczej nie chciałabym się tam znaleźć, niezależnie od towarzystwa.
Jeśli ma być w nim źle, to pewnie dotyczy każdej istoty indywidualne, chyba że byłoby to pieczenie na ogniu piekielnym. A to nikomu nie odpowiada. 

A wierząc w Boga, że jest doskonały, to pewnie i w piekle następuje proces resocjalizacji, zapewne i praca nad danym osobnikiem, dająca mu szansę wspiąć się chociażby do Czyśćca. Może jednak zdać się na Boga i czekać na swoją kolej? 
I wtedy przypomniało mi się - " Po to Bóg nam dał wolną wolę, abyśmy mogli się w miarę świadomie samorealizować.

A więc do dzieła. - Do dzieła, powtórzyli pracujący ze mną ludzie.

Spojrzałam w niebo. Mapa Nieba zmieniła się może?
Czy jesteśmy na pewno na Ziemi? A może już na innej planecie?
A może niebo pozostało na Ziemi. Kopałam kopaczką, a pytania nasuwały mi się bez końca. 

A może Niebo pozostało na Ziemi tylko dla wybranych?

Tak odpowiedzi trzeba poszukać w komputerze - Matce. Tam muszą być wiadomości. Jakaś łączność. Chociaż mogła być jednostronna. 
Jeśli ta prawda, znajduję się w systemie, i to pewnie w tej cząstce, która pozostaje, nawet wtedy, kiedy nawala cały system.
Jeśli jest inna prawda, to ja do niej dotrę! Z pomocą Boską!

 

Autor: Barbara Ogłodzińska

Licencja: Creative Commons - bez utworów zależnych