JustPaste.it

Galicjada

Ostatnie tchnienia świętych – tanio sprzedam. “Galicjadę” pióra Ryszarda Sadaja – gorąco polecam.

Ostatnie tchnienia świętych – tanio sprzedam. “Galicjadę” pióra Ryszarda Sadaja – gorąco polecam.

 

Co robi rozsądny czytelnik, gdy pozycja nowo odkrytego autora kupi go bez reszty?
Oczywiście, pędzi po jego następną pozycję!

I tak też było w tym przypadku.

Po lekturze “Telefonu do Stalina”, recenzowanego tutaj, nie było innego wyjścia niż sięgnąć po kolejną książkę z pisarskiej stajni pana Ryszarda Sadaja.
Padło na “Galicjadę”.

Do ręki biorę niegruby wolumen formatu mniejszego od A5. Wzrok przykuwa prosta, zmyślna okładka. Patrząc na nią, czytelnik jeszcze nie wie jak dokładnie oddaje ona tak charakter jak i ton opowiadania.

Dwór Walichradów - zwany Natalinkiem - z wysokim poddaszem, gdzie mieściły się dwa duże i cztery małe pokoje, z czterema alkowami doczepionymi do narożników niby jaskółcze gniazda, stał w rozległym polu pomiędzy dawnym murem ochronnym Natalina, a cmentarzyskiem zmarłych na cholerę.

Dwór widać było z daleka. Rósł przed nim wysoki orzech, a od strony miasta kilkadziesiąt jabłoni. Pole dokoła Natalinka - nie uprawiane, odkąd Józef Bartłomiej przyłączył się do powstania - zarosło wysoką trawą, łopianem i ostami tak, że w niektórych miejscach nie dało się przejść bez kosy. Żyło tam pełno zajęcy, ale synowie Walichrada nikomu nie pozwalali na nie polować. Do chłopaków z miasta, którzy zakladali wnyki, strzelali drobnym śrutem z dwururek.”

Tak zaczyna się ta niby‑saga rodu, umiejscowiona w Małopolsce, w wyimaginowanym miasteczku Natalin.

Galicjada-okadka_small.png

Saga, dzieje rodu… Brzmi dumnie, a zarazem patetycznie.
Jednak autor nie robi z “Galicjady” epopei narodowej, nie drąży też mrocznych czasów zaboru, odzyskania niepodległości czy okresu międzywojennego, a skupia się raczej na zapisie historii poszczególnych bohaterów, i to zapisie prawie że kronikarskim. W efekcie, dzieje Polski od upadku Powstania Styczniowego do upadku Hitlera są jedynie mglistym tłem do zaprezentowania wielowątkowych kolei losu licznych postaci. Kolejny rozdział - a jest ich czterdzieści - to niejako kolejna odsłona i kolejny bohater opowiadania, wzięty w krzyżowy ogień pytań‑pocisków rzuconych weń przez swego twórcę. Co w danej sytuacji zrobi bohater – głównie to zdaje się interesować autora.

Szczególnie wnikliwie zaprezentowane są dwie postaci: starosta Balonik – karierowicz o klarownej wizji swej politycznej przyszłości, a po stracie posady psychiczny wrak, a także zastępca komendanta policji, miłośnik ładu i porządku, komisarz Dziak – późniejszy hitlerowski kolaborant.
Jednak autor nie tylko nie podsuwa czytelnikowi ani stereotypowych, ani żadnych innych ocen i osądów swych bohaterów. Mało tego – każdy z nich po kolei dostaje od autora psychologiczne “usprawiedliwienie” ze swych działań. Czytelnikowi o zamiłowaniu do schematu “czarne‑białe”, taki zabieg może wydać się rzuceniem mu kłód pod nogi, gdy ten brodzi w kierunku gładkiego wyrobienia sobie jednoznacznej oceny o poszczególnych bohaterach. Jak dla mnie jednak, zabieg ten to rzucenie zaproszenia do wejścia na pomost z napisem “poznać siebie”.
Chłodny ton narracji takiemu podejściu tylko sprzyja, a jest on tu tak samo wszechobecny jak i we wspomnianym “Telefonie do Stalina”.

Jednak co bodaj najbardziej działa w opowiadaniu, to Sadajowy humor. Ja nazywam taki humor “suchym”. Tym bardziej powalający.
Oto np. ciotka Zuza Walichrad postanowiła założyć własną pensję dla pannic z dobrych domów, tj. tych, których rodzice mogą wykazać się herbem rodowym do czwartego pokolenia wstecz.
Efekt?

Oficerowie austriaccy, dowiadując się o zamierzeniach ciotki Zuzy, przyszli do niej z kwiatami i pułkowym sztandarem. Po kilku dniach założyli honorowy komitet budowy pensji, czyniąc także starania, żeby Ministerstwo Wojny uznało ją za obiekt o znaczeniu strategicznym i pokryło koszty budowy. Ale u Ministra Wojny nie znaleźli zrozumienia - wręcz przeciwnie. Minister wysłał do pułku specjalną Komisję, by ta zbadała, czy nie została poszargana świętość sztandaru, który został przecież poświęcony przez samego Najjaśniejszego Pana. Wreszcie po miesiącu badań, Komisja ustaliła, że ciotka Zuza jest kobietą przed którą, wyjątkowo, można pochylić sztandar bez uwłaczania jego czci.

Właściciele domów publicznych byli niezadowoleni z budowy pensji. Obawiali się, że ich zarobki, pochodzące w głównej mierze z kieszeni oficerów, ulegną gwałtownemu pomniejszeniu. Tylko Burger, właściciel restauracji oraz najlepszego domu publicznego w Natalinie, śmiał się z tych obaw twierdząc, że im więcej jest pięknych i cnotliwych kobiet, tym lepiej interes się rozwija.

Otwarcie stancji ciotki Zuzy przemieniło się w wielką uroczystość. (…) Przyszli wszyscy, którzy tylko nie mieli tego dnia służby. Dziewczęta ubrane były w białe, jednakowego kroju suknie. Dekolty osłaniały indyjskimi szalami, a w rękach trzymały wachlarze z wypisanymi na nich podstawowymi zasadami dobrego wychowania.

Z początku oficerowie mieli trudności w rozpoznawaniu kobiet. Porucznik Statter jednej i tej samej pannie raz powiedział, że jest kawalerem, a raz, że wdowcem. Dopiero przed północą oficerowie zaczęli rozpoznawać panny po pieprzykach lub zapudrowanych wągrach, ale wtedy ciotka Zuza ogłosiła koniec przyjęcia. Oficerowie, klnąc, z pensji poszli prosto do Burgera, tylko że teraz, nie dbając o żadne pozory, wlekli kobiety do łóżek z takimi wyrazami twarzy, jakby to, co zamierzali zrobić, było im obmierzłe i nienawistne.

A Burger szybko się zorientował, że pensja jest najdroższym burdelem świata, bo płaconym ślubem. Zabawy i herbatki odbywały się w towarzystwie nauczycielek i pod okiem ciotki Zuzy, która dostrzegała każdy niepożądany ruch ręki czy nazbyt płomienne spojrzenie. Gdy np. któryś z poruczników zachowywał się zuchwale - czyli np. dotykał ramienia panny albo wywoływał na jej twarzy wstydliwy rumieniec - delikwent odprowadzany był na korytarz i proszony, by przez kilka tygodni nie przychodził na pensję. Wtedy tak ukarany oficer świecił przykładem w koszarach, prowadząc ćwiczenia z żołnierzami nawet poza swoją służbą. (…)

Co kilka miesięcy, jeden z młodych oficerów żenił się z którąś z panien na pensji i przestawał przychodzić do Burgera. Ale najwyżej pół roku go nie było. Potem wracał z onieśmieloną twarzą jak gimnazjalista, a Burger witał go z radością niczym syna marnotrawnego i pierwszego dnia stawiał mu szampana na koszt firmy.”

Nie wszystkim jednak spodoba się humor, który okaże się kąśliwy w kwestiach światopoglądowych. Oto bowiem do Natalina przybyła kometa…

Zima długo trzymała. Jeszcze z początkiem kwietnia można było przejść przez zamarzniętą Wisłę. Dopiero na Wielkanoc, gdy od gór powiał ciepły wiatr, lody zaczęły pękać. Pośrodku rzeki utworzył się czarny korytarz wody, który urwał ścieżki przemytników i szpiegów. Po kilku dniach, kra z głuchym dudnieniem, jak odgłosy turlania pustych beczek po wybrukowanej ulicy, spiętrzyła się. (…)

Wisła ruszyła w nocy. Na oświetlone księżycem brzegi, po stronie Królestwa i Galicji, wyszli chłopi; także wielu natalinian. Chłopi palikowali krowy na pagórkach, psy spuszczali z uwięzi, meble wynosili na strych, a ubrania, gary i dzieci ładowali na wozy.

O świcie - na zachodniej, ciemniejszej stronie nieba - pojawiła się kometa. Nie wiadomo kto pierwszy ją zobaczył. Biała kula ze skrzącym się warkoczem powoli sunęła od horyzontu w górę. Godzinę później ruszył lód na Wiśle i kometa zaczęła jawić się chłopom i natalinianom jako wyraz łaskawości Pana Boga. (…) Kometa przeszła nad ziemią niczym Wielki Siewca, toteż wróżono tego roku nadzwyczaje zbiory. Ale wędrowni sprzedawcy świętych relikwii, którzy niedługo potem przyszli do Natalina, twierdzili inaczej. Ludzie przerazili się i każdy starał się coś od nich kupić. Bogatsi kupowali ziemię z Golgoty, drzazgi z kości umęczonego Św. Szczepana albo kawałki sznura konopnego, którym biczowała się Św. Teresa. Biedniejsi kupowali paznokcie męczenników lub ostatnie tchnienia świętych.”

Wydana w 1984r. "Galicjada" odniosła umiarkowany sukces, na tyle jednak duży, by zostać przełożona na język niemiecki.

Co jest więc największym sukcesem opowiadania?

Zdecydowanie jego nieprogramowany, pojawiający się znienacka humor, a także podejście do postaw bohaterów; bez ich oceny. Przy takim podejściu, czytelnikowi łatwiej przychodzi identyfikować się nie z poszczególnymi bohaterami, a raczej z ich postawami. Stworzony tym sposobem klimat sprzyja wniknięciu w samego siebie.

Taką podróż szczerze polecam każdemu wytrawnemu czytelnikowi.

Licencja: Creative Commons